Marszałek Józef Piłsudski nigdy nie był w mojej drużynie „all stars” polskich polityków
Teoria głosi, że polityk powinien być inteligentny i skuteczny. I taką postacią był marszałek Józef Piłsudski. I trudno wymienić listę wszystkich zasług, jakie mu się przypisuje. Tylko że teoria teorią, a praktyka podpowiada: skuteczny, ale za jaką cenę? I tu dochodzimy do maja 1926 roku, gdy Józef Piłsudski pokazał, że tak naprawdę nigdy nie był politykiem, a tylko czy aż, żołnierzem.
Sam powiedział: „Gdy dookoła nas wre wszędzie kłótnia i zawiść partyjna, gdy dygoce i rozpala się niechęć dzielnicowa, trudno, by żołnierz był spokojny”. To o przyczynach zamachu majowego, którego mu nigdy nie wybaczę - jakby to niestosownie nie zabrzmiało, bo nie lubię zamachów i z tego powodu marszałek nigdy nie znajdzie się w mojej drużynie marzeń polskich polityków. Właśnie zamierzam ją stworzyć z okazji 11 listopada.
Prezydent? Na pewno Stanisław Wojciechowski, PPS i PSL, współpracownik Piłsudskiego do czasu wspomnianego zamachu, w wyniku którego ustąpił ze stanowiska. I po którym już ani razu nie odezwał się do marszałka. Powiedział, że „z Piłsudskim pogodzę się na tamtym świecie. Nie chodzi o to, co zrobił mnie jako przyjacielowi, ale co zrobił Prezydentowi”.
Dlaczego Wojciechowski? Bo to był jedyny przypadek prezydenta, który naprawdę starał się być prezydentem wszystkich Polaków. Inni to również wybierani, choć na króla. Jan III Sobieski, nie tylko za to, że jak teraz niektórzy mówią, powstrzymał, pod Chocimiem i Wiedniem na kilkaset lat islamizację Europy. To jednak były trochę inne czasy. Ale głównie za reformę wojska i próby naprawy parlamentu. I Kazimierz Jagiellończyk, za uczynienie Polski mocarstwem europejskim.
Premierzy? Numerem jeden jest Władysław Grabski, sprawujący ten urząd dwukrotnie, którego reformy gospodarcze w miarę uporządkowały życie w II RP. Grabski opowiadał się za ograniczaniem obecności państwa w gospodarce. Z Wojciechowskim mają jednak jedną „wadę”. Poniekąd są protoplastami Platformy Obywatelskiej, bo obaj są pradziadkami posłanki tego ugrupowania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej... A na poważnie stał się wzorem dla wielu późniejszych ministrów finansów. Potem pięciokrotnie urzędujący na tym stanowisku Kazimierz Bartel. Znalazł się w mojej drużynie, choć piłsudczyk i polityk sanacji, ale...
Po pierwsze starał się tworzyć ponadpartyjne rządy fachowców. Sam był profesorem matematyki. Poza tym potrafił łagodzić spory. No i to, co mnie najbardziej zawsze ujmowało, jego poglądy na Sejm: „Nie wymaga się od posłów żadnych zalet czy umiejętności, a tylko posłuszeństwa swej władzy partyjnej. Pracą parlamentu kieruje grupa posłów uważających się za wyrocznię we wszystkich sprawach, a ogromna większość posłów to bierna masa”. Ponad 80 lat minęło, a czas jakby stanął w miejscu. No i jeszcze w drużynie marzeń została linia rozgrywających w dyplomacji. I tu mam problem.
Pewnie kandydatem jest Józef Beck, ale trudno zapomnieć, że jego działania zakończyły się wybuchem II wojny światowej. Choć oczywiście to niejedyny winny, jeżeli w ogóle winny. Poza tym nie było chyba w naszej historii postaci typu legendarnego Klemensa Lothara von Metternicha, który zapewnił Austrii mocną pozycję w Europie po Napoleonie. Czy takiej, jak Henry Kissinger z USA, który za swój wkład podczas negocjacji w czasie konfliktu w Wietnamie otrzymał Nobla. Ale był Ignacy Jan Paderewski. Pracę dyplomatyczną rozpoczął nim został szefem MSZ. Jego misja w USA przyspieszyła proces odzyskania niepodległości w 1918 roku. I jak moja drużyna marzeń? Ktoś powie, że Pelego czy Messiego tam nie widać. Nie narzekajmy. Zobaczmy spośród kogo wybierali teraz Amerykanie...