Marta Burdynowicz: Dziewczynom jest trudniej, bo jest nas więcej na rynku
Zwyciężczynią ostatniej edycji „The Voice of Poland” została młoda wokalistka i aktorka, Marta Burdynowicz. Rozmawialiśmy z nią o popularnym programie i jej planach na przyszłość.
- Jak to jest mieć najlepszy głos w Polsce?
- To tylko taki skrót myślowy, bo jest przecież wiele osób, które śpiewają, a nie zgłosiły się do tego programu. Na pewno jednak jest miło wygrać „The Voice”. Było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo naprawdę nie spodziewałam się tego.
- Zastanawiałaś się dlaczego widzowie wybrali akurat ciebie?
- Bardzo jestem wdzięczna wszystkim, którzy na mnie głosowali. Teraz spotykam się z sympatycznym odbiorem w mediach społecznościowych. Nawet na ulicach ludzie mnie zaczepiają i pozdrawiają. To ich zasługa – i za każdym razem im bardzo dziękuję. Ale dlaczego wybrali mnie? Nie mam pojęcia.
- Byłaś jedyną kobietą w finale. Może to pomogło?
- To raczej gorzej. Bo być jedyną dziewczyną, to trochę takie „brzemię”. Z obu stron wylewał się na mnie testosteron (śmiech). Dlatego żartowaliśmy przed finałem, że właściwie już wygrałam – bo jestem dziewczyną, której udało się najdalej dojść w tym programie. Myślę, że nie pomogło mi to w finale. Generalnie nam dziewczynom jest trudniej, bo jest nas więcej na rynku niż chłopaków. Tak samo działa to w teatrze - zawsze jest popyt na zdolnych facetów, bo jest ich zdecydowanie mniej. Dziewczyn jest tak dużo, że można przebierać według wzrostu i koloru włosów.
- Jak świętowałaś zwycięstwo?
- W pierwszej chwili zostałam zaatakowana przez dziennikarzy (śmiech). Spędziłam więc z nimi nieco czasu. Potem pojechałam do hotelu, gdzie nocowaliśmy – i tam całą ekipą z programu świętowaliśmy. Oglądaliśmy powtórkę programu i wspominaliśmy najfajniejsze momenty. W końcu wróciłam do pokoju i poszłam grzecznie spać, bo rano w niedzielę miałam „Pytanie na śniadanie”, a od razu potem Radio Zet. Później jechałam do Łodzi, bo na drugi dzień miałam tam spektakl. Cały tydzień był więc mocno zajęty. Dlatego dopiero teraz zaczyna do mnie powoli docierać co się stało.
- Zgarnęłaś 50 tys. zł. Na co je przeznaczysz?
- Moja pierwsza myśl była taka, że może kupię samochód i zrobię prawo jazdy. Teraz pomyślałam jednak, że te 50 tys. mogłoby być moim wkładem na własne mieszkanie. A może warto byłoby zrealizować swoje dziecięce marzenie i pojechać do Disneylandu? Na razie nie wiem. Tym bardziej, że jeszcze tych pieniędzy nie dostałam, więc na razie to dzielenie skóry na nieupolowanym niedźwiedziu (śmiech).
- Jaka atmosfera panowała między uczestnikami „The Voice”?
- Wiem, że to niemedialne, ale nie było żadnej krwi. Bardzo się polubiliśmy. Nie wiem jak to wyglądało w poprzednich edycjach, ale my byliśmy bardzo zgodni. Wspieraliśmy się we wszystkim. Tę rywalizację między nami można było wyczuć bardziej w social mediach w komentarzach i to nakręcaną nie przez nas samych, ale przez widzów, którzy kłócili się między sobą - każdy faworyzując swojego ulubieńca (śmiech). Między nami naprawdę w ogóle tego nie było. Od razu po Przesłuchaniach w Ciemno powstała grupa na Messengerze, która istnieje i działa prężnie do dzisiaj. Kiedy więc zaczęły odpadać pierwsze osoby, było naprawdę bardzo ciężko i w następnych etapach było coraz trudniej. Każdy był dobry – i nie było między nami żadnej rywalizacji.
- Na kogo byś oddała swój głos, jeśli mogłabyś głosować w finale?
- Na wszystkich. Po jednym na każdego przynajmniej (śmiech).
- Jak to się stało, że zgłosiłaś się do „The Voice of Poland”?
- Myślałam o tym już od kilku edycji. Niestety mój tryb pracy mi na to nie pozwalał. Oglądałam jednak ten program i wiedziałam, że jest na najwyższym poziomie spośród wszystkich, które są w Polsce. Zawsze zastanawiałam się: „Jak to jest tam stanąć i zaśpiewać? Fajnie byłoby poznać jurorów i zmierzyć się samej z sobą”. Próbowałam dostać się do ubiegłorocznej edycji, ale się nie udało. Postanowiłam więc, że może w tym roku też spróbuję. Kiedy były pre-castingi, uczestniczyłam w próbach do spektaklu „Kombinat” z muzyką Republiki w Poznaniu. Miałam więc wypełniony kalendarz i zapomniałam o tych pre-castingach. Przypomniała mi o nich koleżanka, która była w programie kilka edycji wcześniej. „Marta, dzisiaj jest czwartek, a tylko do niedzieli można wysyłać zgłoszenia” – powiedziała. Kiedy jednak przyszła ta niedziela, która była pierwszym moim wolnym dniem od kilku tygodni, nie miałam siły się zebrać. „Nagrywać się czy nie?” – spytałam moich współlokatorów. „Koniecznie!” – powiedzieli i dali mi tablet, żebym nakręciła filmik. Tak też się stało – i zakwalifikowałam się.
- Która część programu była dla ciebie najtrudniejsza?
- Najwięcej nerwów kosztowały mnie chyba Przesłuchania w Ciemno. Szło się bowiem w nieznane i nie wiadomo było co się wydarzy. Czy nie zostanie się odprawionym z kwitkiem już na samym początku. Potem trudne były też Live’y. Ale w sumie na każdym etapie człowiek się denerwował.
- Widzowie uznali, że twoim najlepszym występem było wykonanie „I Will Always Love You” Whitney Houston w finale. Ty też tak uważasz?
- To bardzo miłe. Ja kocham głos Whitney i tę piosenkę, więc to dla mnie tym większy komplement. Ja jestem zadowolona ze wszystkich swoich wykonów w programie – poza „Mam tę moc”.
- Dlaczego?
- Po pierwsze weszłam na scenę w pośpiechu i dostałam zadyszki, przez co przez pierwszą część piosenki próbowałam uspokoić oddech. Po drugie – dostałam nie filmową wersję tego utworu, tylko popową w wykonaniu Demi Lovato, a one się różnią od siebie i niełatwo jest przełożyć jedną na drugą, bo mają inną dynamikę i aranż. Dlatego nie podeszło mi to.
- Masz jakiś sposób na tremę?
- Rozmowę z samą sobą. To swojego rodzaju autoterapia, podczas której mówię sobie, że przecież nikt mnie nie zmusił, abym wyszła na scenę. Czy tak jak w przypadku „The Voice", że sama zgłosiłam się do tego programu i udało się, więc powinnam być szczęśliwa.Niestety to nie zawsze działa – wtedy trzeba wziąć głęboki oddech. Ewentualnie pomaga też jakaś herbatka ziołowa.
- A teatralne doświadczenie?
- Występuję w teatrze od kilku lat, więc czuję się tam pewniej. Poza tym jestem otoczona ludźmi, z którymi gram, mogę więc liczyć na ich wsparcie. Tymczasem w „The Voice” człowiek jest sam w świetle jupiterów. W teatrze wcielam się w jakąś postać, a w programie jestem sobą. Nie można więc się nikim ani niczym zasłonić. No i w teatrze jest ograniczona widownia i nikt nie rejestruje spektaklu, który potem mogą oglądać i komentować miliony widzów.
- Dlaczego wybrałaś na trenerkę Justynę Steczkowską?
- Bardzo ją cenię i lubię. Uważam, że Justyna ma zjawiskowy głos na skalę nie tylko polską, ale światową. Pochodzi z muzycznej rodziny i ma muzyczne wykształcenie, więc nie jest to osoba przypadkowa. Wie co mówi i zna się na tym. Ma doświadczenie sceniczne i osobowość, która bardzo mi odpowiada. Dlatego od razu poczułam pozytywną energię, że będzie między nami dobre połączenie. I nie pomyliłam się.
- Zaprzyjaźniłyście się prywatnie?
- Odpowiem tak, jak Justyna odpowiedziała na to pytanie: „Na pewno jest to przyjaźń muzyczna. A co przyniesie przyszłość – zobaczymy”. Od siebie mogę powiedzieć, że na pewno prywatnie bardzo się polubiliśmy.
- Dzięki programowi masz już pierwszy singiel – „Żaden wstyd”. Jak się odnalazłaś w tej piosence?
- Bardzo ją lubię. Cieszy mnie, że trafiła do serwisów streamingowych i nawet w radiu już leci. Trochę się bałam jak będzie przyjęta – czy się spodoba czy nie. Ale stworzyłam ją z doświadczonym teamem, który mocno się mną zaopiekował.
- Widzowie porównują cię po programie do Adele. Co o tym sądzisz?
- Oczywiście nie jestem Adele, jestem Martą. Ale jest to tak wspaniała artystka i tak piękna kobieta, że porównania te bardzo mi schlebiają. Jeśli więc ludzie chcą tak mówić, to niech mówią. To bardzo miłe.
- Masz już pomysł na swój debiutancki album?
- Chciałabym pójść w kierunku takich wokalistek, jak Adele, Whitney Houston czy Mariah Carey. Mam bowiem wielką słabość do tego rodzaju repertuaru – przede wszystkim power ballad, w których można wylać z siebie najgłębsze emocje. Muzyka z lat 80. i 90. jest mi znacznie bliższa niż współczesna. No chyba, że to wspomniana Adele czy Sam Smith. Chciałabym jednak też, żeby na tej płycie były piosenki, do których ludzie mogliby sobie potańczyć. „Żaden wstyd” jest właśnie taka rytmiczna. Jestem jednak otwarta na sugestie wytwórni, ponieważ jej ufam i wiem, że chce dla mnie dobrze.
- Twoja mama jest po szkole muzycznej i gra na pianinie. To dlatego zainteresowałaś się śpiewem?
- Ja tę miłość mam chyba po prostu w genach (śmiech). Ale wychowanie też zrobiło swoje. Muzyka od zawsze jest wspólną pasją dla mnie i rodziców. Wszyscy lubimy słuchać muzyki i mamy w domu całe mnóstwo kaset magnetofonowych, płyt winylowych i kompaktowych. To, że zaczęłam śpiewać, przyszło wcześnie i naturalnie. Rodzice bardzo jednak tę pasję we mnie pielęgnowali.
- Podobno w dzieciństwie uwielbiałaś muzyczne bajki Disneya. To one były dla ciebie największą inspiracją?
- Nie wiem, jak to się stało. To jest tak, jak człowiek się zakochuje – i już. Ja tak miałam z bajkami Disneya i uwielbiam je do dzisiaj. Po prostu poruszyły moje serce. Być może dlatego, że są to animowane musicale, w których się śpiewa i tańczy. Tym bardziej, że ja zazwyczaj miałam najpierw kasetę wideo z daną bajką, a potem dostawałam kasetę magnetofonową z pochodzącymi z niej piosenkami. Wałkowałam ją więc na okrągło (śmiech). Miałam magnetofon z mikrofonem i nagrywałam się jak śpiewam.
- Śpiewanie mogło pozostać twoim hobby – tymczasem zdecydowałaś się na profesjonalną karierę wokalną, zdając po maturze na Wydział Wokalno-Aktorski na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Co o tym zdecydowało?
- Długo się nad tym zastanawiałam. Rodzice się martwili i sugerowali, żebym wybrała sobie bardziej stabilny zawód. Ja byłam jednak zdeterminowana, zdecydowana i patrzyłam z optymizmem w przyszłość. Mówiłam im, że dam sobie radę. Po prostu nie chciałam robić czegoś, czego nie kocham. Jest takie powiedzenie: „Znajdź pracę, którą kochasz, a nigdy nie będziesz pracował”. I udało mi się to osiągnąć. Kocham też angielski – i mogłabym pójść na filologię angielską. Ale studia muzyczne były czymś, o czym marzyłam.
- Nie rozczarowałaś się nimi?
- Kiedy zdajemy na studia, jesteśmy bardzo młodymi ludźmi. Mając 19 lat niewiele wiemy o życiu. Dopiero z czasem zaczyna się dojrzewać i poznawać wszystko. I szybko okazało się, że te studia nie polegają na śpiewaniu piosenek, tylko jest to ciężka praca nad sobą: jako artystką i jako człowiekiem. Zwłaszcza zajęcia aktorskie są bardzo wymagające pod względem psychicznym. Trzeba więc przełamywać różne swoje słabości i pokonywać niejedną traumę. Z kolei zajęcia taneczne to wielki wysiłek fizyczny – nieraz podczas nich leje się pot z człowieka i łapie się jakieś kontuzje. To nie są studia ani zawód, gdzie jest się od 8 do 16. Tym się żyje. Łatwo więc się zatracić. Trzeba nauczyć się rozdzielać naukę od spraw prywatnych i znaleźć też czas na odpoczynek. To niesamowicie angażujące studia. To mnie zaskoczyło – ale weszłam w ten wir i to jest to, co kocham.
- Trudno ci było znaleźć pracę po dyplomie?
- Miałam dużo szczęścia. Już w czasie studiów zaczęłam współpracować z Teatrem Na Plaży w Sopocie. Potem występowałam w Teatrze Nowym w Słupsku i Teatrze Muzycznym w Łodzi. Łapałam więc doświadczenia po drodze. Z kolei od razu po studiach udało mi się dostać do Teatru Muzycznego w Poznaniu. Zagrałam tam rolę szalonej siostry Marii Patryk w musicalu „Zakonnica w przebraniu”. Spektakl gramy do dziś i cieszy się on dużą sympatią widzów. Po niecałym roku od jego premiery dostałam się do Teatru Roma w Warszawie, później do Teatru Syrena i Teatru Muzycznego w Gdyni. Tak się to wszystko fajnie potoczyło.
- Dzisiaj grasz w komediowych i w dramatycznych spektaklach. W której konwencji się lepiej odnajdujesz?
- Każda rola niesie coś innego ze sobą i każdy spektakl jest inny. Dlatego lubię wszystkie przedstawienia. Nigdy jeszcze nie miałam tak, żeby jadąc do teatru w myślach powtarzać: „O rany, ależ ja nie cierpię tego spektaklu” albo „Nie chce mi się tego grać”. Zawsze się cieszę z tego, co kreuję i w czym gram.
- Czujesz się bardziej aktorką czy wokalistką?
- Jestem aktorką scen muzycznych. Tak to się dokładnie nazywa. Dzielę więc to na pół. Jeśli miałabym jednak poprowadzić warsztaty z aktorstwa i ze śpiewu, to wybrałabym te drugie. Czuję się po prostu pewniej w śpiewie. W mojej pracy muszę też znaleźć miejsce na ruch sceniczny i taniec.
- Jesteś też wziętą aktorką dubbingową. Zainteresowałaś się tym ze względu na swój sentyment do bajek Disneya?
- Zdecydowanie tak. Uwielbiam tę pracę. Kiedy nagrywam ostatni wers w studiu, zawsze wzdycham: „O nie, nie chce mi się stąd wychodzić!” (śmiech). Na pewno nakręciły to te bajki Disneya. Oglądałam i słuchałam je całe życie. Chciałam więc spróbować swych sił w dubbingu i usłyszeć swój głos jako głos jakiejś postaci animowanej czy bohatera filmowego.
- Właściwie mogłaś pozostać aktorką musicalową i dubbingową. Co cię podkusiło, żeby rozpocząć też karierę wokalistki popowej?
- Zgłosiłam się do „The Voice”, bo chciałam przeżyć przygodę i sprawdzić się wokalnie. Ciekawiło mnie to, jak taki program wygląda od kuchni i jak się go tworzy. Chciałam poznać innych uczestników i trenerów. Zastanawiałam się czy sobie w nim poradzę i czy nie zje mnie stres. Dopiero z czasem pomyślałam, że fajnie byłoby w takim programie dobrze wypaść. Ale w ogóle nie przypuszczałam, że wygram. Nawet nie wiedziałam, że stawką jest 50 tys. zł. Bo generalnie jestem życiowym „nieogarem” (śmiech).
- Wcześniej wystąpiłaś w „Szansie na sukces” z utworami Zbigniewa Wodeckiego. To był wstęp do „The Voice”?
- Może i tak. To też program typu talent-show. Może trochę mniej stresujący niż „The Voice”, bo zaledwie jednoetapowy. Jest nagranie – i od razu wyniki. Niewykluczone więc, że faktycznie ta „Szansa na sukces” narobiła mi apetytu na więcej. Żeby próbować dalej.
- Sama byłaś też już jurorką podobnego show – „Śpiewajmy razem. All Together Now”. Jak wspominasz ocenianie innych?
- Bardzo źle. Ciężko być kimś, kto decyduje o ludzkim życiu. Bo do takich programów przychodzą bardzo różni ludzie, którzy mają różne cele i nastawienie. Nigdy nie wiemy też, w jakim stanie psychicznym jest dana osoba i jak mocno jest zdeterminowana. Jest to więc wielka odpowiedzialność. To samo tyczy się wypowiedzi o uczestnikach. Można jednym słowem kogoś zamknąć na zawsze. Dlatego starałam się być zawsze na tak. No chyba, że pojawiał ktoś, kogo nie dało się słuchać – wtedy nie mogłam kompromitować siebie jako wokalistki: tutaj ktoś fałszuje, a ja wstaję i się świetnie bawię. Starałam się jednak zawsze wczuć w emocje każdego uczestnika i wyobrażałam sobie jak to jest stanąć przed taką ścianą stu jurorów. Uśmiechałam się więc i machałam do tych ludzi, żeby ich odstresować i przekazać im choć trochę dobrej energii.
- W przyszłości chciałabyś pozostać wokalistką i aktorką musicalową?
- Będę się starała to łączyć. Mam znajomych, którzy działają w ten sposób i łączą karierę muzyczną z teatralną. Chcę więc też spróbować i zobaczyć czy to się uda. Mam wiele wsparcia i zielone światło ze strony wytwórni. Nikt nie blokuje mi występów w spektaklach, a wręcz przeciwnie, słyszę: „Marta, rób to, co kochasz. Jak będziesz wolniejsza, to wpadniesz do Warszawy i wszystko obgadamy”.
- Chciałabyś reprezentować Polskę na Eurowizji?
- Ja na Eurowizji? To dla mnie jakiś kosmos! (śmiech) Mam dużą wyobraźnię, ale jak na razie coś takiego wykracza poza jej granice (śmiech). Moi przyjaciele się jednak ze mnie śmieją: „Tak samo było z „The Voice”. Mówiłaś, że nie masz szans, a tu – proszę!”. No i faktycznie - coś w tym jest. Na razie w ogóle nie myślę jednak o żadnej Eurowizji. Jest w Polsce wielu bardziej kompetentnych artystów z większym doświadczeniem od mojego, którzy świetnie by sobie na tym festiwalu poradzili. Życie mnie nauczyło jednak, żeby nigdy nie mówić nigdy. Oczywiście bardzo lubię Eurowizję i oglądam ją od dziecka. Nie wiem jednak czy bym to udźwignęła, gdybym miała tam stanąć i reprezentować Polskę. Bo to przecież ogromna odpowiedzialność. Nie wiem czy bym nie zemdlała na tej scenie (śmiech).
- Bardzo się zmieniło twoje życie po wygranej w „The Voice”?
- Po tej wygranej zdążyłam już wystąpić w Łodzi, Gdyni, Poznaniu i Warszawie, a do tego zdubbingować kilka animacji. Dzieje się więc dużo. Do tego przybyły wywiady, wizyty w telewizji i radiu. Najważniejsze co odczułam, to natychmiastowa rozpoznawalność oraz ogromny ruch w mediach społecznościowych. Moja skrzynka naprawdę aż wrze - tyle ludzi do mnie pisze. Udało mi się też nawiązać współpracę z firmą NeoNail, której produktów używam od lat. Na poczatku roku ruszam w trasę koncertową z piosenkami Krzysztofa Krawczyka w wykonaniu różnych artystów, na którą zaprosiła mnie Justyna Steczkowska oraz agencja Royal Concert. Zawsze dużo się u mnie działo, ale teraz dzieje baaardzo dużo (śmiech).
- Masz kogoś bliskiego sercu, z kim możesz dzielić te wszystkie radości?
- Zawsze mam wiele takich osób. Nawet aż nadto (śmiech).