Od Olafa Lubaszenki nauczyłem się więcej niż w szkole teatralnej - mówi Marek Molak, aktor i wokalista w zespole rockowym. Opowiada nam o roli w serialu „Barwy szczęścia” i o tym, jak udało mu się wygrać ogólnopolski test wiedzy ekonomicznej.
Większość telewidzów kojarzy Pana z Hubertem Pyrką i serialem „Barwy szczęścia”. Dziś występuje Pan w roli wokalisty. Bardziej gra Panu w duszy aktorstwo czy muzyka?
Myślę, że są to takie dwa rodzaje pasji, które się nie wykluczają, więc staram się kontynuować jedną i drugą. Jednak, jeśli się głębiej zastanowić, to chyba bardziej w kierunku muzy mnie ciągnie. Od dziecka chciałem być muzykiem rockowym. Być może dlatego, że muzykom rockowym zazwyczaj wybacza się, jeśli zrobią coś głupiego. To żart, ale coś w tym jest.
Najpierw była muzyka czy serial?
Chyba muzyka, chociaż i z aktorstwem, i z muzyką zacząłem dosyć wcześnie. Rozpocząłem współpracę z teatrem muzycznym, a wiadomo, że występowanie na deskach tego typu teatru wiąże się zarówno z aktorstwem, jak i ze śpiewaniem.
A przygoda z „Barwami szczęścia” jak się rozpoczęła?
Można powiedzieć, że poprzedził ją cały splot wydarzeń. Miałem chyba cztery lata, gdy babcia zaprowadziła mnie do teatru i zacząłem występować. Jako 15-latek miałem już niemałe doświadczenie i o ile można to tak nazwać, warsztat. Na pewno w porównaniu z innymi młodymi osobami ubiegającymi się o rolę w tym serialu. Zwyczajnie poszedłem na casting i ją dostałem.
Konkurencja zapewne była duża? Pamiętam, jak zapowiadano w mediach, że szykuje się kolejny hit Łepkowskiej.
Na pewno Ilona Łepkowska jest jedną z najlepszych scenarzystek w kraju, to nie ulega wątpliwości. Wystarczy spojrzeć, które seriale mają najwyższą oglądalność i otrzymują najwięcej nagród publiczności. Prawie wszystkie, to jej „dzieci”. Nie nastawiałem się z góry, że wygram ten casting, aż tak zadufany nie byłem. Poszedłem, zagrałem, co miałem zagrać, wróciłem do domu i dalej robiłem swoje. Nie koczowałem dzień i noc w pobliżu telefonu. Po dwóch tygodniach otrzymałem wiadomość, że zagram Huberta, czyli jedną z czołowych ról, dziś jeszcze bardziej rozbudowaną. I w taki to właśnie sposób od 10 lat jestem na zmianę to Markiem Molakiem, to Hubertem Pyrką.
Na ulicy bardziej Hubertem czy jednak Markiem?
Zdecydowanie Hubertem i nie ma się co dziwić. Jest to serial, który codziennie ogląda kilka milionów widzów, więc na zdrowy rozum dla większości przechodniów jestem Hubertem. Taka jest magia ekranu, a codzienne seriale dla niektórych splatają się wręcz z ich życiem codziennym. Muzycznie dopiero zaczynam medialnie działać, więc nie wymagam od ludzi, żeby znali moje dokonania i identyfikowali mnie jako Marka Molaka.
Ale poza muzyką i serialem działa Pan również na innych płaszczyznach aktorskich.
Tak, ale nie są to płaszczyzny tzw. twarzowe, więc poza serialem widzowie moich dokonań nie znają.
Nie „twarzowe”, więc domyślam się, że chodzi o pracę w dubbingu?
Między innymi w dubbingu, gdzie użyczałem głosu w różnych, w tym najbardziej kasowych przedsięwzięciach. Poza tym jest też teatr, scena, ale wiadomo, że ten rodzaj aktorstwa trafia do mniejszej liczby osób, nie jest tak medialny jak film czy serial. Nie daje aktorowi takiej rozpoznawalności.
W ubiegłym roku zwyciężył Pan w ogólnopolskim teście wiedzy ekonomicznej. Skąd u aktora i muzyka tak dobra wiedza z ekonomii?
Bo jestem inteligentny? (śmiech). Powiem tak, w tym teście brali udział ekonomiści, politycy, dziennikarze zajmujący się ekonomią, ludzie z pierwszych stron gazet, a wygrałem ja i 12-latka. Niech to wystarczy za komentarz.
Rozumiem i tym bardziej zaskakuje Pana wiedza ekonomiczna.
Wygraliśmy, bo bardzo szybko strzelaliśmy. Nie jestem ekonomistą, matma była zawsze moją piętą achillesową i zdecydowanie bliżej mi do humanisty. Wyglądało to tak, że błyskawicznie odrzucałem odpowiedź absurdalną i wybierałem jedną z dwóch pozostałych. Okazało się, że skutecznie. Liczyła się intuicja i refleks. Świadczy to dobrze o mojej młodej koleżance i o mnie, a trochę gorzej niestety o całym tym nobilitowanym towarzystwie, które brało w tym teście udział.
Wracając do serialu - gra Pan z fantastycznymi aktorami. Z kim współpracuje się najlepiej?
Staram się być w dobrych relacjach z całą ekipą, nie tylko z aktorami. Jeśli o tych drugich chodzi, to z odtwórcami członków rodziny Pyrków mam specyficzne relacje. Nie przesadzę, jeśli powiem, że... rodzinne. Do tego stopnia, że dzwonimy do siebie o różnych dziwnych porach, składamy sobie życzenia świąteczne czy inne, martwimy się w przypadku porażek i cieszymy razem z sukcesów. Naprawdę tak to wygląda.
No proszę, nijak to się ma do powiedzenia, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
Jeśli o to chodzi, to na zdjęciach wychodzę z nimi całkiem dobrze i mamy tych wspólnych sporo (śmiech).
Nie wierzę, że z absolutnie wszystkimi rozumiecie się bez słów.
Zawsze tak miałem, że lepiej dogadywałem się z kobietami, więc pewnie najłatwiej mi się porozumieć z serialową mamą, bardzo serdecznie pozdrawiam Izę Kunę.
A jak się grało z serialowym tatą, czyli Olafem Lubaszenką?
Fantastycznie. Gdy zaczynaliśmy, byłem małolatem, a dla takiego dziecka wspólna praca z tak wybitnymi aktorami była niesamowitym przeżyciem. W moim przypadku dała mi niezły warsztat. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że pracując z nimi, obserwując, jak oni pracują, nauczyłem się więcej niż przez kilka lat szkoły teatralnej. Tym bardziej że na planie serialu spędziłem etapy dorastania, w których najbardziej chłonnie się wiedzę. Absolutnie nie jest tak, że aktorzy z tak wielkim dorobkiem na planie zadzierają nosa, patrzą z góry na tych, co dopiero zaczynają. Iza czy Olaf, który jest też wspaniałym reżyserem, potrafili mi doradzać, udzielać wskazówek, podpowiadać. Zawsze starałem się z tych uwag korzystać. Olaf nauczył mnie też tego, że aktor musi szanować widza, bo jego być albo nie być w dużym stopniu od tego widza zależy. Nauczył mnie pokory wobec siebie, ale głownie wobec publiczności. Nigdy nie gwiazdorzyłem i oby tak już pozostało.
Jaki Lubaszenko jest na planie?
Przede wszystkim kieruje się bardzo rozwiniętym instynktem aktorskim, intuicją. Przeczyta tekst i już wie, jak to zagrać. Zapewne nie bez znaczenia jest tu jego zmysł reżyserski. To facet, który spojrzy i już wie. Mam nadzieję, że w przyszłości choć w małym stopniu posiądę tę umiejętność.
I tego Panu życzę.
Koncert w Kartuzach, październik 2016: