Marka Gorzów Przystań ma sześć lat. Nasze subiektywne podsumowanie
Gdy niemal dokładnie sześć lat temu urząd z hukiem i fajerwerkami przedstawił markę miasta, logo i hasło Gorzów Przystań, byłem w gronie tych, którzy stali z boku, krzywili się i mówili: - Nie, to się nie przyjmie.
Dziś, po sześciu latach, biję się w pierś i przyznaję: przyjęło się. Choć na pewno pomysł na markę i jej promocję sprzed sześciu lat nie okazał się kompletnym sukcesem.
Co się nie udało?
- Nie ma mowy o rozpoznawalności Przystani poza Gorzowem. Pewnie zaraz obrońcy przytoczą badania, jakie niedawno robiła Stal Gorzów (badano wartość ekspozycji logo miasta na plastronach żużlowców podczas transmisji żużla). Jednak wartość ekspozycji - czyli przeliczony na złotówki czas, jaki Przystań była widoczna w telewizji - to nie rozpoznawalność.
- Nie udało się też zmienić nazwy miasta (czytaj: obciąć przymiotnika „Wielkopolski”), nie widać też absolutnego zwrotu miasta w stronę rzeki. Jednak zwrot - choć mniejszy - na pewno jest. Wielka w tym zasługa bulwaru, który stał się naszą wizytówką, oraz upartego lokowania przy rzece miejskich imprez. Tak trzymać!
- Nie wyszły też duże rzeczy, jak mieszkania dla artystów, czy - generalnie - inwestycje, które przyciągną do nas „wolne, artystyczne duchy” z Polski. Ludzie - jak już - raczej z miasta wyjeżdżają, niż wracają. Nie ma też mowy o paradach barek, o mieszkaniu na barkach nawet nie wspominając.
Ale kilka rzeczy się udało
Po pierwsze: Gorzów Przystań oraz logo miasta i barwy skutecznie wbito mieszkańcom do głowy. Owszem, idę o zakład, że większość ludzi nie wie, z czego ta przystań wynika i jakie ma podstawy, jednak wiemy, że przystań to my, Gorzów. Wielka w tym zasługa - znowu - konsekwencji. Od sześciu lat nic tak urzędowi i podległym mu firmom, jednostkom i zakładom nie wychodzi, jak wykorzystywanie charakterystycznych, pomarańczowo - czerwonych barw, „poprzecinanych” białymi wstawkami. Nie dziwi, że są one na materiałach promocyjnych (ponad 40 różnych gadżetów, od kubków, poprzez długopisy i słoiki z konfiturami z renety landsberskiej, podkładki pod myszki po bidony, fartuchy i czekoladki) - tak robi każde miasto. Ale u nas niemal wszystko jest w barwach przystani: także autobusy, wiaty przystankowe, tramwaj, elementy m.in. sali sesyjnej, a wielki napis „Gorzów” na bulwarze (jest wykonany z kostki brukowej i wtopiony w chodnik) to też kopia tego markowego wzoru.
I może... to wystarczy?
Nie silmy się na reklamę w kraju. Bo cóż tak naprawdę nam ona da? Nie ściągajmy wolnych duchów - raczej zatrzymajmy nasze: Adama Bałdycha, Błażeja Króla i innych młodych - zdolnych. Może tylko usuńmy z nazwy przymiotnik „Wielkopolski”. Bo to miało być zrobione już sześć lat temu.