W swojej pracy spotykam kobiety aktywne i zawodowo i życiowo. Można by pomyśleć – są zaradne, zaangażowane i spełnione. Mają „wszystko” – pracę, domy, rodziny, dzieci... ale w tym wszystkim gdzieś gubią siebie. W środku, pod warstwą makijażu i modnych ubrań, nie są ani szczęśliwe, ani spełnione. I boją się do tego przyznać. Żyjąc w świecie tak wielu oczekiwań, schematów i nakazów, nie potrafią ich wyłuskać i nazwać, a co dopiero się przeciwko nim zbuntować. W procesach rozwojowych, które prowadzę, często czuję tę chęć buntu – mówi pochodząca z Łomży Marta Iwanowska-Polkowska, autorka książki „#nażyć się”.
Co oznacza „nażyć się”? Bo tak zatytułowała pani swoją książkę.
„Nażyć się” jest o tym, by dbać o jakość swojego życia, a nie tylko ilość przeżytych lat. I o tym, by „nażywać się” z apetytem, momentami zachłannością, z intencją zadbania o siebie i radość życia. By to życie nie było tylko przetrwaniem tego, czego doświadczamy. Żeby życie nie ograniczało się tylko i włącznie do listy obowiązków i oczekiwań. To dbałość o to, by być w tym życiu żywą, ożywioną, obecną i momentami radosną, a nie tylko zmęczoną.
Książka „#nażyć się” ma ponad trzysta stron, ale już na początku przyznaje pani, że nie można jej traktować jako sprawdzonego przepisu. Dlaczego?
Dlatego, że jesteśmy różni. Nawet jeśli mamy podobne potrzeby, to w różny sposób są one dla nas ważne i w różny sposób je zaspokajamy. Np. potrzebę odpoczynku możemy zaspokoić na tysiące różnych sposobów. I „nażywanie się” jest takim zwracaniem uwagi na siebie i uznawaniem: ja tego chcę, ja tego potrzebuję. Nawet jeśli moja rodzina woli inaczej, to ja chcę wybrać taki sposób odpoczynku, który jest mój. W książce hojnie dzielę się sposobami na „nażywanie się”, ale zachęcam kobiety do tego, by z tej listy sposobów wybrały swój albo by dodały do tej listy, swoje. Bo choć drogi są różne, cel jest ten sam – wszyscy chcemy „nażyć się”.
Dlaczego trzeba o tym pisać?
Bo ciągle tego nie potrafimy. W swojej pracy spotykam kobiety, które są bardzo aktywne i zawodowo i życiowo. Można by pomyśleć – są zaradne, zaangażowane i spełnione. Mają „wszystko” – pracę, domy, rodziny, dzieci... ale w tym wszystkim gdzieś gubią siebie. W środku, pod warstwą makijażu i modnych ubrań, nie są ani szczęśliwe, ani spełnione. I co najbardziej bolesne, boją się do tego przyznać. Żyjąc w świecie tak wielu oczekiwań, schematów i nakazów, nie potrafią ich wyłuskać i nazwać, a co dopiero się przeciwko nim zbuntować. W procesach rozwojowych, które prowadzę, często czuję tę chęć buntu. Buntu przeciwko temu, by życie było tylko listą obowiązków, kolejnych oczekiwań do spełnienia i znoszeniem grymasu niezadowolenia innych, których to oczekiwań nie spełniamy.
Kobiety wchodzą w tak wiele ról, że w tym wszystkim zapominają o sobie ?
Tak i ciągle się to dzieje. Karmione jesteśmy sprzecznościami. Z jednej strony słyszymy „bądź sobą, możesz być wolna” z drugiej zaś „bądź aktywna zawodowa”; „bądź mamą”; „bądź samodzielna”; „bądź miła dla innych”; „bądź zawsze uśmiechnięta”; „bądź oddana ważnym sprawom”. Całe dnie szarpiemy się pomiędzy tymi oczekiwaniami i zapominamy o sobie. I ta książka jest o tym, by o sobie już nie zapomnieć. Nawet jeśli tych obowiązków mamy dużo, a życie daje nam w kość, to możemy wygospodarować 15 czy 30 minut każdego dnia, a z czasem więcej, tylko dla siebie. Podkreślam tylko. I to bycie tylko dla siebie daje poczucie ogromnego sprawstwa i kontroli nad swoim życiem. A kobiety tego bardzo potrzebują. Szczególnie teraz, gdy dwa lata pandemii tak bardzo dały nam w kość.
Kiedy kobieta stawia siebie na pierwszym miejscu, od razu jest postrzegana jako egoistka. Jak to odczarować?
Postawienie siebie na równi z innymi nie jest egoizmem. Piszę też o tym. Egoizm to nadmierne skupianie uwagi na sobie i przedkładanie swoich potrzeb ponad potrzeby innych osób. A ja zachęcam kobiety, by traktowały siebie przynajmniej tak dobrze, jak traktują innych. Żeby traktowały siebie na równi ze swoimi dziećmi, ze swoimi partnerami, ze swoimi starzejącymi się rodzicami, czy współpracownikami. Zawstydzanie kobiet etykietą egoistki jest uniwersalnym i utartym od wieków mechanizmem, wzbudzającym w nas poczucie winy i wstydu. Tą etykietą próbuje się nas zatrzymać. Dlatego w książce piszę o tym, jak poradzić sobie z krytyką, bo za „nażywanie się” prawdopodobnie też będziemy krytykowane. Zachęcam kobiety, by stały się odporne na krytykę i wytrwały w swojej zmianie ufając, że kiedy kobieta zacznie się „nażywać” to i otoczenie na tym skorzysta. Głęboko w to wierzę. Bo „nażyta” kobieta, kobieta która czuje się żywa, spełniona, będzie dzielić się z najbliższymi dobrem, pozytywną energią, swoją radością. Będzie wykonywać swoje obowiązki z zupełnie innym zaangażowaniem niż będąc cały czas do tych obowiązków przymuszaną, będąc pomijaną na liście swoich priorytetów.
Czyli jest to książka dla kobiet. Tylko dla kobiet?
Pisałam ją przede wszystkim dla kobiet. Chciałam zauważyć i uważnić naszą perspektywę. Co więcej, pisałam ją głównie dla kobiet w moim wieku, czyli dla 40-latek. Ale już wiem, że ta książka trafia w serca kobiet z pokolenia wyżej. „nażyć się” nie ma granic wiekowych. Ale uśmiecham się w tej książce także do mężczyzn. Zachęcam, by kobiety zauważyły swoich mężów, partnerów, którzy też chcą się „nażyć”, choć może inaczej.
Czy to znaczy, że kobiety trzeba bardziej zachęcać, żeby się „nażyły” niż mężczyzn?
Ta książka nie tylko zachęca kobiety do nażywania się, ale pokazuje jak to zrobić. Często jeżeli nawet chcemy się nażywać, to nie wiemy jak zacząć, albo zbyt szybko poddajemy. Jednocześnie uważam, że jest społecznie więcej zrozumienia dla mężczyzn, gdy oni się nażywają. Myślę też, oni rzadziej pytają o zgodę, gdy chcą to robić. My kobiety ciągle pytamy. Ale ta książka nie powstała tylko, by tą zgodę dać „raz a dobrze” i na zawsze, ale by nauczyć nas kobiety tego, byśmy same ją sobie dawały i słuchały w tym temacie siebie.
Proszę wskazać na błędy najczęściej popełniane przez kobiety.
Powodów jest wiele. Zacznę od tego, że jest w nas mocno wdrukowane przekonanie o tym, że nie wypada nam zajmować się sobą. Potrzebujemy czułości, wyrozumiałości dla siebie i odwagi, by przestać się wstydzić tego, że chcemy zauważyć swoje potrzeby i o nie zadbać. By przestać się z tego tłumaczyć. By przestać „na to zasługiwać”. Po drugie, brakuje nam czasami wytrwałości, uporu w nażywaniu się. Umiemy ten upór ofiarować innym, gdy dbamy o nich, ale niekoniecznie starcza go nam dla nas samych. Zbyt szybko poddajemy się, kiedy jesteśmy krytykowane za nażywanie się. Jesteśmy uczone, by ufać innym, bez zająknięcia uznawać rację innych. Więc gdy tylko ktoś zaczyna nas w tym temacie krytykować, to my się poddajemy. Ciągle odkładamy siebie na później. Żyjemy w schemacie „najpierw obowiązki, później przyjemność”. Tylko, co jeżeli te „później” nigdy nie nadchodzi? Tylko, co jeżeli lista obowiązków nigdy się nie kończy? Znam wiele kobiet, które powtarzają „zajmą się sobą jak tylko ogarnę się z robotą”, a jednocześnie nigdy nie usłyszałam od nich „ogarnęłam się z robotą, teraz mam czas dla siebie”. To ogarnianie nigdy się kończy.
Od czego zacząć?
Może od lektury książki? (śmiech). Ale też od tego, by codziennie, z uporem i ciekawością dziecka zadawać sobie pytania o to, „czego ja dzisiaj potrzebuję”, „co może dać mi dzisiaj radość, spokój?”. Może to być np. wspólne śniadanie z rodziną, może to być samotny spacer, może to być randka z mężem, na jakiej nie było się od czasu „przed dziećmi”. „Nażywanie się” zaczyna się od zadawania pytań: co lubię?, co mnie wzmacnia i czego potrzebuję?, jak mogę to wkomponować w życie?. Wkomponować w takie życie jako ono jest, bez czekania na wakacje, czy czas kiedy dzieci podrosną i przestaną chorować. Moja książka jest między innymi o tym, by wyzwolić się z mitu, że „dobre życie wymaga jakiś specjalnych warunków”. Dobre życie jest możliwe „tu i teraz”, tylko trzeba sobie na to pozwolić.
Ale pracować trzeba nie tylko nad głową, ale i nad ciałem, prawda?
Nasze ciała noszą ciężar wszystkich emocji, których każdego dnia doświadczamy, w tym strachu, stresu, napięcia. Dopóki nie zaczniemy dbać o swoje ciało, nie zauważymy, że potrzebuje ono rozprostowania się, ruchu, to nie do końca będziemy się „nażywać”. Bo ciało też chce się „nażyć”. Ciało domaga się też od nas przeżycia tych emocji, które nosi.
Jakich?
Wspomnianego strachu, smutku, złości, nagromadzonego napięcia. „Nażywanie się” nie jest o odwracaniu się, odwracaniu uwagi od tych emocji. Nie jest o unikaniu trudniejszych doświadczeń. Wręcz przeciwnie. Czasem „nażyć się” będzie możliwe wtedy, kiedy w końcu je przeżyjemy. Dlatego jest to też książka o stracie, żałobie i akceptacji. Książka jest wstępem do przeżywania tych emocji. Ale też daję w niej jasną wskazówkę, by gdy jest nam naprawdę ciężko poszukać wsparcia psychologa, psychoterapeuty, czy psychiatry. Chciałam, by moja książka stała się kolejnym głosem normalizującym szukanie wsparcia w obszarze zdrowia psychicznego.
Mam wrażenie, że zapalnikiem wszystkich złych emocji są oczekiwania . Jak się ich wyzbyć?
Po pierwsze zauważać, że są. Nasze życie jest nimi podszyte. Budzimy się z oczekiwaniem, że powinniśmy być wyspani, a nie jesteśmy, choćby dlatego, że napięcie nie pozwala nam zasnąć, zaś zasypiamy z poczuciem, że następnego dnia musimy zrobić trylion ważnych rzeczy, które nas spinają. Oczekiwania mają to do siebie, że są sztywne, kategoryczne, niezwykle konkretne. Kiedy się okazuje, że nie mogą być spełnione, popadamy w poczucie straty, rozpaczy, wypełniamy się złością. A do tej złości nie zawsze możemy się przyznać, przecież „złość piękności szkodzi”. I ta złość zaczyna nas wypełniać. Złościmy się, że życie nie daje nam tego, co byśmy chcieli. Albo wmawiamy sobie „że tylko my jesteśmy tak beznadziejni, że nie możemy tym oczekiwaniom sprostać”. Zachęcam więc w książce, by zamieniać oczekiwania na nadzieje, czyli na coś, co jest tak sztywne, tak zero-jedynkowe jak oczekiwania. Nadzieja jest domniemaniem dobrego scenariusza, ale też świadomym zaangażowaniem w to, by się zrealizował. Oczekiwania są bardziej bierne, są w trybie czekania. A można tak czekać, czekać i się nie doczekać. A potem być wściekłą, że oczekiwania okazały się mrzonką.
Czy sposobem na „nażywanie” się będzie wdzięczność?
To jeden z wielu sposobów. Wdzięczność nazywam świadomym rzucaniem światła swojej uwagi na te potrzeby, które są zaspokojone, na te elementy swojego życia, które mogą dać nam poczucie radości, spełnienia, satysfakcji. Ale jednocześnie to nie jest odwracanie wzroku od tego, co trudne. Mogę jednocześnie zauważać, że jest trudno, ale i być za coś wdzięczna.
Książka zawiera masę wiedzy i praktycznych wskazówek, ale pani otwarcie przyznaje, że wprowadzenie ich w życie nawet dla pani jest wyzwaniem. Dlaczego?
Bo ja, jak i wszyscy pędzę, mam mnóstwo rozpraszaczy oraz nawyków, które niekoniecznie mi służą. A mój mózg, podobnie jak i mózgi nas wszystkich, nie lubi zmian, woli powtarzalność i rutynę. Jeśli chcemy nauczyć się „nażywania”, to musimy oduczyć się tego, co nas od niego oddala, jak chociażby wspomnianej już odporności na krytykę. Nie wystarczy powiedzieć, że ja chcę się nażyć, ale trzeba zacząć to robić. „Nażywanie” to działanie, robienie często nowych rzeczy, sprawdzanie tego co lubimy, próbowanie tego co nam życiowo smakuje. „Nażyć się” to czasownik, a nie rzeczownik.
Z wykształcenia jest pani psycholożką, z zawodu – trenerką w biznesie, a od 10 lat pracuje pani jako coach z kobietami i mężczyznami. Skąd pomysł, by napisać książkę?
Siedem lat temu wymyśliłam, że mimo wszystkich trudnych wydarzeń, których doświadczałam - nie tylko śmierci rodziców, ale i wyzwań związanych z rodzicielstwem – chcę się „nażyć”. Ponieważ już wtedy prowadziłam bloga, puściłam taką myśl w świat. Osoby z mojego otoczenia szybko to podchwyciły i stwierdziły, że to cudowne hasło. A ponieważ pracuję właśnie na tematach zmiany, przechodzenia przez różnego rodzaju wyzwania, zaczęłam to moje „nażywanie się” obudowywać praktykami, teoriami psychologicznymi. Łączyć praktykę z teorią. Sama się nażywałam, ale też wspierałam w tym innych, pisałam o tym. A dwa lata temu wydawnictwo zgłosiło się do mnie z zaproszeniem do napisania książki. Było to dokładnie na tydzień przed wybuchem pandemii, stąd czas pisania nieco się wydłużył. Z drugiej strony ten czas dał mi jeszcze więcej okazji na wspieranie kobiet w nażywaniu się. Ostatnie dwa lata były lekcją i dla mnie, i dla nas wszystkich, że już nie możemy o sobie zapominać. Dzięki tym doświadczeniom to naprawdę gęsta w przykłady i żarliwa książka.