Mały Szymon wrócił już do domu
Szymon, chłopiec z Koziegłów, którego we wrześniu tego roku przygniotła brama, wrócił już ze szpitala do domu. Kto wie, co by było, gdyby nie szybka reakcja sąsiadów i kurs pierwszej pomocy.
Czerwiec 2016. Nauczyciele Zespołu Szkół w Kozie-głowach biorą udział w szkoleniu z pierwszej pomocy, które prowadzą wolontariusze Maltańskiej Służby Medycznej. Najpierw pilne słuchanie, później pytania i ćwiczenia. Prawidłowe uciskanie klatki piersiowej, wdechy. - Gdy odeszłam od fantomu, powiedziałam: oby nigdy w życiu nie przytrafiła mi się sytuacja, w której musiałabym to robić - wspomina Magdalena Matyja, nauczycielka języka angielskiego. Ale nowe umiejętności musiała wykorzystać już trzy miesiące później.
Wrzesień 2016. Szymon ma dokładnie 2 lata i 5 miesięcy. Jego najstarszy brat jest w szkole, a Szymon razem z najmłodszym braciszkiem i mamą idą na spacer. Gdy wracali do domu, chłopiec nagle znajduje się na bramie. Wdrapał się, wskoczył? Nie wiadomo. Wszystko działo się tak szybko, że jego mama nie była w stanie zareagować. W tym czasie była odwrócona do najmłodszego syna, który był w dziecięcym wózku. Automatyczna brama przygniotła Szymona. Był zakleszczony i nie oddychał. Sąsiedzi usłyszeli przerażający jęk matki. Ruszyli na pomoc.
- Szkolenie dało mi tę odwagę, by klęknąć przy dziecku i rozpocząć pierwszą pomoc. Nie wiedziałam, czy robię to dobrze, ale zdawałam sobie sprawę, że pierwsze minuty są najważniejsze - wspomina Magdalena Matyja, która mieszka w sąsiedztwie. - Pamiętam, że nie byłam w stanie sprawdzić oddechu, drżały mi ręce. Pan, który pracował obok i wezwał pomoc, krzyknął, że Szymon nie oddycha i wtedy rozpoczęłam reanimację - relacjonuje nauczycielka.
Udało się przywrócić dziecku funkcje życiowe, na miejsce przyjechały karetki. Przyleciał też śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który przetransportował chłopca do szpitala do Katowic. Magdalena Matyja podkreśla, że gdy Szymonem zajęli się już specjaliści, poczuła się tak, jakby z jej barków spadł ogromny ciężar. Chłopczyk był w stanie ciężkim, przez wiele dni utrzymywano go w stanie śpiączki farmakologicznej. Miał obrażenia głowy i narządów wewnętrznych. Matka długo była w szoku, nie można było jej przesłuchać. Przez wiele dni sprawą chłopczyka z Koziegłów żyła cała Polska. Dziś możemy uspokoić tych, którzy trzymali kciuki za jego powrót do zdrowia: chłopiec jest już w domu, przeszedł rehabilitację.
Amadeusz Zadeberny jest komendantem katowickiego oddziału Maltańskiej Służby Medycznej. Za moment rozpocznie kurs dla uczniów Zespołu Szkół w Kozie-głowach. Przeszkolonych zostanie około pół tysiąca młodych osób. W przyszłości będą wiedziały, co zrobić, gdy ktoś będzie potrzebował ich pomocy.
- Wypadek w Koziegłowach to była bez wątpienia sytuacja kryzysowa - ocenia Zadeberny. - Ratownicy medyczni podkreślają, że najtrudniejsze są właśnie te interwencje, kiedy ratują dzieci, ponieważ to są ogromne emocje. Istotne w takich przypadkach jest działanie w zespole. Jeśli jedna osoba zacznie pomagać, to pozostałe mogą np. wezwać pogotowie ratunkowe lub sprawdzić puls. Podział ról jest decydujący - wskazuje Zadeberny, a Agnieszka Wołczenko (wolontariuszka Maltańskiej Służby Medycznej) dodaje: - Nie liczmy na to, że ktoś nam pomoże. Ludzie odwrócą się, bo się boją. Tymczasem największym grzechem jest sytuacja, w której nie podejmujemy żadnych działań.
Specjaliści podkreślają, że by pokonać strach w tak trudnych dla nas sytuacjach, potrzebne są ćwiczenia. Na zasadzie: praktyka czyni mistrza.
Wolontariusze mają ułożony w głowach schemat postępowania. Krok po kroku. Minuta po minucie.
- Działamy i szkolimy po to, by ludzie zawsze potrafili zachować się w trudnych sytuacjach. Im więcej osób zna pierwszą pomoc, tym możemy czuć się bardziej bezpieczni. Ułatwiamy w ten sposób pracę zespołom ratownictwa medycznego i szpitalom oraz zwiększamy szansę na przeżycie innych osób - podkreśla Zadeberny.
Uczniowie nie płacą za szkolenia, a podobne kursy pierwszej pomocy mają być przeprowadzone również w innych szkołach powiatu myszkowskiego. Szkolenie w Koziegłowach sfinansowały władze gminy, kolejne sfinansuje starosta myszkowski. Pieniądze za przeprowadzenie szkoleń trafiają do Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich i są przeznaczane na turnusy rehabilitacyjne w ośrodku w Szczyrzycu czy warsztaty zajęciowe dla osób niepełnosprawnych.
- Wiele osób pyta: po co to szkolenie? Nigdy mi się nie przyda. Sytuacja z Koziegłów pokazuje jednak, że tak naprawdę nie znamy dnia ani godziny - mówi Zadeberny.
Wypadek bada jeszcze Prokuratura Rejonowa w Myszkowie, ale wszystko wskazuje na to, że nikt nie usłyszy zarzutów.
Do wypadku doszło 20 września w Koziegłowach w powiecie myszkowskim.
Chłopczyk miał obrażenia głowy i klatki piersiowej. Trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka im. Jana Pawła II w Katowicach. Jego stan był określany jako ciężki.