Maria Banaszak: Narkotyki są wszędzie. Nie ma grupy społecznej, o której można by powiedzieć, że jest od nich wolna
Dzisiaj po narkotyki sięgają osoby z niemal wszystkich grup społecznych i wiekowych. To nasi znajomi, ludzie z pracy, czyjaś matka, czyjaś babka. Ćpa się bez konieczności przechodzenia na „ciemna stronę mocy”, biorąc legalne substancje dostępne w aptekach lub z hasłami natura i wolność na sztandarach, bo to też jedno ze zjawisk charakterystycznych dla naszych czasów – mówi dr Maria Banaszak, specjalistka psychoterapii uzależnień, współautorka książki „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”.
Długowłosy, brudny, cuchnący, bez zębów – to stereotypowy obraz narkomana z lat 80., jaki pamięta wielu z nas. Okazuje się, że dziś nie ma on już racji bytu. Współczesny narkoman po pierwsze jest nie do rozpoznania. Po drugie – żyje w Hajlandzie. O tym jest książka „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”. Ale czym jest Hajland? Na pozór wydawać by się mogło, że to całkiem przyjemne miejsce.
Czy przyjemne? W istocie jest to miejsce ucieczki. Być może atrakcyjne, kolorowe, bo nie widać szarości, codzienności, bo można zaznać przyjemności szybko i na krótko. A wszystko, co szybkie i na skróty, na dłuższą metę jest nietrwałe i ma słabą jakość. Chyba można to odnieść do wszystkich dziedzin życia. Ale jeśli już nawiązała pani do tytułu książki, to on się zmieniał kilkakrotnie. Pierwotnie książka miała się nazywać „Prochy w paczkomacie”. Tytuł dwuznaczny, bo prochy to zarówno narkotyki, jak i końcowy wynik śmierci. Ale okazało się, że „paczkomat” to nazwa własna i nie można jej użyć w tytule książki. Tymczasem chciałyśmy z Agatą Jankowską, współautorką książki pokazać, jak to zjawisko narkomanii niebywale się zmieniło. I to jest absolutny kontrast do tego stereotypowego obrazu długowłosego narkomana, który pani przywołała.
Zatem – jak dziś ćpają nasze dzieci?
Rzecz w tym, że nie tylko dzieci. Ale też każdy z nas jest czyimś dzieckiem, prawda? Dzisiaj po narkotyki sięgają osoby z niemal wszystkich grup społecznych i wiekowych. Jak ćpamy? Niepostrzeżenie. Mogę też pozwolić sobie na takie założenie, że dziś ćpa się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy, bo wciąż jednak pokutują wyobrażenia z lat 80. Wynika to z tego, że w istocie, tamte czasy to był chyba jedyny okres, kiedy o narkomanii mówiło się głośno. Ale też wówczas była ona spektakularna. To była kwestia substancji, tego, co ta substancja robi z człowiekiem. Tego, że istniała ogromna granica między tymi, którzy tych substancji używali, a tak zwanym „normalnym” społeczeństwem.
W tej chwili ta granica się zatarła?
W tej chwili ćpają ludzie wokół nas. To nasi znajomi, ludzie z pracy, czyjaś matka, czyjaś babka – o tym również piszemy, że narkotyki wcale nie musi brać tylko młodzież. Dziś ćpa się bez konieczności przechodzenia na „ciemną stronę mocy” po to, żeby te substancje zdobyć. Czasem ćpają mimochodem, nawet nie do końca wiedząc, że ćpają. Czasem ćpają, biorąc zupełnie legalne substancje, dostępne w aptekach, też nie mając świadomości, że ćpają lub ćpają z hasłami natura i wolność na sztandarach, bo to też jedno ze zjawisk charakterystycznych dla naszych czasów.
Kiedy to się zmieniło?
Pierwszy przełom szacuję na, mniej więcej, 1992 rok. Ponieważ narkomania jest w istocie znakiem czasu. To, czego używamy, odpowiada zarówno realiom politycznym, ale też klimatowi społecznemu. W siermiężnych czasach PRL-u była siermiężna heroina i uciekanie od szarej rzeczywistości. Na przełomie lat 80.-90. zaczął się kapitalizm, otworzyły się granice, a wraz z tym zaczęły napływać do Polski coraz to nowe, klasyczne narkotyki. Między innymi było coraz więcej marihuany, były psychodeliki, np. w postaci LSD, kokaina – tego typu substancje zaczęły wówczas pojawiać się na rynku. Ale też, może niewielu o tym wie, od 1992 roku datuje się moment, kiedy nastąpił potężny boom amfetaminowy. Przez bardzo długie lata byliśmy, nie tylko polskim czy europejskim, ale światowym liderem produkcji tego narkotyku. Fakt ten zmienił obraz używania narkotyków w Polsce. Amfetamina, można rzec, świetnie wpisała się w kapitalizm, bo zamiast narkotyku, który wycofywał, mieliśmy narkotyk, który włączał w życie społeczne, powodował, że człowiek stawał się pewny siebie, potrafił działać szybko, agresywnie, z dużym przekonaniem, co również odpowiadało tamtym czasom.
Nieprzypadkowo w rozmowie z Agatą Jankowską mówi pani w książce, że tak jak Polska stała się krajem demokratycznym, tak i narkomania stała się demokratyczna.
Dokładnie! Narkomania przestała dotyczyć wybranych grup społecznych. Wcześniej dotyczyła wąskiego grona, do którego należała specyficzna elita artystycznej bohemy albo przynależała do obszaru – dziś już się tego słowa nie używa – patologii. Czyli wszędzie tam, gdzie rodziny dysfunkcyjne, gdzie bieda, nie tylko ekonomiczna, ale też emocjonalna; albo emocjonalna przemoc, alkohol w rodzinie – wszędzie tam również pojawiały się narkotyki. Ale z drugiej strony były one zdecydowanie bardziej domeną dużych miast. Na wsi przez długie lata piło się głównie alkohol; inne substancje stanowiły tabu. Nie było też dostępności. W tej chwili nie ma grupy społecznej, o której można by powiedzieć, że jest wolna od narkotyków. Dziś są one wszędzie; nie ma podziałów demograficznych na większe i mniejsze miejscowości, a przede wszystkim nie ma podziałów na biedny – bogaty czy wykształcony – niewykształcony, dotyczą one każdego, również, a może nawet przede wszystkim młodzieży z tak zwanych dobrych domów. Narkomania na pewno lubi skrajności, czyli tam, gdzie mamy do czynienia z przesadą czy to w jedną, czy w drugą stronę, gdzie czegoś jest bardzo mało albo bardzo dużo – tam znajduje punkt zaczepienia. Mówię tu też o takich przestrzeniach, gdzie jest dużo zasobów finansowych, ale też oczekiwań, presji, ambicji – stąd narkotyki są w elitarnych szkołach czy wśród uprawiających zawody dużego prestiżu społecznego.
Czy przez to, że narkotyki są wszędzie, samo uzależnienie stało się mniej widoczne, mniej oczywiste?
Tak właśnie się stało! W latach 80. i 90. była polska heroina, tak zwany kompot – substancja, którą przyjmowało się drogą dożylną. Po jej zażyciu człowiek odpływał, odpadał z funkcjonowania. Nie istniał wówczas czarny rynek, takie rzeczy produkowało się na własny użytek albo wymieniało. Trzeba było znać ludzi, którzy się tym parali. To była specyficzna subkultura, do której albo się przynależało, albo nie. Dziś mamy już trzecią, a może i czwartą erę narkotykową; trzeba pamiętać, że w latach 2006–2008 zaczęły pojawiać się dopalacze i syntetyczne odpowiedniki klasycznych narkotyków. To kompletnie zmieniło tę rzeczywistość, bo substancje te z reguły są śmiesznie tanie, co likwiduje tę pierwszą granicę. Po drugie wyglądają niepozornie, sprzedawane są w formie zinfantylizowanej, z logiem superbohatera. A po trzecie Internet spowodował też to, że nie potrzeba już dilera w bramie albo w ciemnym samochodzie. Wcześniej, żeby dokonać takiego zakupu, trzeba było przekroczyć, przynajmniej w głowie, jakąś granicę, pomijając to, że trzeba było znać dilera. W tej chwili Internet sprawił, że mamy kompletną anonimowość, kompletną racjonalizację – bo przecież nie robimy nic złego; zamawiamy buty, zakupy oraz paczkę leków czy to przyspieszających, czy uspokajających, nasennych. To też powodowało, że narkomania, nie wiadomo w którym momencie, przestała być czymś niebezpiecznym i nielegalnym.
Po co ludzie ćpają?
Uciekają od rzeczywistości z powodu różnych deficytów czy to emocjonalnych czy społecznych. W książce mówimy nie tylko o narkotykach, ale o naturze uzależnień jako takiej. Niekoniecznie musi to być substancja, równie dobrze może być pornografia, hazard czy toksyczna relacja z drugim człowiekiem. Natomiast ludzie regulują się dlatego, że nie wyrabiają. Po pierwsze ćpają, bo mają niskie poczucie własnej wartości, tożsamości, nie widzą celu i sensu w swoim życiu. Po drugie nie potrafią odnaleźć satysfakcji zarówno w pracy, jak i przede wszystkim w relacjach z drugim człowiekiem, a to – uważam – jest najważniejsze. Przeciwieństwem uzależnienia wcale nie jest trzeźwość czy abstynencja, tylko właśnie relacja. Po trzecie – ćpają z powodu lęku i niepewności. To pojawiło się już jakiś czas temu, w sensie politycznym, ale też ekologicznym, gospodarczym, a pandemia COVID-19 i wojna na Ukrainie sprawiły, że przestajemy być pewni tego, co będzie za chwilę. Czy będą pieniądze, na które harujemy, czy będą przedstawiały za chwilę jakąś wartość, w ogóle czy całe to życie będzie, kolokwialnie mówiąc, trzymać się kupy. To też jest powód, dla którego zaczynamy coraz mocniej szukać drogi ucieczki, na skróty. Przez długi czas, od lat 90. stymulowaliśmy się, przyspieszaliśmy. A teraz jest taka tendencja, że co prawda stymulanty dalej królują, zaraz obok marihuany i alkoholu, ale obserwuję też, że coraz więcej osób sięga po substancje uspokajające i nasenne, osób zarówno młodych, jak i starszych, bo mówię tu zarówno o eleganckich paniach, kobietach sukcesu…
… to chyba zaskoczyło mnie najbardziej. O ile głośno mówi się o alkoholizmie kobiet sukcesu, tym skrywanym, o piciu w samotności, o tyle o uzależnieniu od narkotyków raczej się nie mówi.
Nie mówi się dlatego, że kobiety sukcesu biorą głównie tak zwane legalne narkotyki. Tak samo, jak legalnym narkotykiem jest alkohol, tak samo są nim leki. Wszystkie lubimy dobrze wyglądać, trzymać formę choćby przed sobą, więc nie będziemy kupować narkotyków od dilera. Ale już zorganizowanie legalnej recepty na bardzo silnie uspokajające, nasenne i przeciwlękowe leki nie stanowi problemu. Bardziej przerażające jest to, że te leki można też kupić bez recepty, poprzez odpowiednie strony internetowe. A to już przynosi cały szereg racjonalizacji, no, bo jakie narkotyki? Narkotyków oczywiście nie! A to są leki, które działają bardzo podobnie jak morfina czy heroina i potrafią uzależnić w ciągu kilku tygodni, z bardzo podobnymi skutkami – mam tu na myśli w szczególności benzodiazepiny. I wtedy się robi bardzo niebezpiecznie. Owszem, to są leki, fantastycznie, że istnieją; są w medycynie takie sytuacje, kiedy są jak najbardziej wskazane, podobnie jak morfina, którą stosuje się do znieczulenia ogólnego ośrodkowego układu nerwowego, np. po operacjach lub w leczeniu paliatywnym. Ale przyjmowana na co dzień może doprowadzić do potężnego uzależnienia; heroina jest pochodną tej substancji. Tego rodzaju leki w tej chwili są plagą. I nikt nie zwraca na to uwagi. Na alkoholizm ludzie zwracają uwagę; kiedy zobaczymy „małpkę” w drogiej torebce eleganckiej kobiety, to wszyscy od razu wiedzą, co jest grane. Blister z lekami nie budzi żadnych podejrzeń. Tymczasem niebezpieczne jest zjawisko, które powoduje, że przestajemy szukać innych rozwiązań, tylko na wszystko poszukujemy tabletki i faktycznie traktujemy je jak leki na całe zło. Zaczynamy wierzyć w ich magiczne działania i wysługiwać się nimi.
Po leki sięgają dziś już dziewczynki.
O właśnie! Wbrew pozorom od wielu lat, jeśli chodzi o statystyki, to zjawisko narkomanii jest na mniej więcej stałym poziomie. To, że wygląda ono na coraz bardziej niebezpieczne, wynika z tego, że same substancje, chemiczne syntetyki są coraz bardziej niebezpieczne, dużo bardziej trujące i robią dużo większe szkody. Kiedyś ludzie, którzy trafiali do mnie na terapię, brali narkotyki po 10 lat, zanim doprowadzili się do stanu, w którym wymagali po pierwsze hospitalizacji, a po drugie leczenia w warunkach stacjonarnych. W tej chwili mam pacjentów, którzy brali kilka miesięcy, pół roku. Nie trzeba brać już wiele lat, dużo łatwiej jest zrobić sobie krzywdę, czasem wystarczy kilka użyć i może zdarzyć się tragedia. To substancje, które bardzo toksycznie wpływają na centralny układ nerwowy; bardzo łatwo doprowadzają do zaburzeń psychotycznych, poznawczych. Nawet marihuana, która wydaje się naturalna, nie ma już nic wspólnego z tą marihuaną, którą paliło się w latach 90.; jest modyfikowana genetycznie, podkręcana, wzmacniana chemicznie.
Natomiast jedyną grupą wiekową, w której użycie cały czas rośnie, to są młode, kilkunastoletnie dziewczyny. Biorą najczęściej leki uspokajające i nasenne.
Dlaczego sięgają po tego rodzaju leki?
Nadmiar presji, nadmiar porównywania. Dziewczynki są w trudnym momencie wchodzenia w dorosłość, w kobiecość, kiedy z jednej strony trzeba być niewinną, ale atrakcyjną, a na dodatek spełniać całe mnóstwo w istocie zupełnie absurdalnych wymogów, w dużej mierze kreowanych przez media społecznościowe. Nie wszystkie dają sobie z tym radę, a raczej duża liczba nie daje sobie z tym rady. Podobnie jak dorosłe kobiety nie zawsze dają sobie radę z tym, że mają być jednocześnie żoną, matką, kochanką, córką, przyjaciółką i w każdej roli mają być idealne. Jest jeszcze jedna grupa – to emeryci. Grupa mniejsza, ale w tej grupie również coraz częściej jest nie tylko alkohol, ale właśnie leki.
Poświęciły Panie rozdział w książce, wydawać by się mogło, ekskluzywnemu narkotykowi, jakim jest kokaina. Biorą ją bogaci ludzie sukcesu, którzy chcą się zabawić albo robią karierę i chcą być na fali. Tymczasem jej skutki są wręcz szokujące. Zatem – czego nie wiemy o kokainie?
Kokaina w odróżnieniu od innych używek daje odczucie hiper trzeźwości. To na pewno nie jest narkotyk, po którym się zasypia. Nie działa też tak, jak amfetamina, która jest dużo bardziej agresywna. Ale kokaina wcale nie jest narkotykiem, który biorą ekskluzywni ludzie. Biorą ją ludzie, którzy chcą się poczuć ekskluzywnie. Kokaina daje poczucie niemal boskości. Dla porównania: po amfetaminie ma się energię, pewność siebie. Kokaina wywołuje wrażenie: „O Boże, ale jestem zajebisty”. Tymczasem nie ma czystej kokainy w takim kraju jak Polska.
Są w niej różne domieszki; szczególnie przerażające jest tłuczone szkło. Ale – i tego też dowiedziałam się z książki pań – nie mówi się o tym, że gnije przegroda nosowa, że następuje owrzodzenie narządów wewnętrznych.
O tym właśnie chciałam powiedzieć. Mimo tego, że kokaina jest stymulantem, to jest oddzielna szuflada ze stymulantami pod tytułem amfetamina, metamfetamina, mefedron i inne tego typu, a kokaina ma swoją półeczkę. Właśnie ze względu na to, że powoduje potworne zniszczenia organizmu, tylko że od wewnątrz. Heroina była spektakularnym narkotykiem, bo jej skutki było wyraźnie widać na zewnątrz. Jeśli chodzi o kokainę, to nie zdajemy sobie sprawy, jak nasze naczynia krwionośne straszliwie się kurczą, a krew zaczyna zasuwać w nieprawdopodobnym tempie. I to się dzieje „na sucho”, bez dostarczania kalorii. Od wewnątrz tworzą się wrzody, rany, pęknięcia i to w różnych narządach, czy to krwionośnych, czy w żołądku, ale też w tym, przez który jest wciągana; krótko mówiąc przegroda nosowa potrafi najzwyczajniej w świecie zgnić.
Obrzydliwość. Na szczęście jest szansa dla uzależnionych od wszelkich używek, w tym narkotyków, leków i innych substancji.
Otóż to. Jedną z naszych ambicji przy pisaniu tej książki było też to, że nie chciałyśmy straszyć. Książka mówi o realiach, bo takie one są. Pracuję z uzależnionymi wiele lat i nie mam co do tego wątpliwości. Ale bardzo chciałabym, aby ta książka dawała choć odrobinę nadziei. Nie jest tak, że jest źle i nic z tym nie można zrobić, bo to nieprawda. Po pierwsze można zapobiegać, po drugie można leczyć. O tym też opowiadam, bo chciałam odczarować kilka mitów, które pokutują, jeśli chodzi o leczenie. Boimy się go, jest kojarzone z praniem mózgu, słowem – koniec świata oznacza taka terapia. Nic bardziej błędnego. Trudno opowiedzieć o leczeniu w jednym zdaniu, ale najważniejsze, że ono istnieje i nie ma się czego bać. To trudna droga, nie zawsze skuteczna, bo leczenie zależy od wielu czynników, w tym od nastawienia samego pacjenta, ale ono jest możliwe. I ludzie wychodzą z uzależnień, żyją dalej, a czasem żyją szczęśliwiej, niż wcześniej, bo dzięki terapii poukładali sobie pewne rzeczy, do których bez terapii by nie doszli. Najważniejsze, to przyjść pierwszy raz. Potem niech się terapeuta wysila, żeby utrzymać pacjenta w terapii. Nie bójmy się z tego korzystać – ani z terapii uzależnień, ani z terapii dla współuzależnionych, czyli rodzin i bliskich osób biorących, ani w ogóle psychoterapii jako takiej.