Mamy dwie wolności. Jedna z nich jest suwerena, druga tych, którzy chcą, by władza służyła ludziom
Przy rozmaitych okazjach, zwłaszcza patriotycznych - najczęściej powtarzanym słowem jest „wolność”. Trudno nie zauważyć, że to pojęcie dla oficjalnej propagandy bywa najczęściej słowem wytrychem, które istnieje po to, by odwrócić społeczną uwagę od bezprawia, codziennej nienawiści, oficjalnych kłamstw... Najłatwiej zasłonić wszystko tak poręcznym słowem. Co to jest? Oficjalna hipokryzja czy słownikowe kłopoty z pojęciem?
Kto wie, czy to nie dzieje się dlatego, że u nas w kraju są dwie wolności i dwa rodzaje ludzi wolnych. A dzięki pracowitej propagandzie już coraz wyraźniej te wolności w ogóle do siebie nie pasują.
Pierwszy rodzaj ludzi wolnych - jest wolny, bo ma pracę, wczasy w Kołobrzegu, może sobie nawet i do Egiptu pojechać, ale najchętniej tam, gdzie dadzą schabowego, a didżej będzie puszczał Martyniuka. Przyjemności jest zresztą dużo więcej: co sobota grilla sobie może zrobić, browar ma wszędzie i o każdej porze, ulubione seriale w „naszej” telewizji lecą ciurkiem i jest dobrze.
A jeszcze co chwilę mu się powtarza, że jest suwerenem, a więc ma rację, zwłaszcza że teraz jest elitą i wreszcie wstał z kolan! I czego mu więcej trzeba? No i do tego nie ma w jego kraju zamachów, bo kolorowej „hołoty” jest mało, a władza przyrzekła, że za Boga i tak ich do naszego kraju nie wpuści, a nawet jak się jakiś napatoczy, to można go opluć, wyrzucić z tramwaju, autobusu, wydrzeć się bezkarnie: „spieprzaj, dziadu, do swoich” i nikt nie będzie miał o to pretensji. Zresztą w razie czego Państwo i tak człowieka ułaskawi. Wszak jest wolność, a człowiek działa w dobrej sprawie!
Ci wolni wiedzą tylko jedno: nie należy zadzierać z władzą. Bo jak się nie zadziera, to po co nam te ich trybunały, sądy? To nas nie dotyczy, a my nie zadrzemy nigdy. Przecież wiemy, że jak się zadrze, to władza może nam tej wolności trochę odebrać. Może nas zacząć gnębić. Tak jak gnębiła „za panów”, którzy kazali pańszczyznę odrabiać nawet naszym dzieciom i nawet nasze baby w noc poślubną pierwsi mieć mogli. I jeszcze batożyli, upokarzali... A i za komuny straszyli, podsłuchiwali, szantażowali i nawet do Egiptu nie pozwalali wyjechać.
A teraz jesteśmy wolni i trzeba władzy służyć, bo jeśli władza może wszystko odebrać, to i może dać! I daje: 500+, mieszkanie tanie obiecuje, i posadki, a przede wszystkim rozlicza tych wszystkich drani, co nakradli i to jest bardzo przyjemne! Bo wystarczyło nie kraść - jak rządzący bezustannie powtarzają, nie pod swoim adresem przecież - i wszystko będzie dobrze i dostatnio. To jest wolność! Tylko że władzy - jak od wieków - trzeba wiernie służyć. Ale to się ma w genach, więc to nic strasznego.
Jednak jest jeszcze drugi rodzaj wolności i drugi rodzaj ludzi wolnych, którzy uważają, że wybrana przez nich władza powinna służyć im, społeczeństwu, ludziom wolnym, a nie sama sobie. Powinna pilnować tradycji i opiekować się porządkiem społecznym, a nie demolować wszystkie społeczne instytucje, tłumacząc, że to dla dobra ludzi. Powinna ułatwiać życie tym wszystkim, którzy chcą czuć się wolnymi w każdej, najmniejszej sferze bytowania w tym kraju.
Zaczynając od takich drobiazgów, aby na stacji Orlenu mogli kupić wszystkie gazety codzienne, a nie tylko niektóre, aby im nie dyktowano, kto w ich kraju będzie bohaterem, a kto zdrajcą, aby ich kobiety decydowały same o swym losie intymnym i zdrowotnym, a nie musiały żyć wyłącznie pod dyktando władzy, aby nauczyciele mogli swobodnie dyskutować w szkole o Bułhakowie, Witkacym, Gombrowiczu, Brunonie Schulzu, Ryszardzie Kapuścińskim i innych oraz żeby mogli swobodnie uczyć o tym dzieci. Aby nie tworzono im historii według politycznego widzimisię, bo historia już istnieje i trzeba ją tylko pielęgnować.
Aby nikt im nie niszczył przyrody, nie wycinał lasów i nie zamieniał im pięknego kraju w betonową pustynię. Aby w razie konfliktu każdy był pewny, że będzie sądzony przez niezawisły i niezależny sąd, wiedząc, że ma szansę obrony.
Aby władza nie obrażała ludzi, nie wmawiała im najgorszych intencji, nie oskarżała ich o najgorsze, polityczne zbrodnie, o zdradę, o donosicielstwo, sama ich podsłuchując, podglądając, zniewalając, zastraszając i kontrolując, nazywając to „zapewnianiem bezpieczeństwa”.
I żeby władza nie czyhała pod kościołem, chcąc uczynić z niego kolejny przekaźnik propagandy, żeby pozwoliła ludziom w kościele po prostu się modlić, słuchając słów Ewangelii, a nie propagandy!! I żeby zostawiono wolnym ludziom prawo do protestu. Zawsze i wszędzie. I żeby człowiek słusznie protestujący nie był wynoszony przez zażenowanych policjantów, których w ten sposób wykorzystuje się do ochraniania rozpanoszonej władzy. I aby nikt im synów na posterunku nie zabijał.
To jest ten drugi rodzaj wolności. Ale, gdy tak czytam to, co napisałem, to wiem, że nie ma między tymi wolnościami żadnej relacji i chyba nie porozumiemy się nigdy. Nawet gdyby każdy z nas codziennie, jak najgłośniej krzyczał po 500 razy samo słowo „wolność”!
Chyba że przypadkowo władza zrozumie, że to słowo-pojęcie jednak „coś” znaczy!
Notowała Maria Malatyńska