Marlon z Brazylii: Tak u was na Śląsku elegancko jak w filmie z Hollywood
Język polski to takie miłe szelesty i szepty, że chciałem przekonać się, co to za kraj - mówi Brazylijczyk Marlon Couto Ribeiro, poliglota, który dzisiaj mieszka w Gliwicach.
Marlon urodził się w pobliżu lasów amazońskich, w stanie Para na północy Brazylii. Klienci sklepu jego ojca, Indianie z plemienia Kayapo, nie mówili po portugalsku, musieli pokazywać na migi, o co im chodzi. Marlon widział, jak ciężko żyje się ludziom, którzy nie rozumieją innych. Dla chłopca z mieszanką krwi portugalskiej, włoskiej i indiańskiej z kroplą afrykańskiej, nauka obcych języków stała się prawdziwą pasją. Marlon dostał się na studia translatorskie portugalsko-angielskie w stolicy Brazylii, zna co najmniej dziesięć języków. Kilku dodatkowych jeszcze się uczy.
Język polski uważa jednak za szczególny. Po raz pierwszy usłyszał go na własnej uczelni, gdy do Brazylii przyjechała grupa studentów na wymianę z programu Erasmus. Mowa gości była pełna tajemniczych, świszczących dźwięków, bardzo miłych dla ucha; dla Marlona brzmiała jak pieszczota. Był zachwycony. Okazało się, że to Polacy, ale gdzie ta Polska? Tyle wiedział, że daleko i że stamtąd pochodził papież Jan Paweł II. Ucieszył się, że papież mówił takim melodyjnym językiem.
27-letni Marlon dzisiaj z łatwością używa szeleszczących wyrazów, jakby wychował się na Sienkiewiczu. Wtedy jednak polski był dla niego wielką zagadką.
Cześć. Jak się masz?
W Brazylii jest duża Polonia, na południu kraju, w okolicach Kurytyby. Marlon nikogo stamtąd nie znał. Ale mówiło się, że Polacy to bardzo pracowita nacja. Są potomkami dawnych wychodźców z czasów tzw. gorączki brazylijskiej z końca XIX wieku, gdy Brazylia przyjęła ponad 100 tys. Polaków z trzech zaborów. Uciekali przed biedą, służbą w obcym wojsku, prześladowaniami politycznymi. Dostawali od Brazylii pieniądze na podróż, ziemię, warunki do życia. Nie wszyscy mogli wytrzymać w gorącym klimacie, część wróciła do kraju. Dzisiaj w Brazylii mieszka około 3 mln osób polskiego pochodzenia.
- Zakochałem się w języku polskim, ale bardzo mało wiedziałem o samej Polsce, o Polakach. Na szczęście znalazłem w księgarni akademickiej podręcznik do nauki języka polskiego pod tytułem „Cześć. Jak się masz?”. Ta książka zmieniła moje życie - przyznaje Marlon, teraz już gliwiczanin, nauczyciel języków obcych w szkole Level. Zna polski, angielski i portugalski, a także hiszpański, niemiecki, japoński, koreański, węgierski, arabski i esperanto. Szlifuje serbski, tajski i mongolski.
W Brazylii nie rozstawał się z podręcznikiem i wkrótce wiedział, jak zagadać do polskich studentów. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że na co dzień Polacy wyrażają się swobodniej, nie tak oficjalnie. Chciał więcej rozmawiać, poznawać żywy język. Opowiada: - W książce występowali Bartek, Wojtek, Agnieszka, Beata. Na Facebooku zaczepiałem osoby o tych imionach, po prostu pisałem: „Cześć, jestem Marlon. Uczę się polskiego. Może popiszemy?”. Parę osób mi odpowiedziało i mój polski był coraz lepszy.
Czytał o Polsce, co się dało, i dowiedział się, że właśnie tutaj urodził się Ludwik Zamenhof, twórca esperanto.
- To był jakiś znak, szybko zacząłem uczyć się esperanto - dodaje Marlon. - Szło mi o wiele łatwiej, bo nie jest trudny. Rodzina dziwiła się, że poświęcam czas na ten sztuczny język, ale mnie się podobał, kojarzył się też z Polską i naprawdę mnie do niej sprowadził - opowiada.
Bardzo chciał zobaczyć, jak wygląda Polska, czy dałby sobie tutaj radę. Szukał znajomych, u których mógłby zamieszkać do czasu znalezienia pracy i lokum. Wiedział, że to kłopot, może nikt nie przyjmie do siebie jakiegoś Brazylijczyka znanego tylko z sieci. Pomogli esperantyści. Odezwał się do niego Stanisław Mandrak, prezes Polskiego Związku Esperanto w Gliwicach. Napisał, że Marlon może przyjechać i zostać tyle, ile chce. Za symboliczną sumę wynajmie mu osobne mieszkanie.
- Ale się ucieszyłem - mówi Marlon. - Rozmawiałem z panem Mandrakiem przez Skype’a, moja mama też chciała go poznać. To godny zaufania pan z dobrym sercem, zaprzyjaźniłem się potem z jego zięciem. Miałem szczęście.
Siła ciekawości
Nie minęło wiele czasu, Brazylijczyk spakował się, ucałował mamę i przyleciał do Polski. Nie wiedział dokładnie, czego się spodziewać po tym kraju w środku Europy, ale to, co zobaczył, przeszło jego wszelkie oczekiwania.
- Śląsk mnie oszołomił. Jest bardzo elegancki, poczułem się jak w filmie z Hollywood - mówi z przejęciem. - Myślałem, że śnię. Te piękne ulice! Ludzie uprzejmi, dobrze ubrani, a z ust wychodziła im para, taki dymek. Czegoś takiego nigdy nie widziałem, byłem zdumiony. Później zrozumiałem, że to z zimna, był marzec.
Podziwiał budynki, architekturę, ulice. Uważa, że znalazł się w świetnym miejscu, poczuł dobrą energię. Marzenie Marlona się spełniło.
- Byłem w Polsce, miałem wokół siebie życzliwe osoby, mieszkanie. Zaraz pierwszego dnia włączyłem sobie radio. Słuchałem jakiejś rozmowy jak najlepszej muzyki - wspomina Marlon. - Rano wszędzie polski język; te miłe „sz” i „cz”. Mówią tak sąsiedzi, ludzie na ulicy. Naprawdę czułem się jak w filmie.
Esperantyści pomogli też Marlonowi znaleźć zajęcie w gliwickiej szkole językowej. Obawiał się o pracę, ale zauważył, że na Śląsku nie ma bezrobocia. Przeciwnie, na przykład na sklepach wisi dużo ogłoszeń, że potrzebują pracowników.
- Ważne jest, żeby pracować w swoim zawodzie, ale jeśli nie można, to i tak zarobi się tutaj na życie. Nie ma czym się martwić - mówi Marlon.
Poznawał język polski, interesowały go też kolejne języki, na które w Brazylii mógłby nie zwrócić uwagi. Wszystko jest dla niego inspiracją. Japońskiego zaczął się uczyć, bo jego ojciec ćwiczył karate, a Marlonowi nie dawały spokoju japońskie komendy. W Polsce zajął się serbskim i węgierskim. Gdyby nie węgierski, mógłby nie poznać swojej żony.
- Na świecie słusznie mówi się, że Polki są najpiękniejsze, ale ja ożeniłem się z Węgierką - mówi Marlon. - Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, połączyła nas najpierw przyjaźń i pasja do języków.
Szukał kogoś, z kim mógłby rozmawiać w języku węgierskim, bo gdy odwiedzał znajomych w Serbii, miał przesiadkę w Budapeszcie. Anikó z kolei chciała konwersować po portugalsku, też jest poliglotką. W tym czasie mieli innych partnerów, ale tamte związki się skończyły, a ich rozmowy trwały. Marlon chciał poznać Węgry, więc Anikó zaprosiła go na rodzinną uroczystość.
- W Polsce chyba nikt nie mówi po węgiersku, a na Węgrzech polski jest popularny. Spotkałem tam wiele osób, które mówią po polsku - zauważa Marlon.
Brazylijczyk spodobał się węgierskiej rodzinie. Ale - co najważniejsze - Anikó i Marlon przyznali, że się kochają. Wkrótce jedno wesele odbyło się na Węgrzech, a drugie w Brazylii. Młodzi jednak zamieszkali razem w Gliwicach, oboje tutaj uczą języków obcych.
- Ludzie czasem mówią, że mnie jest łatwiej, bo mam talent do języków. Ale talent to ciekawość - zaznacza Marlon. - Gdy chcę nauczyć się jakiegoś języka, to poznaję obyczaje, historię, a przede wszystkim ludzi, którzy nim mówią.
Język polski nadal go zaskakuje. Na przykład śmiał się z powiedzenia, które bardzo mu się spodobało „nie dać się zjeść w kaszy”. Wygląda na to, że Marlon nigdy ani w Polsce, ani w innym kraju nikomu w kaszy zjeść się nie da.