Marszałek Piotr Całbecki: - Podczas czwartej fali największym problemem mogą być ludzie

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Olkowski
Justyna Wojciechowska-Narloch

Marszałek Piotr Całbecki: - Podczas czwartej fali największym problemem mogą być ludzie

Justyna Wojciechowska-Narloch

Rozmowa z Piotrem Całbeckim, marszałkiem Województwa Kujawsko-Pomorskiego.

- Czy Pańskim zdaniem – jako region – wyszliśmy obronną ręką z poprzednich fal koronawirusa?

- Tak. Po całkowitej zapaści systemu, która dotknęła wszystkie szpitale w kraju, znów jesteśmy na prostej. Na wszystkich szpitalnych oddziałach przeprowadzane są normalne procedury. A wystarczy cofnąć się pamięcią o kilka miesięcy, by przypomnieć sobie masowo odwoływane zabiegi, zamykane oddziały, zawieszenie planowych przyjęć. Sadzę, że dzisiaj sytuacja wraca do normy, choć są obszary, jak na przykład onkologia, gdzie tę lukę najtrudniej będzie zasypać. W tym miejscu muszę podziękować bydgoskiemu Centrum Onkologii, które nawet w najtrudniejszych momentach nie zaprzestało ani leczenia, ani przyjmowania chorych. Wprowadzono tam takie procedury bezpieczeństwa, że wirus się nie rozprzestrzeniał i nie było groźby zamykania oddziałów. Selekcja, badania wstępne, serologiczne i genetyczne, dały efekt, personelowi udało się ochronić szpital przed koronawirusem.

Ale musimy też pamiętać o szpitalach, które w najtrudniejszym czasie epidemii były na pierwszej linii: Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Toruniu, Centrum Pulmonologii i Szpitalu Obserwacyjno-Zakaźnym w Bydgoszczy oraz Regionalnym Szpitalu Specjalistycznym w Grudziądzu. To one błyskawicznie zorganizowały pomoc dla chorych covidowych, to tam przez wiele miesięcy lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni codziennie z poświęceniem walczyli o ich życie.

- Przed nami czwarta fala epidemii. Nie wiemy, jaka ona będzie i z jaką siłą uderzy. Na jakie scenariusze jesteśmy przygotowani jako region?

- Najgorsze jest zmęczenie personelu i lęk medyków przed powtórką tego, z czym mieliśmy do czynienia jesienią i wiosną. Wiemy na pewno, że niektóre pielęgniarki, niektórzy lekarze i ratownicy medyczni obawiają się, że znów przyjdzie im pracować w skrajnie ciężkich warunkach, z olbrzymim obciążeniem fizycznym i psychicznym. Mamy sygnały, że część osób „ucieka” z systemu publicznego lecznictwa szpitalnego, bo nie wyobrażają sobie one pracy takiej, jak podczas poprzednich fal pandemii. Większość z nas nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić co to znaczy codziennie przebierać się w szczelny, niewygody kombinezon, oddychać przez maskę - i ratować czyjeś życie. Pacjenci pod respiratorami, ich cierpienie, nierzadko przegrana walka z chorobą - to bywa naprawdę traumatyzującym przeżyciem. Jednak, jak sądzę i szczerze ufam, personel medyczny, jeśli pojawi się taka potrzeba, znów podejmie wzywanie, zgodnie z misją zawartą w przysiędze Hipokratesa.

- Rozumiem, że naszą troską nie będą już środki ochrony osobistej, sprzęt i łóżka….

- Nasze szpitale są tak zorganizowane, że możemy bardzo szybko uruchomić na nowo stan pełnej gotowości. A przecież jeszcze niedawno był taki czas, kiedy w całej Polsce obawialiśmy się, że zabraknie łóżek, że z powodu braku aparatury medycznej nie będziemy mogli skutecznie ratować chorych. Wówczas szybko uzupełniliśmy braki. A dziś największym problem mogą się okazać ludzie – brak personelu przy łóżkach chorych.

- Kujawsko-Pomorskie jako region na mapie szczepień wypada dość dobrze. Choć na pewno mogłoby być lepiej. Czy Pańskim zdaniem można coś jeszcze zrobić, by zwiększyć wyszczepialność mieszkańców naszego województwa?

- Przede wszystkim nie można się bać. Nie można też cofać się z obawy przed agresją antyszczepionkowców. Decyzji o szczepieniu powinny towarzyszyć rzeczowe argumenty i przekonanie, że to jedyna ochrona przed zabójczym koronawirusem. Nikogo do szczepienia zmusić nie można, ale warto o tym rozmawiać, namawiać bliskich, przekonywać niezdecydowanych. Mówi się, że być może sprawdziłby się u nas model francuski, czyli m.in. sprawdzanie paszportów covidowych i duże ograniczenia dla osób niezaszczepionych. Moim zdaniem nie chodzi tu o tych, którzy są zaszczepieni i tym samym bezpieczniejsi, ale o tych, którzy szczepionki nie przyjęli. Przestało się o tym szeroko mówić, ale przecież tylko w naszym szpitalu w Toruniu niemal co drugi dzień ktoś taki na Covid-19 umiera. To są najczęściej właśnie antyszczepionkowcy, zwykle młodzi ludzie - niestety nie do uratowania. Dzieje się tak tylko dlatego, że uwierzyli w siłę własnego organizmu i w to, że sami pokonają tego wirusa. Muszę powiedzieć, że nawet w Urzędzie Marszałkowskim są osoby, które nie dość, że same się nie zaszczepiły, to jeszcze przekonują innych, żeby tego nie robili. To jest karygodna postawa. Ludzie pracujący w administracji publicznej muszą się wykazywać odpowiedzialnością. Jeśli państwo przyjęło określoną strategię i politykę w sferze walki z pandemią - a my, pracownicy administracji publicznej, służymy państwu i składamy ślubowanie, że będziemy służyć zgodnie z prawem i dla dobra obywateli - to absolutnym minimum jest byśmy w przestrzeni publicznej dawali dobry przykład. Jestem zdania, że powinny zostać wprowadzone zasady, które jednoznacznie nakazywałyby, by osoby pracujące w administracji publicznej i wynagradzane z publicznych pieniędzy miały obowiązek zaszczepienia się. Ale jeśli nie zaszczepili się nawet niektórzy pracownicy szpitali to oznacza, że jest jakiś wirus, który drąży umysły ludzi i zmusza ich do irracjonalnego patrzenia na świat.

- W ostatnich tygodniach docierają do nas coraz bardziej niepokojące informacje dotyczące sytuacji kadrowej w szpitalach. We Włocławku zamykane są kolejne oddziały, w Toruniu mamy problem między innymi na neurologii i chirurgii dziecięcej… Jaką ma Pan na to radę?

- Pierwsza rzecz, która już się dzieje, to danie możliwości zregenerowania sił wszystkim ciężko pracującym na szpitalnych oddziałach przez ostatnie miesiące. Dyrektorzy szpitali zawieszają oddziały, bo obsady w nich są tak minimalne, że nie da się ułożyć dyżurów i normalnej pracy. Wysłanie choćby jednej osoby na urlop powoduje lukę, której nie ma jak wypełnić. W takiej sytuacji zasadne jest pytanie o bezpieczeństwo pacjentów, na które odpowiedź może być tylko jedna: utrzymywanie oddziałów byłoby w tych warunkach nieodpowiedzialne i w konsekwencji groźne. Poza tym nie pozwalają na to przepisy. Na szczęście w Toruniu mamy dwa szpitale.

Chcę podkreślić, że mamy poważne plany dotyczące tego, jak przekonać lekarzy do pracy w naszych lecznicach. Ci, którzy dziś poszli na urlopy i odpoczywają, wrócą, dzięki czemu od 1 października działalność zawieszonych oddziałów będzie mogła zostać wznowiona. To, co w najbliższym czasie uruchomimy, to stypendia fundowane dla studentów medycyny i lekarzy rezydentów, którzy zdecydują się na pracę w Toruniu lub Włocławku. Prezydent Włocławka od przyszłego roku będzie dysponował specjalną pulą mieszkań dla lekarzy i pielęgniarek spoza miasta. Liczymy też na to, że dla personelu medycznego ważna okaże się nowoczesna baza naszych szpitali, w którą od lat konsekwentnie inwestujemy, i związana z tym możliwość pracy na najlepszym sprzęcie. Zakładamy możliwość migracji specjalistów z innych ośrodków w Polsce do szpitali w naszym regionie. U nas będą mieć idealne warunki dla budowania własnych karier na oddziałach klinicznych. Mam nadzieję, że zarówno w Toruniu, jak i we Włocławku, nowe szpitale – mam tu na myśli nowy kompleks Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego i rozbudowywany Szpital im. Popiełuszki - będą mogły pełnić również funkcję edukacyjną kształcąc pielęgniarki i lekarzy. I że powstanie uniwersytecki wydział lekarski w Toruniu. Dziś mamy w służbie zdrowia moment krytyczny jeśli chodzi o personel i jeśli nie zaczniemy czegoś zmieniać już teraz, to wkrótce zostaniemy z medyczną pustynią. Jesteśmy starzejącym się społeczeństwem z coraz szczuplejszymi kadrami medycznymi. Jako samorząd województwa robimy wszystko, żeby wydział lekarski w Toruniu, drugi wydział lekarski Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, mógł powstać. W Polsce brakuje obecnie 60 tysięcy lekarzy, a średnia wieku chirurgów to 60 lat. Te liczby mówią same za siebie.

- Co zrobić, by ochrona zdrowia w Polsce funkcjonowała lepiej?

- Konieczne są zmiany systemowe. W pierwszej kolejności trzeba zbudować fundament - dobrze funkcjonującą podstawową opiekę zdrowotną (POZ), która odciąży szpitalnictwo, a szpitale finansować tak, by uposażenia w nich były zachętą do związania się z taką placówką i dla pielęgniarek, i dla lekarzy. Dziś lekarze z wysokimi kwalifikacjami są demotywowani bo wiedzą, że w POZ-ecie mogą zarobić dwa razy więcej niż w szpitalu, pracując przy tym mniej i nie pod taką presją. Odpowiedzialność za pacjenta musi zostać logicznie rozłożona między POZ-ety i szpitale. Z takim zastrzeżeniem, że to właśnie w szpitalach służba zdrowia powinna zarabiać najlepiej. Jeśli tak się nie stanie, nigdy nie zatrzymamy migracji personelu ze szpitali do przychodni.

Justyna Wojciechowska-Narloch

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.