Nestor białostockich lalkarzy był także wspaniałym organizatorem i społecznikiem. Uczestniczył w budowie gmachu Białostockiego Teatru Lalek, wychował pokolenia aktorów. Marek Kotkowski zmarł 3 kwietnia w wieku 80 lat.
Marek z Leną przyjechali do Białegostoku z Łodzi - rozpoczyna swoją opowieść Ryszard Doliński, aktor Białostockiego Teatru Lalek. Marek Kotkowski w Łodzi grał u Henryka Ryla, założyciela tamtejszego Teatru Lalek Arlekin. Henryk Ryl był jednym z twórców powojennego teatru lalek, a dla kolejnych pokoleń lalkarzy kimś w rodzaju guru. Małżeństwo Kotkowskich zamieszkało w Białymstoku w kamienicy przy ulicy Kilińskiego, w miejscu, gdzie dziś są sale wystawowe Muzeum Wojska. Za ścianą mieszkał z rodzicami właśnie Ryszard Doliński. - Miałem może z sześć lat i wrzucałem mu czasem do mieszkania świece dymne - wspomina aktor. Prawdziwe zapoznanie nastąpiło kilkanaście lat później, kiedy Ryszard Doliński trafił do amatorskich młodzieżowych trup aktorskich.
W tym czasie Marek Kotkowski był prezesem Towarzystwa Kultury Teatralnej.
- Był strasznie energiczny, organizował konkursy teatralne, przeglądy recytatorskie, festiwale teatrów amatorskich - wspomina Ryszard Doliński. W tym czasie młody aktor pod kierunkiem Jerzego Siecha brał udział w spektaklu „Doświadczyńskiego przypadki” według dramatu Ernesta Brylla. Marek Kotkowski ściągnął do Białegostoku na premierę samego Brylla, a przy okazji dostrzegł talent młodego Ryszarda Dolińskiego.
- Powiedział: no, no, pracuj, pracuj - wspomina aktor.
Marek Kotkowski współtworzył od podstaw dzisiejszy Białostocki Teatr Lalek pełniąc funkcję dyrektora administracyjnego. Zanim jednak powstał gmach, musiał dokonywać cudów organizacyjnych przy budowie obiektu.
- Wcześniej w naszym holu leżały marmurowe płyty, którymi miało być wyłożone przejście podziemne przy fabryce dywanów Agnella - daje przykład operatywności Marka Kotkowskiego Ryszard Doliński. W tym czasie Doliński był brygadzistą, później zdał do szkoły teatralnej, i kiedy wrócił po studiach do BTL, którego dyrektorem był Krzysztof Rau, Marek Kotkowski był już kolegą z zespołu aktorskiego. Ale obydwaj panowie nadal zwracali się do siebie „per pan”.
Jeszcze będąc na studiach w akademii teatralnej chętni mogli dorobić biorąc udział w spektaklach przygotowywanych przez Towarzystwo Kultury Teatralnej.
- Powiesz parę parę wierszy zarobisz parę groszy - zachęcał Marek Kotkowski. I organizował prawdziwe tournée po modnych wówczas klubach Ruchu znajdujących się nawet w najmniejszych wioseczkach. To była z reguły biblioteka, sala i niewielki bufet.
- W naszym województwie było ich ponad 400, a Marek wymyślił cykl „Pokrywanie białych plam kultury” - wspomina Marek Doliński.
Ekipy tworzone przez Kotkowskiego jeździły po takich wsiach, w których średnia wieku wynosiła 70 lat, często ze spektaklami lalkowymi. - Trochę się dziwiliśmy, ale ludzie przychodzili i prosili, żeby cokolwiek im zagrać - opowiada Ryszard Doliński. Przyszli aktorzy wyświetlali filmy, organizowali imprezy choinkowe albo noworoczne. I szlifowali warsztat i kontakt z widzami.
W tych wyjazdach brał także udział Wiesław Czołpiński. Grę Marka Kotkowskiego podglądał już w trakcie studiów, choćby w przedstawieniu „Nim zapieje trzeci kur”, w „Zielonej Gęsi”, gdzie grał osiołka Porfiriona schowany za sofką.
- Potrafił swoją dużą postać pięknie schować - uśmiecha się Wiesław Czołpiński. Ryszard Doliński i Marek Kotkowski grali razem w spektaklu „Scenariusz dla trzech aktorów”. Wspomina, że zawsze miał wizję, a kiedy jakieś przedstawienie nie wychodziło, tłumaczył, że następnym razem będzie lepiej.
- To przedstawienie było bardzo ważne, mocno rozwibrowane, tam miał szansę wyrazić się w całej pełni - wspomina Wiesław Czołpiński. Aktorzy pamiętają jego role w klasycznym teatrze, ale dla nich był przede wszystkim lalkarzem z umiłowania. Była też pamiętna rola Cześka Tarasewicza w radiowej sadze „Na Młynowej”.
- Marek był w każdym odcinku - przypomina Wiesław Czołpiński, który w pewnym momencie dołączył do radiowego zespołu z rolą doktora. Aktorzy byli doskonale dobrani pod względem typów i charakterów, a słuchacze Radia Białystok wyczekiwali kolejnych odcinków zagranych białostocką gwarą.
Spotkania Towarzystwa Kultury Teatralnej miały miejsce w WOAK. Były otwarte także na innych artystów.
- Przychodzili plastycy Janusz Debis, Andrzej Dworakowski, Krzysztof Koniczek, aktorzy Teatru Dramatycznego: Jerzy Siech, Andrzej Karolak - wylicza Ryszard Doliński. W małym pokoiku spotykało się po kilkanaście osób.
- Grażyna Dworakowska, która dziś jest dyrektorem BOK-u, wtedy tylko z koleżanką donosiły kawę albo herbatę - uśmiecha się Doliński.
Środowisko rozmawiało przede wszystkim o sztuce, o spektaklach, o scenografii, o grze aktorskiej czy o muzyce. Młodsi stażem mogli korzystać z doświadczenia starszych kolegów.
- Z Markiem rozmawiało się tylko o teatrze - podkreśla Ryszard Doliński.
Przypomina, że to Marek Kotkowski wymyślił Konkurs Recytatorski „Kresy”, a Andrzej Dworakowski wymyślił jako element graficzny stół ze skrzydłami. Jego kreatywność docenił Lech Śliwonik, szef zarządu TKT i rektor warszawskiej akademii teatralnej, określając białostocki oddział mianem „najlepszego w Polsce”.
- To była taka „mafia teatralnych dinozaurów”, która mogła bardzo pomóc - ocenia Ryszard Doliński.
- Nasz zawód to czekanie na reżysera, na scenografa, na dramat, na właściwą obsadę, na szansę - mówi Ryszard Doliński. - Kiedy to się zgra, wtedy powstaje prawdziwa rola. Zanim aktorzy przeszli na „ty” młody musiał spodobać się starszemu. Dopiero kiedy Ryszard Doliński zagrał w spektaklu „Niech żyje Punch”, dostał ostateczne namaszczenie na „prawdziwego aktora”.
- Jako aktor Marek Kotkowski to był nestor, taki guru teatralny - wspomina Ryszard Doliński. - To była przyjemność, kiedy mogłeś mu kawę zrobić, zapalić razem papierosa. Aktorzy nazywali go czasem „dziadek”, „Kotek”. Wciąż pamiętają szacunek, jaki mieli wobec jego osoby, a także roztaczaną wokół aurę życzliwości.
- Mógł po premierze albo spektaklu delikatnie, ale konkretnie powiedzieć „źle grasz”, „nie tak” i tłumaczył dlaczego - opowiada Ryszard Doliński. Koledzy z zespołu dziś potwierdzają, że go słuchali, bo po prostu miał rację. A po spektaklu, zanim wrócili do domu, omawiali występ w jakiejś knajpce.
- O samochodach nie rozmawiamy, bo ja się na tym nie znam i nie warto o tym gadać - wspomina słowa swojego nestora Ryszard Doliński. I kolejny raz podkreśla, że rozmawiało się wyłącznie o teatrze. Można było posłuchać dykteryjek o najwybitniejszych reżyserach, twórcach powojennego teatru lalkowego w Polsce. Był żywą skarbnicą wiedzy, w dodatku obdarzoną doskonałą pamięcią.
- Miałem szczęście, że przychodząc do BTL 1 kwietnia 1985 roku, jeszcze w czasie studiów, trafiłem do wielopokoleniowego zespołu - wspomina Wiesław Czołpiński. Podkreśla, że Marek Kotkowski był bardzo ciepłym człowiekiem, uczył odpowiedzialności i życzliwości na scenie.
- Ludzie się do niego garnęli, a on budował teatr, w którym wszyscy lalkarze to jedna rodzina - sumuje Ryszard Doliński.