Maria, Marta i Katarzyna te święta też spędzą w więzieniu w Lublińcu
Święta Bożego Narodzenia to czas wyjątkowy, bo spędzamy go w gronie tych, których kochamy i którzy kochają nas. Dzielimy się opłatkiem, śpiewamy kolędy. Osadzone w Zakładzie Karnym w Lublińcu też to robią, ale wśród obcych twarzy i w miejscu, którego nigdy nie nazwą domem. Choć żyją tu całe lata.
Święta to dla osadzonych w zakładach karnych wyjątkowo trudny czas. To również trudny czas dla personelu więzienia. Wystarczy niewielka iskra, by wywołać prawdziwy pożar.
- Musimy być szczególnie wyczuleni na nastroje osadzonych, naprawdę niewiele trzeba, by wywołać niezwykle silne, negatywne emocje. Okres świąt wymaga od nas odporności i ogromnej cierpliwości - mówi ppłk Jolanta Figlak, dyrektorka Zakładu Karnego w Lublińcu, gdzie kary pozbawienia wolności odbywają kobiety.
Wszyscy wkładają dużo wysiłku w to, by stworzyć osadzonym namiastkę świąt. Jest pieczenie pierników, są warsztaty tworzenia ozdób świątecznych, na korytarzach stoją choinki, na drzwiach cel wiszą stroiki. Jest też wigilia, msza, pasterka. Wszystko jak w „normalnym” świecie. Tyle że za kratami.
Tegoroczne święta będą dla pani Marii pierwszymi za kratami. Ma 61 lat. W więzieniu spędzi 4 lata. Zarzut - z którym się nie zgadza i, jak mówi, nigdy się nie pogodzi - zabójstwo z zamiarem ewentualnym.
- Nigdy nie zrobiłam nikomu nic złego, nie ukradłam, nie skrzywdziłam, dobrze wychowałam córkę. Padłam ofiarą własnej dobroci - zaczyna opowieść. - W moim rodzinnym domu nigdy nie było spokoju. Ojciec był chory umysłowo. Nie pił, ale był bardzo agresywny. Gdy wpadał w szał, bił, poniewierał. Mimo to postanowiłam zająć się nim na starość. To było nie do zniesienia. Za trzy miesiące miał zostać przyjęty do zakładu opieki leczniczej, ale nie wytrzymałam. Gdybym tego nie zrobiła, skończyłabym pod pociągiem, bo byłam już gotowa odebrać sobie życie - mówi kobieta.
Co zrobiła? Mając dość dotychczasowego życia, zostawiła ojca i wyjechała. Wróciła po dwóch tygodniach. Już nie żył. Sąd złagodził jej karę z 8 na 4 lata, bo kobieta nie otrzymała pomocy ze strony instytucji, które o pomoc prosiła, a opieka nad ojcem była trudna i wymagająca.
- Skazano mnie za porzucenie ojca, obwiniono za jego śmierć. Biegły twierdził, że przeżyłby, gdyby pił wodę. Ale przecież ja zostawiłam mu jedzenie, mleko, które bardzo lubił - mówi pani Maria.
Mimo że nie potrafi pogodzić się ze swoim losem, to pogodziła się z faktem, że nie przełamie się opłatkiem z ukochaną córką.
- Widziałam się z nią kilka dni temu, nie chciałam, żeby przyjeżdżała w same święta, choć będzie mi jej wtedy bardzo brakowało. Codziennie bardzo mi jej brakuje. Służba więzienna stworzyła nam tutaj wspaniałą atmosferę, chyba tylko dzięki nim będę w stanie przeżyć jakoś ten czas. Wiadomo, że nigdy nie będzie jak w domu, ale nie boję się, dam rade. Ale to nigdy nie będzie to samo, co w domu - dodaje. Pani Katarzyna w więzieniu siedzi już 20 lat. Wyrok - dożywocie. Została skazana za udział w napadzie z bronią w ręku.
- Nie potrafię powiedzieć, dlaczego to zrobiłam, co strzeliło mi do głowy, bo niczego mi nie brakowało. Czego szukałam między tymi ludźmi? Nie wiem. To nie ja kupiłam broń, nie ja trzymałam ją w ręku, ale zginęły dwie osoby. Nie udało się ustalić, kto oddał strzały, ale sąd uznał, że traktuje nas jednakowo. Jedna osoba dostała 25 lat, pozostałe dożywocie - opowiada nam skazana. Gdy trafiła za kraty, miała 34 lata, dwoje dzieci, kochających rodziców, w których zawsze miała wsparcie. - Zawsze siadaliśmy do wspólnego stołu, jedliśmy wigilijną kolację, nie żyłam w patologii, miałam normalną rodzinę - wspomina. - Pierwsze święta były straszne, kolejne wcale nie łatwiejsze. Do tego nie da się przyzwyczaić. Najgorsza jest wigilia, dlatego w tym roku wzięłam drugą zmianę, żeby w niej nie uczestniczyć. Będzie dużo pracy na kuchni. To dobrze - mówi pani Kasia.
Wierzy, ze kiedyś opuści więzienne mury. Za 5 lat minie 25 lat, jak odsiaduje swoją karę.
- Nie wiem, jak to będzie. Jestem jedną z pierwszych „dożywotek”. Jak dostałam wyrok w 1997 roku, zamieniono karę śmierci na dożywocie. Jeszcze nie minęło 25 lat, nikt z wówczas skazanych nie opuścił więzienia - dodaje.
To, co zrobiła w młodości, złamało jej całe życie. Nie była na ślubach swoich dzieci, nie była przy narodzinach wnuków, nie było jej, gdy umierali jej ukochani rodzice.
- Chciałabym wyjść, zanim wnuczek zrozumie, dlaczego babcia jest w takim „dziwnym domu”. Teraz jest mały, chodzi do przedszkola. W końcu jednak zacznie zadawać pytania - mówi.
Pani Marta odsiaduje dziewięcioletni wyrok za wyłudzenia. Jest pogodzona z karą. Wie, że na nią zasłużyła.
- Wcale nie mam zamiaru się wybielać. Zrobiłam to i dlatego teraz tutaj jestem - mówi kobieta. Odsiedziała już 6 lat. Zostały trzy. Liczy, że za rok wyjdzie za dobre sprawowanie. Przestępstwa dokonała w 1994 roku. Proces ciągnął się do 2006. Wówczas zapadł wyrok. Po 5 latach odroczeń ze względu na stan zdrowia, w końcu zgłosiła się do zakładu.
- Mój syn był na tyle mały, że ciągnęłam odroczenia do ukończenia przez niego 16. roku życia. Nie ma dobrego czasu, by opuścić dziecko, ale dzięki Bogu, dzięki rodzicom, wyszedł na ludzi. Ma 22 lata, pracuje, nie stwarza problemów - mówi pani Marta.
Pieniądze wyłudziła z miłości, jak mówi. Przekonał ją do tego mąż, ale nie chce ujmować swojej winy.
- Byłam młoda, głupia, miałam 22 lata. Wiadomo, że podobało mi się posiadanie pieniędzy. Mieliśmy wziąć więcej, oddać, znów coś wziąć itd., ale przeliczyliśmy się. Mąż już swoje odsiedział. Po tym wszystkim rozstaliśmy się, potem był powrót i drugi ślub, ale w końcu nasze drogi na dobre się rozeszły - opowiada pani Marta.
Święta spędzi inaczej niż jej koleżanka z celi. Już drugi rok z rzędu otrzymała przepustkę na ten czas.
- Tu jest więzienie, a za drzwiami o nim zapominam. Jadę do domu, do rodziców. Trzeba posprzątać, pomóc mamie w pieczeniu, w gotowaniu, przecież ma już swoje lata. Potem trzeba pożegnać bliskich i znów tutaj wrócić. Ale ja nie mam żalu, ja tu jestem najmniej ważna. Zbyt wielu ludzi wylało przeze mnie łzy - mówi.
Imiona osadzonych zostały zmienione
Do połowy lat 60. zakład w Lublińcu był przeznaczony dla mężczyzn. W latach 1963-1968 został wyludniony, by przeprowadzić generalny remont. Po jego zakończeniu utworzono oddział dla tymczasowo aresztowanych i skazanych kobiet. Więzienie w Lublińcu jest zakładem typu zamkniętego z oddziałami aresztu śledczego, zakładu karnego typu półotwartego oraz zakładu karnego typu otwartego. Więzienie pomieścić może 230 osadzonych. Obecnie karę odbywają tu 223 kobiety.