Marek Darecki, prezes Doliny Lotniczej: Bez wizji rozwoju nie da się prowadzić firmy
Rozmowa z Markiem Dareckim, prezesem Doliny Lotniczej, wieloletnim prezesem i dyrektorem naczelnym WSK Rzeszów, a następnie Pratt & Whitney Rzeszów.
Jak duże znaczenie ma dla pana nadana godność doktora honoris causa Politechniki Rzeszowskiej?
Oczywiście jest to dla mnie wielkie wyróżnienie. Patrzę na nie z kilku perspektyw. Po pierwsze dlatego, że jestem absolwentem Politechniki Rzeszowskiej i przez naszą uczelnię zostałem dobrze przygotowany do życia zawodowego. Nie jest to gołosłowne stwierdzenie, ale udowodnione faktem, gdyż przez wiele lat byłem prezesem kilku międzynarodowych przedsiębiorstw w Polsce i solidnie wykonywałem swoje obowiązki. Politechnika jest zatem w stanie przygotować swoich absolwentów do międzynarodowej kariery biznesowej. Druga kwestia - ten tytuł to również wielkie wyróżnienie dla zaawansowanego technologicznie przemysłu lotniczego, który reprezentuję. I wreszcie trzecia perspektywa, zupełnie osobista. Godność to taka klamra, która spina mój 43-letni okres kariery zawodowej i wyraz docenienia przez lokalne środowisko moich wysiłków.
Czy podczas całej pana edukacji pojawiła się osoba, która była takim, można powiedzieć zapalnikiem do tego, co się później wydarzyło, jeżeli chodzi o obraną ścieżkę zawodową. Taka, która pana zainspirowała?
Raczej nie było jednej osoby. Czerpałem z różnych źródeł. Szczególnie wiele zawdzięczam tym wykładowcom, którzy przygotowali mnie merytorycznie czy też technicznie, technologicznie do mojego przyszłego zawodu. Dzięki nim rozumiałem produkt, jakim jest silnik lotniczy, a to było kluczowe.
A skąd wybór studiów na wydziale mechanicznym i specjalności „silniki lotnicze”? Był przemyślany czy zdecydował jednak przypadek?
W tak młodym wieku nie miałem jeszcze specjalnego przekonania, sprecyzowanego wyboru. To rodzice chcieli, żebym wybrał te studia. Powiedzieli: WSK to solidna firma, idź na studia inżynierskie i będziesz tam potem pracował. I tak uczyniłem. Rodzice mieli rację.
Jest pan pomysłodawcą i inicjatorem klastra Dolina Lotnicza. Czego pan w 2003 roku upatrywał w spojeniu wówczas 18 firm z branży lotniczej? Jakie były początkowe założenia?
Inicjatywa czy pomysł pojawił się wtedy, gdy zrozumiałem dobrze, jakim błogosławieństwem dla firmy państwowej WSK Rzeszów była prywatyzacja. Pomimo, że był wcześniej widoczny rozwój zakładu, to jednak absolutnie poniżej aspiracji kadry, pracowników przedsiębiorstwa, a również tego, czego oczekiwało środowisko podkarpackie. Gdy zapoznałem się bliżej z planami korporacji amerykańskiej, inwestycji w WSK Rzeszów, zdałem sobie sprawę z tego, że mamy szansę stać się taką oazą, wyspą, która będzie świetnie doinwestowana, będzie dysponować najnowszymi technologiami. Amerykanie od samego początku nie kryli, że chcą wpompować setki milionów dolarów w nasze przedsiębiorstwo. Równocześnie uświadomiłem sobie, że w pewnym momencie może się pojawić bariera związana z tym, że środowisko wokół będzie niewystarczająco sprzyjało rozwojowi biznesu mojej firmy.
Doszedłem do wniosku, że jedyny sposób na to, żeby ta bariera się nie pojawiła za kilka lat, to zmiana całego środowiska przemysłowego Podkarpacia. Dlatego zaprosiłem wtedy 18 liderów przemysłowych do biura i zaproponowałem stworzenie Doliny Lotniczej. W zamyśle, żebyśmy razem, wspierając się i oddziałując a to na Urząd Marszałkowski, a to na prezydenta Rzeszowa, a to na ministrów w rządzie, stworzyli taki ekosystem, który zapraszałby coraz to większe inwestycje. Chodziło nam też o to, aby wokół naszych dużych przedsiębiorstw, w miejscowościach dookoła Rzeszowa, pojawili się mniejsi podwykonawcy, takie firmy rodzinne. Dzięki temu „rozdaliśmy robotę”, której nie mogliśmy „przerobić” wewnętrznie.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień