Mama trenera: Cieszę się, że mój syn miał udział w sukcesie siatkarek Developresu
Kobiety w siatkówce są na pewno trudniejszym materiałem do ułożenia, znacznie większą rolę gra u nich psychika, emocje - mówi Stefania Radzikowska-Dąbrowska, była siatkarka, mama Bartłomieja Dąbrowskiego. Jej syn w wieku 26 lat został pierwszym trenerem Developresu Rzeszów i zdobył z nim brązowy medal mistrzostw Polski.
To był dla pani wielki dzień. Syn jako pierwszy trener jednej z najlepszych drużyn w Polsce zdobył medal, a pani oglądała to z trybun...
Powiedziałabym, że robi zawrotną karierę. Mam nadzieję, że syn przyjmie właściwie ten sukces i tę szansę, którą dostał od zarządu klubu. Jest młodym człowiekiem i musi długo pracować, żeby być trenerem na określonym poziomie. Na pewno ma tzw. parametry i potencjał w tym zakresie i kocha sport i siatkówkę. Nie ja miałam na to wpływ, tylko jego nauczyciel wychowania fizycznego, który dopatrzył się u niego talentów siatkarskich. Okazało się, że jednak nie uprawiał tej siatkówki długo, trochę ze względu na zdrowie, warunki fizyczne itp. Potem został trenerem i oddaje się temu bez reszty, to jest ważne.
Dużo nerwów kosztował panią ten mecz?
Tak. Przyznam, że łatwiej jest grać, niż obserwować mecz i kibicować. Takie mecze jak ten ostatni to jest gratka dla kibiców, ale niesamowite horrory działy się na boisku. Można powiedzieć, że dziewczyny trafiły z piekła do nieba.
45 lat temu to pani odniosła swój największy sukces jako siatkarka...
Tak. Zdobyłam Puchar Polski w 1974 roku, to było tak dawno, tylko osoby, które cieszę się długą żywotnością, to pamiętają.
Pani klub to ŁKS Łódź, który właśnie sięgnął po mistrzostwo Polski. Jak mniemam, w finale kibicowała pani ŁKS-owi.
Nie mam emocjonalnych przyzwyczajeń do klubu, wolę widzieć dobre widowisko. Tym bardziej że te kluby korzystają dziś z zawodniczek, które z Łodzią mają niewiele wspólnego. Ja uprawiałam zupełnie inną siatkówkę, wtedy ta przynależność do klubu była wielką wartością, często było, że z dziewczynami chodziłyśmy do jednej podstawówki, szkoły średniej, a potem byłyśmy studentkami jednej uczelni. Więc te więzi były bardzo silne. Teraz mam wrażenie, że kluby to takie małe przedsiębiorstwa. Nie oceniam, czy jest to dobre czy złe, ale inaczej ten sport wygląda.
Wróćmy do ŁKS-u...
Grałam w ŁKS-ie dwanaście lat, ale w Budowlanych byłam w zarządzie klubu, więc trudno mi było kibicować komukolwiek, po prostu patrzyłam na dobrą siatkówkę. Uważam, że ŁKS wygrał, bo grał bardziej zespołowo. Tę zespołowość było też widać w Developresie. Nawet kontuzja kapitan drużyny ich nie załamała. Weszła koleżanka i świetnie ją zastąpiła. Po tym, jak skończyło się to spotkanie, można poznać siłę drużyny z Rzeszowa. Cieszę się, że mój syn miał w tym udział.
Pani grała w pierwszej lidze, najwyższej wówczas?
Tak, wtedy nie było ekstraklasy, tylko pierwsza liga. Teraz jest rywalizacja w Łodzi między ŁKS-em i Budowlanymi, a wówczas była między Startem i ŁKS-em.
W pani karierze był też epizod podkarpacki...
Rzeczywiście, był taki. W 1976, albo 1977 roku w Jaśle pojawiły się warunki do rozwoju siatkówki, były aspiracje lokalnych notabli. Otwarto nową bardzo ładną halę w dzielnicy na Gądkach. Propozycję stworzenia zespołu otrzymał pan Zagumny senior (Lech Zagumny - przyp. red.), ojciec Pawła, naszego wspaniałego reprezentanta Polski. Przyjechali z żoną do Jasła i zaczęli kompletować zespół. Z koleżanką przyszłyśmy z ŁKS-u, były dziewczyny z AZS-u Warszawa, który był wicemistrzem Polski, z warszawskiej Spójni, z Wisły Kraków oraz ze Świdnicy, bo tam była bardzo mocna Polonia. W tym samym czasie na świat przyszedł młody Zagumny. Bardzo cieszyłyśmy się, bo przecież mama Pawła (Hanna - przyp. red.) to też siatkarka. Żadna z nas nie przypuszczała, że wyrośnie z niego taki wspaniały zawodnik. Nie pamiętam z jakiego powodu, ale w trakcie sezonu pana Zagumnego zmienił Jan Ryś inny bardzo znany potem trener, bo pracował w reprezentacji z panem Wagnerem, był trenerem kadry kobiet. W Jaśle grałam dwa lata. Miał być awans do pierwszej ligi, nie udało się i wróciłam do Łodzi.
Potem przyszedł czas na rodzicielstwo i Bartek?
To było znacznie później. Skończyłam grać w 1980 roku. Bartek jest dzieckiem dojrzałych rodziców, tak to ujmę.
Żałuje pani, że nie zrobił kariery jako sportowiec?
Ja nie jestem osobą zupełnie oddaną dla sportu. Bardziej poświęcałam czas na edukację. Siatkówka była dla mnie przyjemnością, ale nie zawodem. Jestem absolwentką wydziału prawa Uniwersytetu Łódzkiego, pracowałam w swoim zawodzie, osiągałam doskonałe rezultaty. Teraz jestem już na emeryturze. Te pasje Bartusia mnie niepokoiły. Teraz bardzo się cieszę, że ma taką pasję i podzielam ją. Ale kiedy był jeszcze uczniem, uważałam, że powinien mieć jakiś podstawy, bo w sporcie różnie bywa. Chodzi o niebezpieczeństwo kontuzji, niepowodzeń. Bardzo się cieszę, że w ubiegłym roku skończył studia, obronił pracę magisterską, bo już pewien etap życia ma ustabilizowany. A teraz może sobie te swoje pasje realizować. A jego pasją jest być trenerem. Jest młody i wszystko do niego należy. Niech się uczy, korzysta, podgląda wybitnych trenerów, szkoły, które pomogą mu w rozwoju.
Grzeczny był, jako dziecko?
Grzeczny, tylko uparty przy swoim zdaniu. Z nim trzeba dyskutować na argumenty. Nie był taki szybki na przyjmowanie reguł, przyjmował to, co mu odpowiadało, albo co akceptował. Trochę trzeba było wysiłku na jego wychowanie.
Czy teraz pyta mamy, jako doświadczonej siatkarki, o rady?
Pytał i pyta. Jak zadzwoni, zawsze go interesuje, czy oglądałam mecz, jaka jest moja opinia, czy coś bym zmieniła? Ale to są tylko opinie matczyne i osoby, która miała ze sportem trochę wspólnego. On chciałby wszystko jak najlepiej poustawiać, żeby grało, jak należy. A tu są emocje, psychika. Kobiety są na pewno trudniejszym materiałem do ułożenia, znacznie większą rolę gra u nich psychika, emocje.
Ponoć konsultował z panią ustawienia na mecze z Chemikiem Police?
Konsultował, to za duże słowo. Rozmawialiśmy na temat drużyny i zawodniczek, starałam się mu zwrócić uwagę na pewne wady i zalety, całości zespołu i poszczególnych zawodniczek. Żeby mógł wykorzystać umiejętności, które one posiadają, a być może młody trener tego jeszcze nie dostrzega.
Pyta pani, jak każda mama kawalera, kiedy się ożenisz?
Nie pytam go o te tematy, bo myślę, że mój syn doskonale wie, co ma robić.
Cieszy panią to, że zostanie na dłużej w Rzeszowie?
Raczej martwi, bo to trochę daleko od naszego miejsca zamieszkania, ale miasto jest bardzo piękne i wierzę, że nadal będzie się tu dobrze czuł.