Mamy medal. Rafał Majka!
Ten niezwykły wyścig kibice będą wspominali latami. Bohaterska jazda Michała Kwiatkowskiego, kraksy i kontuzje faworytów, a na koniec wielkie chwile Rafała Majki!
Majka pojechał jak wielki mistrz. Przez większą część dystansu nie wychylał nosa z peletonu, ale jechał czujnie z przodu. Cały czas pilnował głównych rywali i zaatakował w decydującej chwili.
O losach wyścigu decydowała druga pętla. Tam na kolarzy czekał najtrudniejszy podjazd - Vista Chinesa (8.9 km, średnio 6.2 proc.). To był zresztą jeden z najtrudniejszych wyścigów w historii igrzysk. Nie decydował o tym sam profil, choć piekielnie trudny, ale temperatura i wilgotność. Kolarze zużywali jeden bidon na 10 kilometrów, nieustannie kursowali do aut technicznych. Kto zapomniał lub zgubił bidon na bruku, ten zostawał z tyłu. To spotkało m.in. świetnych Belgów Tima Wellensa, Phillipe’a Gilberta czy Chrisa Froome’a.
Wszystko się jednak miało rozstrzygnąć na trzech podjazdach pod Vista Chinesa na ostatnich 75 km. Tam właśnie wykreowała się czołówka, około 10 najmocniejszych kolarzy. Na ostatnim podjeździe zaatakował bardzo mocno Vincenzo Nibali, dołączył do niego Kolumbijczyk Sergio Henao, szalone tempo wytrzymał także Majka. Wydawało się, że to są medaliści, ale ten nieobliczalny wyścig nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Ostatni zjazd był nieprawdopodobny. Kolarze ryzykowali, co skończyło się wieloma upadkami. W najbardziej spektakularnym brali udział uciekający z Majką Nibali i Henao. Polak cudem ominął leżące na szosie rowery i popędził sam do mety. Włoch i Kolumbijczyk drogo zapłacili za olimpijskie marzenia. Nie ukończyli wyścigu, a odniesione w tej kraksie kontuzje eliminują ich do końca sezonu. A przecież Nibali od miesięcy szykował sie wyłącznie do igrzysk w Rio...
- Przeżegnałem się przed tym ostatnim zjazdem i chyba mi to dużo dało. Ledwo co wyhamowałem, sam też się przecież tam mogłem wyłożyć - powiedział na mecie.
Wydawało się, że ma pewne złoto, na 10 km przed metą jego przewaga wynosiła prawie 20 sekund. Z tyłu jednak szarżował niezmordowany wczoraj Belg Greg van Avermaet, a towarzyszył mu Jacob Fuglsang. Dogonili Majkę 1,5 km przed metą. Polak był tak zmęczony, że już nie był w stanie walczyć na finiszu. Złoto wywalczył van Avermaet. Dodajmy, że zasłużenie, bo doświadczony kolarz był cały czas widoczny w końcówce i aż trudno było uwierzyć, że zachował jeszcze tyle sił w końcówce.
Jednak to nic! Brąz jest wielkim sukcesem całego polskiego kolarstwa. - Nie ważne kto, zrobię wszystko, żeby kolarstwo wróciło z medalem - mówi przed wyjazdem do Brazylii Kwiatkowski. I dotrzymał słowa.
To dziesiąty medal olimpijski w tej dyscyplinie, czekaliśmy na niego bardzo długo. Ostatni w wyścigu ze startu wspólnego wywalczył w Moskwie Czesław Lang, było to ponad 30 lat temu.
Rafał Majka ma 26 lat, jest jednym z najlepszych górali w zawodowym peletonie. Jego talent jako jeden z pierwszych docenił słynny Alberto Contador, gdy Polak starający się o miejsce w Tinkoff w 2011 jako jedyny potrafił utrzymać na jego kole w górach na Majorce. Dziś Majka ma na koncie trzy górskie etapy w Tour de France i dwukrotny triumf w klasyfikacji wspinaczy „Wielkiej Pętli”, jako drugi Polak w historii stanął na podium w wielkim tourze (3. w hiszpańskiej Vuelcie w ubiegłym roku). Aktualnie mistrz Polski ze startu wspólnego, pochodzi z Zegartowic, malutkiej wioski w małopolskim.
Zanim nadeszła chwila chwały Majki naszym bohaterem był Michał Kwiatkowski. Torunianin już po 15 km od startu uciekł do przodu, a jego towarzyszami w tej akcji byli Szwajcar Michael Albasini i Kolumbijczyk Jarlinson Pantano, Niemiec Simon Geschke, Rosjanin Pawel Koczetkow i Norweg Svan Erik Bystrom.
Skład grupki był mocny, więc przewaga na 190 km przed metą urosła do prawie 8 minut. Później był systematycznie zmniejszana. To była misja samobójcza i Kwiatkowski rozpoczynał ją z taką świadomością. Nie można wygrać tak długiego wyścigu uciekając zaraz po starcie. To mogło się udać tylko wtedy, gdyby peleton w jakiś cudowny sposób zapomniał o uciekinierach. Potem jednak okazało się, że to nie zwycięstwo było celem torunianina.
Kwiatkowski na czele jechał najdłużej, prawie 200 km. Cały czas jednak myślał o koledze z reprezentacji. Na przedostatniej górze niespodziewanie obejrzał się za peletonie, odłączył od czołówki. Poczekał na Majkę i przez dłuższą chwilę mu pomagał, dopóki nie wyeliminowały go z walki bolesne skurcze mięśni.
Jego akcja miała ogromne znaczenie taktyczne. To inni musieli gonić, gdy Majka czekał na decydujące podjazdy schowany bezpiecznie w środku peletonu. To dzięki Kwiatkowskiemu na długim dystansie wykruszyli siły w pogoni faworyzowani Hiszpanie i Brytyjczycy.
- Były dwa scenariusze: pierwszy taki, że nie mamy nikogo w odjeździe i staramy się asekurować Rafała, żeby mógł zrobić swoje na ostatniej wspinaczce. A drugi taki, żeby mieć wysłannika w ucieczce, po to, żeby Rafał mógł się czuć komfortowo w kluczowej fazie wyścigu. - opowiadał na mecie torunianin. - Na odprawie powtarzałem, że jeżeli będę w ucieczce, to Rafał powinien atakować na przedostatnim podjeździe, a wtedy ja zaczekam na niego na szczycie.
Plan został wykonany. Dokładnie tak, jak dwa lata temu w hiszpańskiej Ponferradzie, gdy biało-czerwona drużyna jechała dla Kwiatkowskiego. Nasz dotarł do mety na 62. miejscu, 56. był Michał Gołaś, Maciej Bodnar wycofał się w trakcie wyścigu.
- Niesamowity Rafał Majka! Jestem dumny, że mogłem być częścią tego zwycięstwa - podsumował na mecie Kwiatkowski.
Torunianin będzie miał jeszcze jedną szansę. W środę wystartuje w jeździe indywidualnej na czas razem z Maciejem Bodnarem. Nie będzie faworytem na trudnej trasie, ale pokazał w sobotę, że forma olimpijska nadeszła w odpowiednim momencie.