Mama Maćka: Gdybym dzisiaj mogła wybierać...
Szlag mnie trafia, gdy słyszę, że rządzący chcą zabronić aborcji ze względu na wady genetyczne płodu – denerwuje się Iwona, matka syna z zespołem Downa.
Zamyka się na poddaszu i krzyczy. Z rozpaczy. Z bezsilności. Ze strachu. Trzydzieści sześć lat bezustannego czuwania w dzień i w nocy, leczenia, mycia, karmienia, podcierania, uczenia po tysiąckroć stawiania kroków, podnoszenia łyżki do ust, prostych gestów…
Czekali z Łukaszem na to dziecko. Ciąża rozwijała się prawidłowo, nikt nic złego nie podejrzewał, nie było wówczas badań prenatalnych. – Syn – powiedział lekarz po porodzie. Była zdziwiona, że nie przyniesiono jej dziecka do karmienia. Do łóżka podeszła za to pani psycholog: – Rozumiem, że odrzuciła pani dziecko? – Chryste Panie, co się dzieje? Ja odrzuciłam?! Nie chcę karmić? Co z moim synem? – wołała.
– Zespół Downa – oznajmił pediatra.
Nie wiedziała, co to znaczy. Niepełno-sprawne? Nie, to niemożliwe, dlaczego akurat nasze dziecko? To nieprawda, za co Pan Bóg tak nas karze?!
Łukasz zamknął się w sobie. Zaczęli jeździć do lekarzy w całej Polsce, nawiązali kontakt z kliniką w Niemczech, sprowadzali różne książki i artykuły z zagranicy, czytali zachłannie. Maciek chorował, niedoczynność tarczycy, wiotkość krtani, wiotkość stawów, zapalenie płuc, zapalenie oskrzeli, migdałki, faszerowano go antybiotykami, stracił odporność, chorował jeszcze bardziej, z jednej przypadłości wpadał w następną, kilka razy był na granicy życia i śmierci. Iwona rzuciła posadę na uczelni, bo nie była w stanie łączyć jej z opieką nad dzieckiem.
Łukasz uciekł w pracę
Był Bogu dzięki bardzo przedsiębiorczy, dobrze zarabiał, więc mogli sobie pozwolić na prywatne leczenie, a gdy Maciek podrósł – na prywatną szkołę, prywatnych logopedów, psychologów, trenerów, nauczycieli pływania, na hipoterapię i tak dalej. Pieniądze dawał, ale wycofał się z wychowania Maćka, zostawił to Iwonie. Nie umiał z synem nawiązać kontaktu. Ona jeździła z Maćkiem na turnusy rehabilitacyjne, a Łukasz miał swoje rozrywki i pasje, uciekał w góry, nad morze, wracał opalony i uśmiechnięty, a Maciek pędził, widząc go w drzwiach i zarzucał mu rączki na szyję. Patrząc na jego szczęśliwą buzię, Iwona zapominała o zmęczeniu, o tym, że sama musi się z tym wszystkim zmagać. Czasami myślała, żeby się rozwieść, ale wtedy przypominała sobie Maćka rzucającego się ojcu na szyję…
Iwona widzi wokół kobiety samotnie wychowujące dzieci z zespołem Downa. Ojcowie nie wytrzymują stresu. Dzieci często rosną w biedzie. Renta socjalna wynosi 739 złotych i 58 groszy, zasiłek pielęgnacyjny „przyznawany w związku z niezdolnością do samodzielnej egzystencji” 153 złote! I tyle. – Znam panią – mówi mi Iwona – która choruje i nie może pójść do szpitala, ani pojechać do sanatorium, bo nie ma z kim zostawić córki. Mąż opuścił je kilkanaście lat temu.
Maciek zaczął chodzić mając dwa i pół roku
Była szczęśliwa, jakby wygrała w totka. Mówić nauczył się jeszcze później, już się załamywała, myślała, że w ogóle nie przemówi. – Zaczął szkołę, gdy miał dziesięć lat. Szkoła specjalna była rodzajem przechowalni. Zapisała Maćka to szkoły, która szczyciła się hasłem „integracja”. Traktowany był w gruncie rzeczy jak maskotka, siedział i słuchał, jak inne dzieci się uczą. Szybko jednak okazało się, że niektórzy rodzice nie życzą sobie jego obecności w klasie („płacę za to, by moje dziecko nie musiało spotykać niepełnosprawnych umysłowo”).
Gdy poszedł pierwszy raz do spowiedzi, przy konfesjonale wybuchła awantura. Ksiądz, który przygotowywał niepełnosprawne intelektualnie dzieci do sakramentu, wiedział, że są chore, zaczął głośno strofować dziewczynkę z zespołem Downa, że niewyraźnie mówi. Potem zrugał Maćka, który nie chciał uklęknąć, bo bolały go kolana. Maciek płakał, ksiądz krzyczał.
Przyuczał się dwu zawodów: pomocnika kucharza i pomocnika introligatora. Nie wiadomo, czy rzeczywiście mógłby zostać pomocnikiem kucharza, bo gotowania nie opanował. Potrafi obierać jarzyny, zrobić kawę i herbatę. Czasem w niedzielę rano przynosi Iwonie kawę do łóżka, bo wie, że ona to lubi. Od jakiegoś czasu sam bierze prysznic, ale przez lata matka musiała mu w tym pomagać. Jeszcze teraz myje mu włosy...
Co dalej? Widzi Maćka w domu pomocy społecznej, w jakimś kącie, brudnego, zapłakanego i sama zaczyna płakać. Działa w Fundacji Nasz Przyjazny Dom, która pragnie zbudować w Sopocie dom dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Miasto przyznało nawet działkę na ten cel, piękny projekt można zobaczyć w internecie, ale mieszkańcy okolicznych ulic się buntują. Niepełnosprawni w centrum Sopotu? Nigdy! Niech żyją gdzieś na obrzeżach miasta!
Po takim zebraniu Iwona idzie na strych i krzyczy. Ze złości.
Rodzina Iwony zebrała kwotę, która by zabezpieczyła przyszłość Maćka. Iwona chce te pieniądze przeznaczyć na Nasz Przyjazny Dom, bo zna matki, które nie mają takich pieniędzy, a tak jak ona martwią się o przyszłość swoich chorych synów i córek. W tym domu mogłoby mieszkać ich około dwadzieściorga. Byliby razem. Działałoby tam też centrum rehabilitacyjne.
– Gdy słyszę, że partia rządząca chce ograniczyć badania prenatalne, zabronić aborcji ze względu na wady genetyczne płodu, to szlag mnie trafia! – wyznaje. – Szczególnie że dążą do tego przede wszystkim mężczyźni, którzy nie wiedzą, co znaczy wieloletnia codzienna troska o dziecko niepełnosprawne. A te panie oburzone perspektywą sąsiedztwa niepełnosprawnych w Sopocie? Czy domagają się od swoich posłów poparcia ustawy nakazującej kobietom rodzenie dzieci z wadą genetyczną?
– Miałam czasem złe myśli, w czarnej rozpaczy żałowałam, że Maciek się urodził, ale zaraz je odrzucałam, bo przecież go kocham. Gdybym jednak dziś była młoda i zaszłabym w ciążę, oczywiście zrobiłabym badania prenatalne. A jeśliby się okazało, że dziecko ma zespół Downa, zdecydowałabym się na aborcję. Mimo że jestem katoliczką i nie pochwalam usuwania ciąży...
Autor: Barbara Szczepuła