Mamy dość brudu i pijackich awantur - mówią mieszkańcy Fordonu. Chcą cofnięcia koncesji na sprzedaż alkoholu
- Nie chcemy tu burd, pijaństwa, wulgaryzmów i bezdomnych na klatkach schodowych! - denerwują się mieszkańcy Fordonu, którzy od roku skarżą się na problematyczną działalność jednego ze sklepów monopolowych. - Zarzuty są nieprawdziwe, ktoś nas po prostu nie lubi - odpowiadają jego pracownicy.
Chodzi o sklep przy ul. Piwnika Ponurego w Fordonie. Skarżący się to mieszkańcy bloków przy ul. Piwnika Ponurego, ul. Konfederatów Barskich oraz ul. Monte Cassino. A przedmiotem sporu są burdy urządzane przez pijane osoby, bałagan, jaki zostawiają i dewastowane obiekty sportowe.
- W wakacje prosiliśmy ponownie fordońskich radnych o pomoc, bowiem spożywanie alkoholu wokół bloków i na pobliskich obiektach sportowych przy ul. Piwnika Ponurego było i nadal jest prawdziwą plagą - czytamy w wiadomości, jaką do redakcji przesłał pan Tomasz z Fordonu.
Agresja, alkohol, dewastacja
Interpelację w tej sprawie złożył wiceprzewodniczący bydgoskiej rady miasta, Lech Zagłoba Zygler. Wskazywał na zgłoszenia mieszkańców, z których wynikało, że dochodzi do łamania ładu i porządku publicznego przez gromadzącą się na terenie obiektu sportowego młodzież. - Towarzyszą temu patologiczne - agresywne i wulgarne zachowania, spożywanie alkoholu, dewastacje i rozbijanie szklanych butelek o chodniki i ściany obiektów sportowych - czytamy w interpelacji. A dalej jest prośba o częstsze patrole służb oraz o ponowną kontrolę działalności sklepu monopolowego działającego przy ul. Piwnika Ponurego - pod kątem odebrania koncesji na sprzedaż alkoholu.
Okazuje się, że straż miejska i policja mają co w Fordonie robić.
- Z informacji jakie mamy w tej sprawie z Komisariatu Policji Bydgoszcz Fordon wynika, że w ostatnich sześciu miesiącach przy ul. Piwnika Ponurego 4 odnotowano 21 interwencji dotyczących zakłócania ładu i porządku publicznego oraz spożywania alkoholu. Nie jest możliwe jednoznaczne stwierdzenie czy interwencje mają związek ze sprzedażą napojów alkoholowych w pobliskim sklepie monopolowym - zastrzega Marta Stachowiak, rzeczniczka urzędu miasta. I wylicza:
- Interwencje policji zazwyczaj kończyły się pouczeniami lub niepotwierdzeniem informacji przez interweniujący patrol.
- Z właścicielem sklepu przeprowadzano rozmowy, pouczając o obowiązkach, jakie na nim spoczywają w związku z charakterem prowadzonej działalności, tj. sprzedażą alkoholu. Przeprowadzane były rozmowy z pracownikami sklepu.
- Duża liczba zgłoszeń przyczyniła się do zwiększenia kontroli wskazanego rejonu przez funkcjonariuszy policji. Jednocześnie policja poinformowała nas, że kontrole nadal będą przeprowadzane.
- Straż Miejska poinformowała, że w okresie ostatnich sześciu miesięcy wpłynęło dziewięć zgłoszeń dotyczących spożywania alkoholu w okolicach sklepu. W sześciu przypadkach zgłoszenia nie zostały potwierdzone. W dwóch przypadkach interweniujący strażnicy nie potwierdzili faktu spożywania alkoholu przy przedmiotowej placówce handlowej.
- W wyniku opatrolowania przyległego terenu ujawnili łącznie cztery osoby spożywające alkohol, które zostały ukarane mandatami karnymi.
Sklep pod lupą
Z odpowiedzi prezydenta Rafała Buskiego na interpelację wiceprzewodniczącego rady miasta wynika, że odebranie koncesji na sprzedaż alkoholu nie jest takie proste, wcześniej trzeba byłoby wykazać, że przedsiębiorca łamie zapisy ustawy. Prezydent zapowiedział jednak, że referat Zezwoleń Alkoholowych Wydziału Spraw Obywatelskich UM, wspólnie ze służbami, zadba o to, by sklep został ponownie poddany kontroli.
Ale ta odpowiedź mieszków nie uspokaja. Wskazują, że rzecz dzieje się nieopodal przedszkola publicznego, kompleksu sportowego w skład którego wchodzą: siłownia, korty tenisowe, skate park, Orlik, stadion piłkarski.
- Zarzuty, jakoby to nasi klienci spożywali alkohol w miejscach publicznych, urządzali burdy są nieprawdziwe - odpowiada szybko i spokojnie pracownica sklepu. - Przypuszczam że nie podnosi ich grupa mieszkańców, tylko jeden człowiek, który chce nam zrobić na złość, który nas nie lubi. Bardzo pilnujemy tego, by grupy młodzieży ani dorosłych nie gromadziły się przed sklepem, bo my także ponosilibyśmy odpowiedzialność w razie interwencji służb. Nie mamy w asortymencie tylko alkoholu, rodzice z przedszkolakami przychodzą do nas po słodycze, lody. Czy przychodziliby, gdyby to była jakaś speluna?
Sprawę skomentował pan Ryszard, który sklep prowadzi: - Jestem najemcą powyższego lokalu, gdzie od ponad piętnastu lat prowadzę działalność handlową. Kontynując handel w wyżej wymienionym miejscu, musieliśmy zmierzyć się z nawykami okolicznych klientów. Prowadząc konsekwentną politykę oduczyliśmy ich spożywania napojów w sklepie i jego obrębie, gromadzenia się pod sklepem oraz innych zachowań, mogących być uciążliwymi dla pozostałych klientów. Wytrwała postawa i jedność personelu doprowadziły do tego, że nasz sklep przestał być atrakcyjnym miejscem dla tego rodzaju klientów. Sześć lat temu wstecz, pojawił się ktoś, kto zaczął nieustannie pisać donosy na nasza działalność: najpierw do urzędu miasta, potem zasypywał skargami policję, straż miejską, radę osiedla Fordon. Policję, Straż Miejską, Rade Osiedla Fordon. Ponieważ obawialiśmy się o swoje miejsca pracy, zwróciłem się o pomoc do prawnika. Okazało się, że donosy całkowicie nie miały potwierdzenia w faktach. Ani rada osiedla, ani straż miejska, ani policja nie zanotowały żadnego zdarzenia związanego z naszym sklepem. Niestety, odpuściłem złożenie pozwu przeciwko uporczywemu nękaniu, w sprawie niszczenia dobrego wizerunku. Widzę, że to był błąd, bo ten człowiek wznowił swoja szkalującą działalność – jak widać. (...) Nie do końca rozumiem, w jaki sposób przyczyniliśmy się do rozwoju bezdomności w Polsce. Ten temat polecam Panu Zagłobie-Zyglerowi na kolejną interpelację. Osoby prowadzące nagonkę na nas, nasze miejsca pracy, chętnie widziałyby nas na średniowiecznym stosie, bo do tego to niestety zmierza.
Wychowałem się w czasach, kiedy na każdym rogu ulicy był kiosk z piwem, a grupy pijanych nastolatków nie demolowały obiektów sportowych, parków czy Ogródków Jordanowskich. Rodzice mieli kontakt z dziećmi nie tylko przez telefon, mieli czas dla rodziny, a nie tylko na robienie kariery. Właśnie w takich domach, w obrębie czterech ścian, rodzi się patologia, przemoc i alkoholizm. Ale to może dzieje się za blisko, żeby to zauważyć. Łatwiej przecież zrzucić problem na kogoś innego.