Manekin obalił wersję zabójcy. Tajemnicze morderstwo z Nowej Huty
Zbigniew S. za zabójstwo znajomego w Nowej Hucie usłyszał prawomocny wyrok 10 lat więzienia. Sąd Okręgowy w Krakowie, by dotrzeć do prawdy, zdecydował się zrobić nietypowy eksperyment.
Kiedy na korytarzu 10 piętra bloku w Nowej Hucie w Święto Niepodległości odkryto zwłoki Zenona T., wydawało się, że to banalne zabójstwo. Gdyby tak było, to procesy nie ciągnęłyby się jednak ponad siedem lat i akta nie trafiłyby do Sądu Najwyższego.
W procesach poszlakowych ważne są wszystkie elementy, które złożone w całość muszą tworzyć nierozerwalny łańcuch poszlak. Ich ocena wpływała na wyroki, jakie po kolei słyszał oskarżony Zbigniew S. Trzy razy stawał przed krakowskim sądem i zawsze zaprzeczał, że zabił. Za pierwszym razem dostał karę 12 lat więzienia.
Drugi wyrok skończył się skazaniem na 7 i pół roku pozbawienia wolności, ale oba orzeczenia uchylano, bo pojawiały się nowe ślady, ekspertyzy i świadkowie. W końcu ostateczny, prawomocny wyrok oznacza dla mężczyzny 10 lat za kratkami. Gdy ten żonaty, ojciec dwojga dzieci, bezrobotny ślusarz wyjdzie z celi, będzie miał 61 lat.
Rozpad małżeństwa
Z żoną Bożeną tworzyli dość zgodny związek, ale nie brakowało w nim trudnych chwil. Nie stronili od alkoholu i z tego powodu musieli sprzedać jedno, a potem drugie mieszkanie. Wynajmowali pokoje, ale fundusze szybko się skończyły.
Zbigniew S. pomieszkiwał u znajomych, a Bożena S. przytuliła się na dłużej do Adama K. Wprowadziła się pod jego adres, czyli na 10 piętro bloku w Nowej Hucie. Dokładnie tam, gdzie później doszło do zbrodni. Zbigniew S. też tam zamieszkał i nie przeszkadzało mu, że gospodarz sypia z jego małżonką. Swoje małżeństwo uważał za zamknięty rozdział. Bożena S. także, zwłaszcza po tym, gdy Zbigniew S. kilka lat wcześniej dotkliwie ją pobił i pociął nożem po plecach. Została jej po tym pamiątka na całe życie: dziewięć długich blizn.
Zbigniew S. sugerował, że to gospodarz miał motyw finansowy, aby zabić.
Policji tego nie zgłosiła, bo to i tak niczego by już nie zmieniło. Nie protestowała, gdy jej aktualny partner Adam K. rzucił pomysł, aby wyremontować ich miłosne gniazdko na 10 piętrze. Nie protestowała i wtedy, gdy za robotę wziął się Zbigniew S. Mimo uciążliwych prac, w dwupokojowym mieszkaniu kwitło życie towarzyskie.
Sporne pieniądze
W dzień tragicznych wydarzeń przed południem alkohol popijało tam małżeństwo S., gospodarz lokalu i znajomy Zenon T. Właśnie wyszedł z więzienia i pojawił się pod numerem 76, bo Adam K. był mu winny 700 zł. Na czas odsiadki Zenon T. poprosił kolegę, by odbierał jego rentę. 400 zł już odzyskał, przyszedł po brakujące trzy stówy.
Zbigniew S. włączył się w spór finansowy, ale potem atmosfera się uspokoiła. Bożena S. i Adam K. zasnęli zmorzeni alkoholem i nie mieli pojęcia co się potem zdarzyło. Około godziny 15.50 Alina Ś., sąsiadka z 10 piętra, wychodziła na spacer i słyszała podniesiony głos mężczyzny z mieszkania nr 76.
„O co ci chodzi?!” - zapamiętała takie zdanie. Gdy wracała po kwadransie, już było cicho. O 16.10 wyszła na klatkę i zobaczyła nieznanego mężczyznę, który leżał na schodach. Obok była jego kurtka i buty. Z ust rannego lała się krew, która była też na koszuli i ścianach.
Nagle z mieszkania wyszedł znany jej z widzenia Zbigniew S. i nie pytany rzucił, że miał jechać windą. Kazała mu podnieść głowę rannego i wsunęła pod nią kurtkę. Poleciła mężczyźnie dzwonić po pogotowie i policję, ale odparł, że nie ma telefonu i nie zna numeru. Podpowiedziała mu 997, a on wtedy jednak wyjął aparat i zatelefonował. Wyszła kolejna sąsiadka, Anna B., i obie panie zjechały windą. Przed blokiem Alina Ś. zadzwoniła na pogotowie i podała dyspozytorowi, że „facet, który wyszedł spod numeru 76, twierdził, że wypuścił z tego mieszkania mężczyznę, który musiał się uderzyć o schody”.
O godz. 16.40 zgłoszenie dotarło na policję. Patrol zapukał do drzwi, Zbigniew S. otworzył po 30 sekundach. Twierdził, że doszło do bójki, której uczestnikami byli Zenon T. i ktoś inny. W środku był nietrzeźwy gospodarz i Bożena S.
Krew, nóż, spodnie
W oczy rzucała się wielka rozmazana plama krwi na środku pokoju. Na segmencie leżał rzucony niedbale duży nóż. Krwawe rozmazy były na poręczy klatki schodowej i ścianach korytarza.
Krew ofiary ujawniono też na ubraniu Adama K. i jego partnerki. Zakrwawione, męskie spodnie odkryto pod blokiem. Okazało się, że to ubranie Zbigniewa S. Odcisk jego środkowego palca prawej ręki ujawniono na nożu porzuconym na segmencie.
Biegły stwierdził, że mężczyzna miał obronne obrażenia na rękach i ranę kłutą klatki piersiowej. Zabójca zadał mu cios nożem w plecy. Ostrze z dużą siłą wniknęło na głębokość 10 cm. Zenon T. nie miał szans na przeżycie.
Adam K. zeznał, że gdy zapukała policja, to Zbigniew S. zdenerwowany biegał po mieszkaniu, szukał noża i mówił, że Zenek nieżywy leży na klatce schodowej. Gospodarz zauważył jeszcze, że drzwi balkonu są otwarte, a gdy szedł spać, to je przecież zamykał.
Zbigniew S. nie przyznał się do zabójstwa, choć ślady wskazywały, że odpowiada za śmierć Zenona T. Przekonywał, że w trakcie awantury w mieszkaniu uderzył pięścią Zenona T., ale potem agresywnego kompana wyprowadził na klatkę schodową na 10 piętrze bloku. Wyrzucił też jego kurtkę i buty. Kiedy po 40 minutach sprawdził, co się dzieje z Zenonem T., okazało się, że ten nie żyje. - Wyszedłem i zobaczyłem Zenka. Myślałem, że miał atak padaczki. Chciałem go przewrócić i wtedy ubrudziłem moje ubranie. Wyrzuciłem zakrwawione rzeczy, bo brzydzę się krwią - opowiadał. Przebrał się w cudze spodnie.
Oskarżony myli tropy
Zbigniew S. sugerował, że to gospodarz miał motyw finansowy, by dokonać zabójstwa kolegi. Mówił także, że jego żona Bożena S. może mieć coś wspólnego z tą zbrodnią. O zmarłym nie wyrażał się w superlatywach. Akcentował, że był „babiarzem”, który mógł się zalecać do Bożeny S. W ten sposób raz za razem podsuwał kolejne tropy do zbadania i wskazywał innych winnych.
Krakowski sąd, aby ustalić przebieg zajścia, przeprowadził oryginalny eksperyment z wykorzystaniem manekina, by skonfrontować relację oskarżonego i sąsiadek, które widziały ofiarę.
Najpierw kobiety pokazały, jakie było ułożenie ciała Zenona T. na klatce schodowej, gdy Alina Ś. podłożyła mu pod głowę kurtkę. Potem swoją wersję podał Zbigniew S. Powtarzał, że krew na jego ubraniu wzięła się stąd, że próbował przesunąć rannego, gdy ten bezwładnie leżał na schodach. Ten był jednak zbyt ciężki.
Eksperyment wykazał, że Zbigniew S. nie mógł pobrudzić spodni, kiedy przemieszczał ciało. Skoro tak, to krwawe plamy znalazły się na ubraniu, gdy oskarżony dokonywał zabójstwa. Sąsiadki zapamiętały, że Zbigniew S. nosił wtedy ciemne dżinsy. Zakrwawione spodnie ujawnione przed blokiem były jasne. I to je miał na sobie w chwili zadania śmiertelnego ciosu, a potem zdjął, by odsunąć od siebie podejrzenia.
Pod koniec procesu oskarżony zaczął przekonywać, że chciał ratować Zenona T. - w końcu to on zadzwonił na pogotowie i przed przyjazdem karetki pomagał w wygodnym ułożeniu ciała rannego. Zdaniem sądu to jednak nie kto inny, ale właśnie Zbigniew S. był zabójcą. Potem nieskutecznie zacierał ślady, wytarł nóż i podłogę, pozbył się zakrwawionych rzeczy. Pogrążył go odcisk palca na nożu i zeznania świadków.
Z opinii biegłych wynikało, że Zbigniew S. jest poczytalny, ale w stresie i pod wpływem alkoholu słabiej kontroluje swoje zachowania. Staje się wówczas agresywny i nieobliczalny. Wyrok 10 lat za zabójstwo jest już prawomocny, choć sprawa z kasacją trafiła nawet na wokandę Sądu Najwyższego.