Marta pokonała anoreksję i bulimię. Poznaj jej historię
Marta Szczepanik z Kielc ma 21 lat, jej horror zaczął się sześć lat temu, kiedy w wypadku samochodowym zmarł jej ukochany tata. Dziewczyna mierząca 163 centymetry wzrostu, w najgorszym momencie ważyła jedynie 30 kilogramów.
Nie mogła dojść do siebie po śmierci taty
Marta pochodzi z Kielc, jest na studiach magisterskich, na kierunku pielęgniarstwo. W lipcu obroniła pracę licencjacką na ocenę bardzo dobrą. Mieszka z mamą i dwójką braci (starszym i młodszym). Jej dzieciństwo było bardzo szczęśliwe. Do pewnego momentu. Kiedy miała 15 lat przeżyła ogromną stratę. Straciła w życiu bardzo ważną osobę, swojego tatę. - Łączyła mnie z nim bardzo silna relacja i nie mogłam się pogodzić, że w wieku 40 lat odchodzi osoba przed, przed którą było jeszcze pół życia –mówi kielczanka. Wyjaśnia, że tata odszedł nagle, zginął w wypadku, na przejściu dla pieszych. - Długo nie mogłam dojść do siebie, miałam ogromny żal do całego świata. Byłam wtedy rozchwianą emocjonalnie nastolatką, która musiała nagle szybko dorosnąć i pomóc mamie w domu oraz w opiece nad półtorarocznym bratem. Zamiast spędzać czas ze znajomymi większość czasu przebywałam w domu i pomagałam mamie. Czułam, że to jest mój obowiązek, że tylko tak mogę ją wesprzeć, bo przecież nikt nie zatrudni 15-letniej dziewczyny. Często brakowało nam pieniędzy, bo z jednej pensji było trudno. Skończyłam gimnazjum i poszłam do liceum. Tam poznałam nowych ludzi i myślałam, że jakoś odżyję i będę jeszcze mieć szalone chwile nastolatki, przeżyję pierwszy zawód miłosny, albo szczęśliwie się zakocham. Jednak tak się nie stało. Los miał co do mnie zupełnie inne plany…
Ważyła 50 kilogramów, chciała schudnąć
W lipcu 2012 roku Marta postanowiła zacząć się zdrowo odżywiać, bo zobaczyła na wadze 51 kilogramów, a zawsze było ich 49-50. - Było mi bardzo ciężko, dlatego że zawsze lubiłam słodycze. Stwierdziłam jednak, że początki są zawsze trudne i jakoś sobie dam radę, tak łatwo się nie poddam. Tak też się stało. Z czasem przestałam w ogóle czuć chęć do słodyczy, a nawet jak ją odczuwałam to potrafiłam ten głód zagłuszyć. Byłam z siebie zadowolona, że mam tak silną wolę. Udowodniłam sobie, że potrafię coś osiągnąć. Po jakimś czasie postanowiłam, że zrezygnuję z jednego posiłku. Zrobiłam to. Kiedy pod koniec sierpnia zobaczyłam na wadzę 46 kilogramów byłam z siebie dumna, że w tak krótkim czasie zrzuciłam 5 kilogramów, ograniczając przy tym jedzenie do minimum. Postanowiłam sobie wtedy, że jeszcze tylko jeden kilogram i koniec z dietą. Wtedy byłam już w pułapce, ale skąd mogłam to wiedzieć. Z dnia na dzień chciałam ważyć coraz mniej i udawało mi się to. Obsesyjnie myślałam o posiłkach, kaloriach i o tym jak ukryć (nie) jedzenie przed mamą. W końcu doszło do tego, że jadłam jeden posiłek dziennie, a było to jabłko lub kasza manna – opowiada kielczanka.
Dążyła do… „ideału”, a w lustrze widziała grubego potwora
Po jakimś czasie radykalnego odchudzania Marta zaczęła odczuwać potworne zmęczenie, nie miała na nic siły. - Moja młodość i chęć życia odeszły w zapomnienie. Nie byłam w stanie się uczyć, nie potrafiłam przestać myśleć o tym, by być jeszcze bardziej szczupła, by móc ważyć mniej. Moje marzenia o studiach medycznych przepadły w momencie, kiedy na pierwszym miejscu była chęć bycia chudym. Ciągle dążyłam do ideału. Tylko w sumie nie wiedziałam jaki ten ideał jest. Patrzyłam w lustro i widziałam okropnego, grubego i brzydkiego potwora. Moja mama nie wiedziała jak mi pomóc, nie potrafiła. Chciała, żebym jadła, a ja umiejętnie się kamuflowałam z moim (nie) jedzeniem. Na początku lutego 2013 roku coś we mnie pękło. Byłam zmęczona tą ciągłą dietą, moimi codziennymi rytuałami, których nikt nie mógł zakłócić. Jeśli to następowało karałam się i nie jadłam nic przez cały dzień. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę mieć anoreksję. "Ja chora. Chyba wy jesteście chorzy"- mówiłam do mamy i starszego brata, kiedy próbowali mi przemówić do rozumu. W końcu mama ubłagała mnie, żebym poszła do psychologa. Zgodziłam się dla świętego spokoju. Już na pierwszej sesji zobaczyłam, że jest ze mną coś nie tak. Wtedy pomału zrozumiałam, że te ciągłe awantury i kłótnie w domu to jednak przez mnie. Że chyba mam jakiś problem, ale jeszcze nie potrafiłam go nazwać. Moja waga wtedy wynosiła 39 kilogramów. Nie widziałam tego, że jestem taka chuda. Dla mnie liczyło się to, żeby nie jeść…
Przytyła do 44 kilogramów, ale przerwała leczenie. Koszmar zaczął się na nowo
Z pomocą psychologa kielczance przez rok udało się przytyć do 44 kilogramów. Bardzo cieszyła się z tego sukcesu. W miedzy czasie skończyła liceum i poszła na studia pielęgniarskie. Myślałam, że już jest na dobrej drodze do tego aby wyzdrowieć. Bardzo w to wierzyła. W czerwcu 2014 roku, ważąc 44,5 kilograma przerwała jednak terapię, ponieważ stwierdziła, że już jej nie potrzebuje. Da sobie radę sama. To był ogromny błąd. - Na początku jakoś trzymałam wagę, ale kiedy zobaczyłam 10 dekagramów mniej wszystko zaczęło się od nowa. Przez jakiś czas trzymałam wagę 42, potem 41 i znowu popłynęłam…
Jadła bardzo mało. Wszystko zwracała do toalety
Na początku 2015 roku waga Marty wynosiła 39 kilogramów. Niestety tym razem sprawy potoczyły się dużo gorzej. Uczucie głodu było bowiem u niej dużo silniejsze niż za pierwszym razem. - Nauczyłam się smaków na nowo i nie potrafiłam z nich zrezygnować. Waga spadała bardzo wolno, bo jadłam nie jeden, a trzy posiłki dziennie. Byłam z siebie niezadowolona i ciągle miałam wrażenie, że jestem gruba. W lipcu 2015 roku znalazłam inne rozwiązanie. Mogłam jeść. Jadłam bardzo mało i to co zjadałam od razu zwracałam do toalety. Zaczęłam prowokować wymioty. To był kolejny dramat. Pod koniec października mama powiedziała mi, że mnie ubezwłasnowolni, bo nie chcę być na moim pogrzebie. Nie ruszyło mnie to. Powiedziałam, że nad wszystkim panuje. W listopadzie było jeszcze gorzej. Waga spadła do 36 kilogramów i były dni, że nie byłam w stanie wstać z łóżka. Wtedy zaczęłam szukać pomocy. Nikt mi nie chciał pomóc. Lekarze mówili, że nic mi nie jest. Nie potrafiłam tego zrozumieć…
Znalazło się miejsce w szpitalu, nie była pewna, czy dożyje pobytu
W połowie grudnia z wagą 34 kilogramów Marta zgłosiła się do szpitala w Łodzi na leczenie. Było jej wtedy wszystko jedno, co z nią zrobią, bo nie miała już siły. Wymiotowała codziennie. - To było silniejsze ode mnie. Wtedy znów zwątpiłam w to, że ktoś mi pomoże i usłyszy mój wewnętrzny krzyk. Dostałam kolejny cios i nie wiedziałam, czy dam radę się podnieść. Pukałam w każde drzwi i wszędzie szukałam pomocy, ale nikt nie chciał mi pomóc, a sama już nie miałam siły żyć. W Łodzi powiedziano mi, że nie ma dla mnie miejsca i muszę czekać na swoją kolej. Tylko wtedy nie byłam pewna, czy dożyję tego pobytu. Pod koniec stycznia 2016 roku dostałam telefon, że jest dla mnie miejsce w szpitalu i że na następny dzień mam się zgłosić na Izbę przyjęć. Ważyłam wtedy 31 kilogramów. Gdzieś tam w głębi serca cieszyłam się, że w końcu tam pojadę, ale z drugiej strony bardzo się bałam. Chorowałam już tak długo, że nie wiedziałam, czy będę potrafiła żyć bez mojej pseudo przyjaciółki.
Udało się. Przytyła ponad 15 kilogramów, ale…
Pod koniec marca Marta wyszła ze szpitala z prawidłową wagą 47,5 kilogramów. Kontynuowała terapię i była pod stałą opieką psychologa. Wszystko zmierzało ku dobremu. Jednak pod koniec czerwca choroba o sobie znów przypomniała. Stres związany z obroną zrobił swoje i znów była remisja, jednak dziewczyna nie poddała się. W lipcu ważyła 41 kilogramów, ale robiła wszystko, żeby to zmienić. Z każdym dniem było lepiej, zaczęła staż i wiedziała, że nie może się poddać. Obecnie waży 44.5 kilogramów, ale wie, że to jeszcze nie koniec.
Szok po stracie koleżanki. Zmarła na anoreksję
Pod koniec października zmarła koleżanka Marty, która również cierpiała na anoreksję. - Był to dla mnie ogromny szok i tak naprawdę wtedy uświadomiłam sobie, że jeszcze na początku roku sama mogłam umrzeć, i że anoreksja mogła zabrać moje marzenia –mówi kielczanka.