Maria Czubaszek żyła w kłębach dymu i wyjątkowego humoru
Paliła trzy paczki papierosów dziennie. Dlatego swoją pierwszą audycję radiową nazwała „Dymek z papierosa”.
Chyba wszyscy znamy takie powiedzonka jak: „Serwus, jestem nerwus” czy „Wyszłam za mąż, zaraz wracam”. Ale chyba już nie wszyscy wiemy, że ich autorką jest Maria Czubaszek.
W czwartek późnym wieczorem dotarła do nas wiadomość, że satyryczka nie żyje. Dopiero potem okazało się, że chorowała już od ponad miesiąca. Początkowo trafiła do szpitala, ale po dwóch tygodniach wróciła do domu. Mimo złego samopoczucia nie rezygnowała z pracy. W redakcji TVN24 wisi jeszcze grafik, na którym jest wpisana na jutro jako prowadząca „Szkło kontaktowe”. Niestety, w czwartek poczuła się gorzej i ponownie trafiła do szpitala. Wieczorem już nie żyła.
- Nigdy się kurczowo nie trzymałam życia - mówiła ponad rok temu w magazynie „Twój Styl”. - Uważam, że śmierć jest czymś naturalnym, jest częścią życia, a wszyscy się jej boją. Najbardziej wierzący. To mnie dziwi, że to ci ludzie, którzy wierzą, że po śmierci Pan Bóg do nich rękę wyciągnie. Mój mąż się panicznie boi śmierci, a ja nie. Długo już żyłam.
Nałogowa palaczka
Urodziła się w Warszawie niespełna miesiąc przed wybuchem wojny. Dlatego nie miała radosnego dzieciństwa. Zresztą od małego była osobliwym dzieckiem. Nie cierpiała chociażby własnej siostry - i od kiedy ta wyjechała jako dorosła do Australii, nie utrzymywała z nią kontaktu.
Matka była bibliotekarką, a ojciec pracował w Banku Gospodarstwa Krajowego. Oboje trzymali krótko swoje córki. Nic więc dziwnego, że Maria szybko zaczęła się buntować. Już jako szesnastolatka zaczęła palić papierosy. Podkradała ojcu giewonty i wawele i kopciła je z kolegami ze szkoły w licealnej toalecie. W ten sposób została nałogową palaczką - wypalała niemal do końca życia aż trzy paczki papierosów dziennie.
- Będąc dzieckiem, nie bawiłam się z dzieciakami. Później zamiast spędzać czas z rówieśnikami, wolałam chodzić do STS-u. Poznałam tam wiele fantastycznych osób: Agnieszkę Osiecką, Staszka Tyma. Bardziej mi imponowali - wspominała w „Gali”.
Pod koniec liceum miała jednak swoją paczkę. Grali na gitarach, palili papierosy i pili tanie wino. Pewnego razu chciał się do tego towarzystwa wkręcić młody chłopak, będący synem wysoko postawionego oficjela partyjnego.
- Przyszedł i zaczął gadać różne pierdoły. Tak nas zdenerwował, że go opluliśmy. Wybuchł skandal! - śmiała się potem. I rzeczywiście, chłopak poskarżył się ojcu, a ten wymógł na szkole wydalenie uczniów. W efekcie Maria zdała maturę w... żeńskim liceum.
Praktyki w „Krakowskiej”
Już pod koniec szkoły średniej wymarzyła sobie, że zostanie dziennikarką. Z trudem dostała się na studia, bo nie miała punktów za robotnicze lub chłopskie pochodzenie, jak większość jej późniejszych kolegów i koleżanek z roku.
- Praktyki zawodowe miałam w „Gazecie Krakowskiej”. Nie przepadam za Krakowem, więc było to prawdziwe zesłanie. Poza tym, licząc na zaliczkę a konto tego, co zarobię, zaraz po przyjeździe rozsiudałam wszystkie pieniądze. Zaliczki nie dali i nie miałam za co wykupić obiadów w redakcyjnej stołówce. Najpierw sprzedawałam butelki po wódce, znalezione w toaletach akademika, w którym mnie zakwaterowano. Butelki jednakowoż w końcu się skończyły, krakowscy redaktorzy pożyczyć pieniędzy nie chcieli, a do wypłaty honorarium za praktykę jeszcze 3 tygodnie. I nagle - olśnienie! W redakcyjnej stołówce na wszystkich stolikach były koszyczki z pokrojonym chlebem. Pewna, że to darmowy dodatek do obiadów, capnęłam z każdego koszyczka po parę kromek i z pełną aktówką weszłam do redakcji. Wtedy zamek w aktówce puścił i cały chleb się wysypał. Nikt nic nie powiedział, ale ich oczu okrągłych jak spodki i mego wstydu nigdy nie zapomnę - opowiadała w „Playboyu”.
Ostatecznie rzuciła studia po trzecim roku. Dla radia. Z miejsca dostała etat w Jedynce w dziale reklamy. Wymyślała tam idiotyczne hasła w rodzaju: „Najlepsza do prania jest pralka frania”, do czasu, aż wpadła w oku Jerzemu Dobrowolskiemu, który wtedy robił w redakcji rozrywki „Kabarecik reklamowy”. Zaczęło się od „przynieś-wynieś-pozamiataj”, aż w końcu poproszoną ją o korektę tekstów.
- Dobrowolski po jakimś czasie spytał, czy sama czegoś bym nie napisała. Powiedziałam, że nie, bo nie umiem. Bałam się powiedzieć, że to mnie nie kręci, że chcę zostać poważną dziennikarką. Ale on nie odpuszczał, a ja nie byłam asertywna. I w końcu dla świętego spokoju coś napisałam. Na szczęście tekstu mojego pierwszego słuchowiska Dobrowolski, ku memu zdziwieniu, nie odrzucił. Nagrał z udziałem Kwiatkowskiej, Pokory, Łazuki i własnym. I tak to się zaczęło. A nazywało się to „Dymek z papierosa” - opowiadała w „Polityce”.
Zaginiona legitymacja
Kiedy audycje Marii Czubaszek w Jedynce stały się popularne, o młodą autorkę upomniała się Trójka. A pracować wtedy w tej stacji to był wielki prestiż. Nic więc dziwnego, że kiedy dostała propozycję etatu w Trójce, przeszła tam bez wahania. Co najzabawniejsze, wraz z nią przenieśli się wszyscy najlepsi wówczas aktorzy współpracujący wcześniej z Jedynką, od Kobuszewskiego po Kwiatkowską.
Ponieważ nigdy osobiście nie pojawiała się na antenie, słuchacze w pewnym momencie zaczęli się zastanawiać, czy jest postacią autentyczną, czy „Maria Czubaszek” to tylko pseudonim któregoś ze znanych aktorów. Wszystko wyjaśniło się podczas spotkania kabareciarzy ze stoczniowcami.
- Kreczmar z Janczarskim wciągnęli mnie na scenę, mówiąc: „To jest właśnie Maria Czubaszek”. Stoczniowcy zaczęli krzyczeć, że każdą dziewczynę tak można przedstawić. Kreczmar kazał mi więc pokazać radiową legitymację. Na dowód, że ja to ja. Legitymacja tak długo krążyła wśród publiczności, aż zginęła. Nigdy już do mnie nie wróciła - mówiła w „Polityce”.
Niełatwa żona
Właściwie miała w życiu tylko dwóch mężczyzn. Po raz pierwszy wyszła za mąż po to, aby wyrwać się z domu. Małżeństwo było nieudane i szybko się rozpadło. Zostało jej po nim jednak nazwisko. Drugi raz jej wybrankiem został znany pianista jazzowy Wojciech Karolak. Tworzyli nierozerwalną, choć niekonwencjonalną parę.
- To było bardzo dawno temu, na samym początku znajomości. Żarliśmy się wtedy okropnie! Siedziałam wkurzona na kanapie, on chciał mnie jakoś ułagodzić, nachylił się, więc go kopnęłam. Poszły mu dwa żebra. Wtedy żałowałam, że tylko dwa - tłumaczyła „Playboyowi”.
Kilka lat temu wyznała publicznie w Radiu Zet, że nie ma dzieci, ponieważ ich nie lubi - i dokonała dwóch aborcji. Ta wypowiedź wywołała ogromne kontrowersje. Katolicki publicysta Tomasz Terlikowski powiedział, że Czubaszek jest gorsza od Hitlera.
- Nigdy nie twierdziłam, że aborcja to nie jest nic złego, przeciwnie, ale - to tak jak przy wyborach - wybieramy mniejsze zło. Jeśli kobieta z jakichś względów nie chce lub nie może mieć dziecka, to lepiej, żeby na samym początku usunęła ciążę, niż wyrzucała na śmietnik człowieka - wyjaśniała w „Twoim Stylu”.
Kochała za to zwierzęta. „Więcej gadam z psem niż z Karolakiem. Pies nigdy mi nie zaprzeczy, zawsze mnie wysłucha; wie, o co mi chodzi, i jest sympatyczny do bólu” - śmiała się Maria Czunaszek.
Autor: Paweł Gzyl