- W wielu sprawach jesteśmy dosyć podobni do ludzi z roku 1939 - mówi pisarz Marcin Wilk. - A jednak rok 2019 to nie rok 1939. Dzisiaj mamy nowe źródła potencjalnych zagrożeń.
Lato 1939 r. zapowiadało się na sielskie. Bohaterowie pana książki mieli nadzieję, że przebąkiwania o wojnie rozejdą się po kościach. Czuł pan tę atmosferę podczas pisania książki?
I tak, i nie. Spotkania z rozmówczyniami i rozmówcami trwały na ogół po kilka godzin i często faktycznie dotyczyły jeszcze sielskiego czasu. Co więcej, opowieści, których wysłuchałem, obejmowały szeroko pojęty czas, nie tylko wakacje roku 1939. To zresztą było niezbędne. Bo by zrozumieć kontekst wydarzeń, anegdot, opowieści z lata - musiałem wejść w atmosferę domu czy środowiska, z którego pochodzili moi bohaterowie. W tych opowieściach siłą rzeczy nie czuło się więc tylko i wyłącznie grozy. Trzeba natomiast pamiętać, że wchodziłem w tę rzeczywistość mądrzejszy o wiedzę na temat tego, co stanie się w przyszłości. I w tym sensie ja tę grozę czułem. A największa groza to było to właśnie zderzenie - sielskiej nieświadomości czy raczej nadziei z wiedzą o nieuchronnej katastrofie. Jak to opisać? Jakiej użyć formy? To stanowiło dla mnie największe wyzwanie. Ostatecznie postanowiłem, że skupię się na tak zwanym zwyczajnym życiu przed 1 września.
Niemal każdy wierzył, że Niemcy nie zajmą Polski. A nawet jeśli przekroczą granicę, to tylko na chwilę. Z czego wynikała ta wiara?
Różne były perspektywy, co starałem się pokazać w „Pokoju z widokiem...”, z rozmysłem dobierając bohaterów. Reprezentują oni nie tylko różne rejony geograficzne - oczywiście przedwojennej Polski - ale też i różne środowiska. Są też i mieszkańcy wsi, na której, o czym warto przypomnieć, mieszkała większość. Wedle spisu z roku 1931 na ok. 31 milionów mieszkańców aż 23 miliony stanowili właśnie mieszkańcy wsi. Co do rozeznania w sytuacji - poziom wiedzy był rozmaity. Ci, którzy śledzili wiadomości, w gazetach na przykład, doskonale zdawali sobie sprawę z rozmaitych napięć. Świat z niepokojem patrzył na żądania Hitlera wobec Polski. Przemówienie Becka z maja odbiło się szerokim echem, a amerykańska prasa donosiła niemal codziennie o sprawie Gdańska. Ale to jedna strona. Bo z drugiej - nie wszyscy to śledzili, co więcej: nie wszyscy mieli bądź chcieli mieć tego świadomość, a wielu wierzyło, że jeśli w ogóle dojdzie do zbrojnego konfliktu, to atakujące z zachodu wojska zatrzymają się na Wiśle, a wojna jako taka nie będzie aż tak straszna. Warto też zawsze przypominać, że ustalenia paktu Ribbentrop-Mołotow były częściowo jawne.
To co najważniejsze - było zatajone.
Słowem: nie tylko zwykły obywatel nie miał dostępu do pełnej informacji. Ważna w tym kontekście historia polityczna jest zresztą doskonale opisana przez specjalistów. Tymczasem ja miałem inne zadanie: spróbować uchwycić nastrój tamtego lata.
Wiele ówczesnych gazet zachęcało do wypoczynku w modnych kurortach, pensjonatach, na koloniach, jakby nawet media nie potrafiły realnie ocenić sytuacji. Zaklinały rzeczywistość?
Raczej korzystały z możliwości reklamowych, które dawała ówczesna prasa. Na wyjazd do modnych pensjonatów czy kurortów było stać elitę - dziennikarzy, polityków, ludzi zamożniejszych. Wielu obywateli i wiele obywatelek jeździło, jeśli w ogóle, na wypoczynek do rodziny.
Jeszcze inaczej wakacje wyglądały na wsi.
Stamtąd się na ogół nie jeździło. Nie było za co, a poza tym trwały żniwa, czyli robota, a nie wczasy. Nie dziwmy się jednak ludziom, którzy czasem po wielu miesiącach ciężkiej pracy mogli i chcieli się wyrwać na urlop. To raczej naturalne. No i cały czas towarzyszyła ta świadomość, że jeśli dojdzie do konfliktu, to nie będzie on taki straszny. Jedna z moich rozmówczyń zresztą mówi o tym wprost. Gdy słuchała opowieści swoich rodziców o przeszłości, myślała o tym, że jej przyszłość również mogłaby być pełna przygód, ale jednak nie taka straszna. Czyli - znowu - dominowała nadzieja.
Jaki obraz przedwojennego „zwykłego Kowalskiego” wyłonił się panu podczas przygotowywania materiałów do książki?
To jest bardzo dobre pytanie, bo chyba nie ma „zwykłego Kowalskiego”. Społeczeństwo II RP było mocno zróżnicowane, różnorodne - i to pod każdym względem. Trzeba pamiętać, że ta różnorodność obejmowała nie tylko stan materialny, ale również narodowość czy wyznanie. O podziale na miasta i wieś już wspominałem. Ale poza tym w wielu miastach około jedną trzecią mieszkańców stanowili Żydzi. Na terenach II RP mieszkało również wielu Ukraińców, Białorusinów, Niemców, Czechów... Nie były obce napięcia w obrębie lokalnych społeczności - na różnym zresztą tle. Moi rozmówcy opowiadają jednak nie tylko o antysemityzmie, ale i o pozytywnych relacjach z szeroko pojętymi „innymi”. Było bardzo dużo biedy, ale byli też i ówcześni celebryci, na przykład Kiepura, o którego patriotycznym tournée piszę w „Pokoju z widokiem...”.
Cała rozmowa w dalszej części dla użytkowników premium.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień