Marek Twaróg: Metoda prezydenta Dudy. Plus krzyki i groźne miny
Pal licho te miny, pohukiwania i groteskowy dramatyzm w głosie. Ważniejsze w końcu, co prezydent mówi, nie - jak mówi. Nie każdy musi być zaraz mężem stanu. Ostatnie przemówienie Andrzeja Dudy do aktywu górniczej Solidarności w Spodku oraz szeroko komentowane jego słowa o tym, że „Nie będą nam w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy”, które padły gdzieś na głębokim Mazowszu, sprowokowały mnie do bliższego przyjrzenia się temu, co prezydent opowiada ludziom.
W końcu - myślę - 50 procent poparcia nie bierze się znikąd. Jeśli nawet żenujące żarty (jak o profesorach i ludożercach), besztanie sędziów (że kasta), dystansowanie się od UE (w obcych językach nam tu rozkazują!) uznawane są za beznadziejne, to w końcu są to tylko wyimki z długich przemówień głowy państwa. Przemówień tych są dziesiątki, Andrzej Duda nie ustaje bowiem w objazdach po Polsce. I przekonuje do siebie połowę elektoratu. Czym?
Przeczytałem siedem przemówień. Zacząłem od tego do górniczej Solidarności w Katowicach, następnie wziąłem się za sławetną przemowę ze Zwolenia, następnie z Lututowa, Drożek, Zwierzchosławic, Opola Lubelskiego (mówiłem - odwiedza małe miejscowości) oraz z Namysłowa. Niemal w każdym są te same elementy. Przepis prezydenta na uwiedzenie wyborców jest następujący.
- Zawsze zaczyna od powitania wszystkich świętych, nawet w najmniejszej miejscowości. Ksiądz proboszcz, dyrektor szkoły, burmistrz, radni i wy „wszyscy drodzy mieszkańcy Lututowa”.
- Na początku jest rys historyczny odnoszący się w szczegółach do dziejów miejscowości, którą prezydent odwiedza. Mamy więc „…Jeżeli źródła historyczne mówią, że prawa miejskie po raz pierwszy zostały nadane Lututowowi w 1405 lub 1406 roku, to ponad sześćsetletnia historia musi robić wrażenie” albo „…Byli wśród nich tacy, którzy bez broni w ręku zwyciężyli - tak, jak zwyciężyli mieszkańcy Drożek, tak jak zwyciężyli mieszkańcy Rychtala. Dzięki temu ta ziemia stała się częścią Rzeczypospolitej”. Albo „Namysłów swoje prawa miejskie najprawdopodobniej uzyskał w 1249 roku, a więc osiem lat przed Krakowem…”.
- Takie szczegóły w ustach prezydenta dobrze działają na mieszkańców miejscowości, do których nigdy jeszcze nie zajechała pewnie żadna znacząca figura. Po rysie historycznym jest zawsze jakiś ukłon wobec gospodarzy: „Patrzymy - z tyłu za mną jest piękna panorama Namysłowa. (…) To Państwa zasługa - to, że Namysłów dzisiaj tak wygląda”. Lub jak w Katowicach: „Bo jest to szansa w tym szczególnym regionie, jakim jest Region Śląsko-Dąbrowski, by Wam, ludziom ciężkiej pracy, a zarazem wielkiej twardości - i w kopalniach, i w hutach…”.
- W telewizyjnych migawkach widzimy te wszystkie ostre słowa i dziwne miny, ale zasadniczo w czasie tych przemówień prezydent próbuje budować familijny nastrój. Gdy już opowie mieszkańcom o historii ich ziemi i pochwali, że mają ładnie, lubi jeszcze fraternizować się z lokalnymi bohaterami. „Grzegorz” - powiedział do europosła Tobiszowskiego publicznie przed górnikami - i skoro jest przyjaźń, to jest też pomoc w potrzebie: „Wiem, że takim marzeniem jest ten miejski stadion Zwolenianki. Cóż mogę powiedzieć? Jest tutaj pan minister Marek Suski (…). Mogą Państwo liczyć na moje wsparcie. Poproszę nowo powołaną Panią Minister Sportu, (…) by zwróciła uwagę właśnie na sprawę Państwa miasta”.
- W każdym przemówieniu w wątki lokalne prezydent wplata tak zwane tematy duże. Są to ostatnio zawsze: reforma sądów („Jest w Polsce grupa osób, (...) która zyskała przez ostatnie dziesięciolecia bardzo wiele przywilejów. Po części są to przywileje, które ci państwo wynieśli jeszcze ze starych czasów, gdy należeli do partii.”); polityka prorodzinna („Cieszę się ogromnie, że dzięki Państwa wsparciu tę wolę my, jako Polacy, umieliśmy pokazać. Że dzisiaj jest program 500+ dla każdego dziecka w rodzinie.”); służba zdrowia, lecz tylko w aspekcie onkologii („Tworzymy w tej chwili Narodową Strategię Onkologiczną - to jeden z ważnych elementów naprawy i budowy polskiego systemu ochrony zdrowia.”), niekiedy bezpieczeństwo Polski i wzmocnienie - zdaniem prezydenta - jej pozycji na arenie międzynarodowej.
- Prezydent ma też w zanadrzu coś jak „I Have A Dream”: „Mam nadzieję, że będę mógł już po tych pięciu latach spojrzeć na moją ojczyznę i usłyszeć w niej głos zwykłej polskiej rodziny, która mówi: „Tak, proszę Pana, żyje nam się lepiej niż wtedy, gdy Pan zaczynał” (Namysłów).
Zanim opadnie kurtyna i ostatni samochód SOP wyjedzie z miasteczka, prezydent robi sobie dziesiątki zdjęć z mieszkańcami, ściska dłonie, odpowiada na krótkie pytania. Kiedyś Andrzej Duda obiecał, że będzie we wszystkich 380 powiatach. Najprawdopodobniej wszędzie realizuje podobny scenariusz wizyty. I wygląda na to, że ta metoda działa. A miny i krzyki nie przeszkadzają.