Marek Rezler: „Powstanie" tworzy legendę, która nie ma podstaw
Dlaczego protesty z czerwca 1956 roku nie powinny być nazywane „powstaniem" ani „wypadkami poznańskimi"? Rozmowa z historykiem dr. Markiem Rezlerem
Czym dla Pana były wydarzenia z czerwca 1956 roku?
Dla mnie jako osoby zajmującej się zaangażowaniem Wielkopolan w walkach niepodległościowych, to co się wydarzyło w Poznaniu 28 czerwca 1956 roku było „poznańskim protestem”. To był protest, który od pewnego momentu przerodził się w rozruchy o nie do końca jasnej genezie dalszego przebiegu wydarzeń. Same wydarzenia Poznańskiego Czerwca zawsze miały kontekst polityczny i były oceniane w określony sposób. Traktowano je niezwykle emocjonalnie, co zresztą jest zrozumiałe.
Skąd wzięło się w ogóle pojęcie „powstania” w kontekście tych wydarzeń?
Niektórym kręgom zależało, by nadać tym wydarzeniom rangę powstania. To było związane także z uprawnieniami kombatanckimi. Przepychanki w tym kierunku, w tym między członkami skłóconych ze sobą stowarzyszeń, sprawiały, że emocje narastały w dalszym ciągu. Historycy nie potraktowali tych wydarzeń jako powstanie. Przełom nastąpił jednak wiosną 2006 roku, kiedy zbliżała się 50 rocznica wydarzeń z czerwca 1956 roku. Wtedy podczas procesji w Poznaniu, która prowadziła z Ostrowa Tumskiego na Plac Mickiewicza, niespodziewanie pojawiło się hasło Powstania Poznańskiego 1956 roku. Bardzo mnie to zdziwiło, bo wcześniej z takim rozmachem i na takim szczeblu ten termin nie był używany. Szczególnie w tym przypadku zaangażował się ówczesny biskup Marek Jędraszewski, który prowadził procesję i akcentował w kazaniu pojęcie powstania. Od razu pojawiły się publikacje, w których mówiło się o powstaniu. Nagle to pojęcie stało się prawie obowiązujące. Historycy nie byli zachwyceni używaniem tego pojęcia, ale taki był trend. Pojawiły się próby tłumaczenia, że to były rozruchy mające znamiona powstania itp. Jednak kręgi kombatanckie poszły dalej i doprowadzono do powstania muzeum Powstania Poznańskiego Czerwca, co językowo jest niezbyt poprawne. Pojęcie Powstania Poznańskiego Czerwca funkcjonuje do dziś w nazwie muzeum, ale mało kto się z nim zgadza.
Czy w kontekście tych wydarzeń można mówić o powstaniu?
Obecnie poza historykami, których można policzyć na palcach jednej ręki, nikt nie mówi o powstaniu 1956 roku, bo te wydarzenia nie spełniają podstawowych warunków decydujących o tym, że było to powstanie. Jest pewne kryterium decydujące o klasyfikacji do powstania. Przede wszystkim to sprawa organizacji. Musiałby być pewien mechanizm organizacji czy kierownictwa, a to nie pasuje do tego, co wydarzyło się w 1956 roku. Robotnicy, którzy wyszli z zakładów, nie zamierzali walczyć. Aż do południa ludzie byli kompletnie zdezorientowani. Przedstawiciele władz też nie mieli wytycznych z Warszawy, co robić.
Impas trwał?
Impas został przerwany po pojawieniu się słynnego auta z megafonami, z którego nawoływano do marszu na areszt śledczy przy ul. Młyńskiej, gdzie mieli być zamknięci członkowie delegacji, która wyjechała do Warszawy. A ci tymczasem byli w tłumie i protestowali oraz mówili by nie dać się zwieść plotkom. Jednak ludzie nie słuchali. Ponadto podejrzana jest sprawa bezproblemowego oddania broni przez strażników więziennych i rozbrajania milicjantów. Jest bardzo dużo wątków wątpliwych i dyskusyjnych idealnie wpisujących się w późniejszą wypowiedź Cyrankiewicza. Jednak teza o powstaniu poznańskim w żaden sposób się nie broni. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem używania tego pojęcia. To nie było powstanie.
Jest Pan bardzo zdecydowany w tym osądzie.
Nawet Radio Wolna Europa i inne rozgłośnie, które sprzyjały poznańskim robotnikom nie używały pojęcia „powstanie”. Była to walka chaotyczna i strzelaniny w różnych punktach miasta. Co prawda największa intensywność była wokół ul. Kochanowskiego i w różnych miejscach rozbrajano posterunki milicji, ale nie było to działanie zorganizowane. Było to działanie podsycane w kilku punktach, co nie oznacza, że to było powstanie.
A co Pan sądzi o terminach takich jak „wydarzenia poznańskie” czy „wypadki poznańskie”?
Samo pojęcie „wydarzeń” lub „wypadków poznańskich” jest dla mnie nieprecyzyjne i deprecjonujące wartość tego, co stało się w czerwcu 1956 roku w Poznaniu. „Wypadki” i „wydarzenia poznańskie” na pewno na pasują. Chociaż termin „powstanie” także absolutnie odpada, to nazywanie tego „wydarzeniami” jest przegięciem w drugą stronę.
Określenia takie jak „Poznański Czerwiec” czy „Czerwiec ‘56” bardziej odpowiadają temu, co wydarzyło się prawie 60 lat temu?
Są to terminy lepsze niż „wydarzenia”, „wypadki”, czy „powstanie”. Są one bardziej uniwersalne, choć ja mimo wszystko będę za „poznańskim protestem”.
Dlaczego akurat taki termin?
On najbardziej akcentuje o co, w tym chodziło. Według mnie to był protest, który od przekształcił się w wydarzenia o nie do końca jasnej genezie. Podejrzewam, że od pewnego momentu sytuacja w mieście było celowo podgrzewana przez Urząd Bezpieczeństwa. Chodziło o uzasadnienie tezy o narastaniu walki klasowej oraz usprawiedliwienie pacyfikacji miasta i pokazania siły nowego ustroju.
W takim razie to właśnie termin „poznański protest” powinien zapisać się w świadomości ludzi w kontekście wydarzeń z czerwca 1956 roku?
To jest tylko mój punkt widzenia. A na to, co się utrwali nie mam już wpływu. Ja tak to jednak odczuwam.
W ostatnich latach odchodzimy jednak od używania terminów „wypadki” czy „powstanie”.
Dobrze, bo to są dwa skrajne terminy, które nie odpowiadają rzeczywistości. Jeden deprecjonuje te wydarzenia, a drugi tworzy legendę, która nie ma podstaw.