Marek Sowa: W Sejmie zaskoczyła mnie skala chaosu, nieporządku
Marek Sowa, najmocniejszy człowiek Małopolski, który rządził regionem i rozdawał unijne miliony, przed rokiem zrezygnował z realnej władzy, i żeby walczyć o głosy z Beatą Szydło, wystartował w wyborach do Sejmu.
Dziwnie się czuję, zwracając się do pana: panie pośle.
Spokojnie, tytuły często zostają w Małopolsce. Większość ludzi, z którymi pracowałem i znałem się wcześniej, wciąż mówi do mnie: panie marszałku.
Bo i pana poprzednia funkcja była ważniejsza: realnie rządził pan regionem, rozdawał unijne miliony, decydował, jak to województwo będzie się rozwijać. Teraz jest pan po prostu jednym z 460 posłów, i to jeszcze opozycyjnym.
Umówmy się, że zostanie posłem nie jest największym upadkiem, jaki może się człowiekowi przytrafić. Tysiące osób w Polsce o to zabiegają. Nie zamierzam jednak zaprzeczać, że funkcja marszałka województwa wiąże się z realną władzą i jest przez to znacznie bardziej odpowiedzialna i ważna - nawet jeśli nie nominalnie, to w praktyce na pewno.
Nie żałuje pan?
Mam taką naturę, że staram się nie żałować swoich decyzji. Ale też przypomnę, że kiedy ubiegałem się o urząd marszałka na drugą kadencję, nie brałem pod uwagę startu w wyborach parlamentarnych. Również dlatego, żeby z mojego powodu nie doszło w sejmiku do jakichś niepokojących zmian - mamy w samorządzie większość, ale niewielką, więc zmiana marszałka w trakcie kadencji wiązała się z umiarkowanym, ale jednak, ryzykiem jakiegoś zamieszania. I faktycznie, po moim odejściu przez chwilę zrobiło się niebezpiecznie. Złośliwi mówią, że premier Szydło, oddelegowana przez Kaczyńskiego na wypoczynek do Małopolski, bardziej zajmowała się powołaniem nowej koalicji w samorządzie niż tworzeniem rządu w Warszawie - bo to, jak doskonale wiemy, zostawiła prezesowi. Tyle że między dniem, w którym zostałem wybrany marszałkiem na drugą kadencję, a dniem, w którym z tej funkcji zrezygnowałem, sporo się wydarzyło.
Co się wydarzyło?
W środowisku Platformy Obywatelskiej, po odejściu Pawła Grasia i wycofaniu się posła Arkita było oczekiwanie, żebym otworzył w Małopolsce listę PO w wyborach parlamentarnych.
Kto złożył panu tę ofertę?
Finalnie, premier Kopacz w lipcu w trakcie jej wizyty w Małopolsce. Myślę, że nie jest to żadną tajemnicą.
„Premierowi się nie odmawia”, jak to kiedyś powiedziała Ewa Wachowicz.
Wolałem spojrzeć na to jak na szansę, żeby nauczyć się czegoś nowego, poznać państwo. Choć nie przeczę: długo oswajałem się z tą myślą.
Wtedy, kilka miesięcy przed wyborami, mieliście jeszcze jakieś resztki nadziei, że wygracie wybory?
Na pewno nie spodziewaliśmy się, że PiS zdobędzie większość bezwzględną.
To może premier Kopacz kusiła pana jakimś intratnym stanowiskiem w rządzie?
Bez przesady. Nie jestem naiwny. Rozmawialiśmy już po wyborach prezydenckich i długo po tzw. aferze taśmowej: bardziej prawdopodobne było, że będziemy w opozycji.
Słyszałam taką anegdotę, że godząc się na start w wyborach parlamentarnych nie wiedział pan, że w razie wygranej będzie musiał zrezygnować z funkcji marszałka.
We wrześniu 2015 roku, przed rejestracją list miałem pełną świadomość, jakie konsekwencje wiążą się z moim startem. Ale należę do ludzi, których zmiany nie przerażają. Funkcjonowanie w opozycji - również nie. Wierzę, że to dobre miejsce, by wiele nauczyć się o polityce i państwie. W województwie również nie byłem od początku osobą decydującą - długo funkcjonowałem na zapleczu. Do funkcji marszałka doszedłem dzięki pracowitości, solidności, odpowiedzialności. Pracy od podstaw. Sądzę więc, że również w strukturach państwowych wiele przede mną. Prawo i Sprawiedliwość nie będzie rządziło wiecznie - paradoksalnie z perspektywy czasu cieszę się, że mają większość i nie musieli tworzyć rządu koalicyjnego. Bardzo szybko pokazali Polakom swoje prawdziwe oblicze. Szkoda mi tylko państwa, które niszczą - bo niszczą fundamenty demokracji. I nie sądzę, żeby naród za trzy lata im dalej ufał. Wierzę, że dojdzie do zmiany władzy.
Nawet jeśli, to na główną siłę opozycyjną wyrasta Nowoczesna.
Wypowiadanie się o tym, co będzie za kilka lat, jest dzisiaj trochę jak wróżenie z fusów. Myślę jednak, że dobrze, żeby te dwie główne siły opozycyjne - Platforma i Nowoczesna - grały po jednej stronie, na przykład ustalając wspólny blok wyborczy.
Czy coś pana w Sejmie zaskoczyło?
Nie przyszedłem do Sejmu jako ktoś spoza polityki. Będąc marszałkiem Małopolski nie tylko obserwowałem scenę polityczną, ale też bywałem przy różnych okazjach w parlamencie. Teoretycznie nic nie powinno mnie zaskoczyć. Ale jednak zaskoczyło - skala. Skala: dezorganizacji, chaosu, wręcz nieporządku. To było widoczne szczególnie na początku kadencji: nocne obrady, kompletny brak profesjonalizmu ze strony marszałka Kuchcińskiego - trudno mu się zresztą z perspektywy czasu dziwić, bo podjął się tej funkcji jako „gość”. Wiedział, że jedyną osobą mającą cokolwiek do powiedzenia jest prezes Kaczyński.
Zaskoczyło mnie też zwykłe, ludzkie - przepraszam za użycie mocnego słowa, ale wydaje mi się, że jest ono odpowiednie - zwykłe chamstwo niektórych polityków. Parlamentarzyści, którzy są obecni w Sejmie od kilku kadencji, zwracają uwagę, że takich przepychanek, słownej agresji i nadużywania władzy jeszcze tutaj nie było.
Na przykład?
Na przykład marszałek Ryszard Terlecki, który po minucie lub dwóch, ze złośliwym, pełnym zadowolenia uśmiechem na ustach wyłącza mikrofon posłom opozycji. Na przykład blokowanie wszelkich debat, które są nie po myśli PiS. Taka postawa: mamy większość, wszystko nam wolno. Do tego dochodzą niewybredne docinki kierowane w naszą stronę przez posłów PiS na tak zwanym offie.
Ściąganie butów w Sejmie, jedzenie kanapek, przysypianie - tym też czuje się pan zniesmaczony?
Politykom powinna cały czas towarzyszyć świadomość, że wchodząc na salę sejmową są non stop monitorowani, obserwowani, że wszystko można nagrać, sfotografować. Ale jeśli są obrady, podczas których głosuje się 500 razy - co oznacza kilkanaście godzin siedzenia w Sejmie - to zachowanie pełnej koncentracji przez cały ten czas jest po prostu niemożliwe. Więc fotografowanie takich momentów, kiedy ktoś ma słabszą chwilę, a potem upublicznianie tych zdjęć - również jest nieuczciwe. Więc o ile uważam, że politykom PiS-u należą się słowa krytyki - za niszczenie fundamentów państwowości, za brak szacunku do organów prawa, za cynizm - to nie będę ich krytykował za to, że na chwilę się zdekoncentrowali, zagapili, jedli coś. Bądźmy też świadomi, jak łatwo jest zmanipulować obraz. Wystarczy, że ktoś trzyma sobie palec po jednej stronie nosa - jeśli zrobimy mu zdjęcie z drugiej strony, wygląda, jakby sobie w nim dłubał.
Jeszcze łatwiej zmanipulować czyjąś wypowiedź. To politycy Platformy powtarzali ostatnio wyciągnięte z kontekstu zdanie Kaczyńskiego o tym, aby „kobiety rodziły nawet zdeformowane dzieci, żeby je ochrzcić”. Czytał pan całą wypowiedź?
Czytałem. Była także o tym, żeby takim matkom, jeśli zdecydują się urodzić, pomóc. Tylko że cokolwiek Kaczyński teraz nie powie na temat zaostrzenia prawa antyaborcyjnego czy samej aborcji - po tym całym cynicznym teatrzyku, który odstawił - będzie po prostu niewiarygodne.
To dla mnie trudny temat, bo sam jestem jak najbardziej za ochroną życia. Ale nie mam prawa osądzać tych kobiet, które z różnych przyczyn zdecydowały się dokonać aborcji - bo ja nigdy na taką próbę nie byłem wystawiony. PiS natomiast w całej tej dyskusji osiągnął Himalaje hipokryzji i cynizmu - przecież to wszystko było zaplanowane po to, żeby nie stracić reszty poparcia środowisk pro life. I powiedzmy sobie szczerze, oni by to zrobili, przyjęliby tę ustawę, gdyby nie naciski społeczne, czarne marsze, bunt tysięcy kobiet. A na domiar złego po raz kolejny w bieżącą politykę wplątali Kościół. Dyskusja w Sejmie była obrzydliwa - najpierw z nas, posłów opozycji, politycy PiS zrobili oprawców, dzieciobójców. A później sami bardzo szybko zmienili zdanie. Myślałem, że przynajmniej część z posłów PiS to idealiści. Tymczasem kiedy prezes zarządził: „zmieniamy zdanie”, nie mieli problemów, by wyrzec się swoich „wartości”, o których dwa tygodnie tyle mówili. Paradoks jest taki, że to, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach, może doprowadzić do liberalizacji, a nie zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Przynieść odwrotny skutek. I trzeba głośno powiedzieć, że całkowitą winę za to będzie ponosił PiS!
Pojawiły się głosy, że ostatnia dyskusja wokół prawa antyaborcyjnego może być początkiem końca PiS. Też tak pan uważa?
Na pewno PiS bardzo się przez to osłabił. Bo udowodnił, że oni nie są w stanie spokojnie rządzić. Mają większość, a zachowują się jak opozycja, używając retoryki w stylu: nikt nas nie lubi, wszyscy przeciw nam spiskują. Co chwilę zaliczają wpadki. To jest formacja, która wyrosła na buncie, nie jest więc przygotowana do sprawowania władzy.
Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale ona wyrosła na buncie przeciw wam, przeciw Platformie. I na ten bunt politycy PO - swoją arogancją, zuchwałością i swoimi ośmiorniczkami - sobie zapracowali.
Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale ja za Platformę nie przeproszę. Wszedłem do Sejmu po aferze taśmowej, z własnym, niemałym, doświadczeniem. I mogę zapewnić, że na poziomie Małopolski tego, co zostało zarejestrowane na taśmach, nie było. Była za to ciężka praca i dobre wyniki. Trzeba pewnie poczekać rok-dwa, żeby dokonać obiektywnych podsumowań czasu mojego urzędowania, ale już widać, że te wskaźniki rozwoju są bardzo dobre. Oczywiście, oponenci powiedzą, że to był w ogóle dobry czas, w którym każdy region się rozwijał - i będą mieć rację, ale niektóre regiony rozwijały się wolniej, a my w Małopolsce szybciej. Według opublikowanego ostatnio raportu Eurostatu jesteśmy w gronie 20 najszybciej rozwijających się regionów Europy. I mogę się cieszyć, że miałem w tym swój osobisty udział. A w tym, co działo się w Platformie na poziomie centralnym, nie uczestniczyłem. Dlaczego więc mam się czuć winny?
Może dlatego, że jest pan członkiem tej partii?
Platformie zdarzyły się błędy w rządzeniu - mniejsze i większe. To, co zostało nagrane na tak zwanych taśmach, nie zasługuje na akceptację i zrozumienie. Mnie jednak bardziej przeraża to, że do tych nagrań doszło. Ministrowie to najważniejsze osoby w państwie, powinni być ostrzeżeni przez odpowiednie służby, a nie byli. Nie wiedzieli nawet, że idąc na tę kolację - idą na swoistą polityczną rzeź.
Są w tym kraju służby, opłacane z kieszeni podatników, które odpowiadają za to, żeby takie rzeczy się nie zdarzyły. Nie wybielam Platformy - nie dziwię się, że ta afera nas wykończyła - ale martwię się o to, że nasze służby nie spełniają swojej roli.
Gdzie pan widzi siebie za pięć lat? W strukturach rządowych, samorządowych?
Nie wiemy, jak za pięć lat będzie wyglądała scena polityczna. Pierwsze cele będzie można kreślić po wyborach samorządowych.
Nie wystartuje pan w nich?
Nie. Ja w takie powroty nie wierzę.
Musi pan trochę tęsknić za władzą, ale realną.
Funkcji marszałka i posła nie można porównywać, bo w parlamencie niewiele zależy od indywidualnego człowieka. Liczy się siła klubu. Tymczasem jako marszałek podejmowałem dziesiątki decyzji dziennie. Ta odpowiedzialność była obciążeniem - i psychicznym, i fizycznym. Staram się teraz dostrzegać zalety, o których wcześniej nie mogłem pomyśleć. Przez ten rok zregenerowałem siły - jak ręką odjął zniknęły problemy zdrowotne, choćby z kręgosłupem. Mam więcej czasu dla rodziny, na to, żeby zrobić coś koło domu. Kierując urzędem marszałkowskim nie miałem czasu na życie prywatne, rodzinne. Gdyby nie wyrozumiała żona, pewnie skończyłoby się to źle.
Żona jest zadowolona?
Jasne! A synowie jacy szczęśliwi! Młodszy kończył w tym roku piątą klasę, a ja przez cały czas nie byłem z nim na rozdaniu świadectw czy inauguracji roku szkolnego. Kiedy mu zapowiedziałem, że przyjdę na rozdanie świadectw, do ostatniego momentu myślał, że coś mi wypadnie i nie przyjdę. Musiałaby pani zobaczyć, jaki był szczęśliwy, widząc mnie obok innych rodziców. Więc robiąc sobie podsumowanie tego roku, z tego właśnie jestem najbardziej zadowolony: że wreszcie mam trochę więcej czasu dla najbliższych.