Maszyny parowe z kopalni „Ignacy” były jak kobiety. I znów będą śpiewać
Najstarsze maszyny parowe w Europie z rybnickiej kopalni „Ignacy” zatrzymano kilka lat temu. Teraz znów mają działać. Ale zanim „zaśpiewają”, najpierw ruszy tu centrum badawcze.
Wideo: Aleksander Król, Grzegorz Bargieła
Pracuję tu od dwóch lat. Na „Ignacym” można się wzruszyć. Ostatnio odwiedził nas jeden z najstarszych pracowników starej kopalni, Zygmunt Szymiczek. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy on żyje. A on zajechał na plac kopalni z wnuczkiem. Przyjechał, by się pożegnać z „Ignacym”, bo nie wie, ile jeszcze pożyje. Chce pożegnać się z kopalnią, gdzie pracował on, jego ojciec i dziadek. Z pokolenia na pokolenie budowali kopalnię. Pogłaskał czule na pożegnanie wszystkie maszyny parowe i odjechał. Tak po prostu - mówi Adam Grzegorzka, historyk z Zabytkowej Kopalni „Ignacy” w Rybniku- Niewiadomiu.
Tych pożegnań z „Ignacym” było już wiele. Po raz pierwszy górnicy z dumnej niegdyś kopalni „Hoym-Ignacy”, sięgającej korzeniami XVIII wieku (Piotr Kuczera, prezydent Rybnika, zawsze podkreśla, że w 1791 roku w Warszawie pisano konstytucję, a w rok później w Rybniku pojawiła się kopalnia „Hoym”), żegnali się w 1995 roku, gdy wyjechał stąd ostatni wagonik z węglem. Potem żegnano się w 2008, gdy całkowicie wyłączono parę napędzającą znajdujące się tu najstarsze maszyny parowe w Europie.
- Był smutek, jak sobie wspomnę ostatnią naradę, którą prowadził dyrektor. Powiedział, że to może być ostatnia narada. Od tego czasu nasza kopalnia popadała w ruinę. Dalej pracowała, ale na pół gwizdka, aż w końcu skończyło się wydobycie. Para została zastawiona 10 września 2008 roku. To już 9 lat, jak moja maszyna jest unieruchomiona z powodu braku pary - wzdycha Alojzy Szwachuła, który przepracował 25 lat w oddziale szybowym najpierw jako pracownik fizyczny, potem sztygar zmianowy, sztygar oddziałowy i kierownik oddziału szybowego. Mówi, że nie mógł patrzeć, jak zatrzymują jego maszynę, która przecież pracowała od 1902 roku i to praktycznie bez żadnych awarii.
Maszyna była niczym kobieta
Gdy rozmawiamy, pan Alojzy siedzi akurat na krześle, na którym długie dniówki spędzali wszyscy maszyniści obsługujący maszynę parową, dzięki której górnicy zjeżdżali na dół. - Niektórzy coś sobie podkładali pod tyłek, żeby było wygodniej. Parę ładnych godzin się siedziało. Było dwóch maszynistów: prowadzący, który wykonywał regularną jazdę ludzi, i drugi, który opuszczał materiały. Szyb pracował non stop - mówi. Maszynista musiał być delikatny. - Wtedy nie było urządzeń elektrycznych, jak dziś. Nie było wiadomo, ile do klatki załadowano towaru. Maszynista musiał powoli napełniać cylindry parą, powoli otwierać hamulec, po to, by załoga równo ruszyła w górę czy w dół, żeby klatka nie uciekła. To, co ładowało się do klatek, maszynista miał w rękach - opowiada. Wspomina, że para musiała mieć co najmniej 160 stopni Celsjusza, ale to było minimum - źle się jechało. Maksymalnie para miała 220-230 stopni. - Im większa temperatura, tym lepsze paliwo. Maszyna była bardziej elastyczna, miękka, miała swoje siły - opowiada tak pięknie, jakby mówił o kobiecie. Zanim maszyna przestała śpiewać, jak mówi Szwachuła - w tym najlepszym okresie samodzielności kopalni, na „Ignacym” pracowało 3059 osób.
Zanieś mi ta łopata do komory...
To była mała kopalnia. Myśmy wszyscy się znali po imionach - mówi Eryk Markiewka, kiedyś główny inżynier wentylacji na ruchu ,,Ignacy”. - Kolegowaliśmy się, robiliśmy sobie żarty. Raz pamiętam, na 3. oddziale na nocnej zmianie jeden z górników napisał na łopacie - „zanieś mi ta łopata do komory, bo jo jom zapomnioł”. A tamten, który przychodził po nim, odwrócił ta łopata i napisoł - „zanieś sie jom som, bo jo jej nie widzioł” - śmieje się pan Eryk, który na ,,Ignacym” przepracował 33 lata, w tym na dole 29. - Urodziłem się w Rydułtowach, kopalnię widziałem z okna domu rodzinnego. Musiałem zostać górnikiem. Nie było wyjścia - mówi. - Szkoda, że się skończyła - dodaje zamyślony. - Już po wojnie uznali, że będzie nierozwojowa, nie przydzielali żadnych terenów, tylko kawałki pokładów. Szkoliliśmy załogę dla innych kopalń, ale pracownicy niechętnie stąd odchodzili. Tu było jak w rodzinie - wspomina pan Eryk. - To była mała kopalnia, dlatego zarobki były małe - w tabeli zarobków dla całego przemysłu węglowego nasza kopalnia była zawsze na końcu, ale było za to spokojnie - dodaje. Na emeryturę poszedł w styczniu 1985 roku. Kilkanaście lat później z żalem patrzył, jak jego gruba marnieje.
- Smutne były szczególnie te dewastacje robione przez złomiarzy. Tam, gdzie ja miałem biuro wentylacyjne, wyrabowali dźwigary i biuro się zapadło - mówi Eryk Markiewka. Chociaż wydobycie się skończyło, „Ignacy” miał jednak trochę szczęścia.
Para, a może i „złoty pociąg”?
Walka o to, żeby kopalnia zaczęła choć inaczej, to jednak żyć, żyć turystami, trwała kilka ładnych lat - mówi Alojzy Szwachuła, który powołał Stowarzyszenie Zabytkowej Kopalni Ignacy w Rybniku-Niewiadomiu. Turyści mogą dziś podziwiać panoramę Rybnika z samej góry dawnej wieży ciśnień, mogą obejrzeć wiekowe maszyny. Ale prawdziwą frajdę dopiero będą mieli. Do Nie-wiadomia idzie nowe. W zatrzymane w 2008 roku maszyny parowe ludzie znów chcą tchnąć życie.
- Chcemy zbudować opowieść o tym miejscu wokół rewolucji przemysłowej, industrialnej, gdzie głównym punktem ma być maszyna parowa. To miejsce ma być słynne z pary. Mamy tu wyjątkowe perełki na skalę nie tylko Śląska i Polski, ale europejską - mówi Marcin Stach, doradca prezydenta Rybnika ds. rewitalizacji, myśląc o dwóch maszynach parowych z 1900 i 1920 roku. - Chcemy, by w nadszybiu „Kościuszko” funkcjonowało „eksperymentatorium”, gdzie będzie można eksperymentować z parą - mówi Stach.
W Rybniku chcą opowiadać o historii górnictwa, jak nigdy wcześniej. - Kopalnia „Hoym-Ignacy” to symbol, piętno miasta, ale pozytywnie rozumiane. ROW potrzebuje obszaru, gdzie można pokazać historię tej ziemi właśnie w oparciu o historię kopalń, a „Hoym”, jako najstarsza kopalnia, jest do tego idealna - mówi Piotr Kuczera, prezydent Rybnika. - Planujemy tu dużo atrakcji. Spróbujemy przywrócić do życia maszyny, które kiedyś pracowały, a wisienką na torcie będzie para - mówi Kuczera. - To nasze dziedzictwo. Z tego się wywodzimy. Tu są nasze korzenie. Wielu górników z sentymentem wspomina swoje dawne kopalnie. Dla ROW takim symbolem jest „Hoym-Ignacy” - dodaje.
- Zjedziemy kiedyś na „Ignacym” na dół? - dopytujemy. - Kopalnia ma swoje podziemia. Zobaczymy, w jakiej formie będziemy mogli je pokazać. Te główne szyby są zasypane, ale atrakcje związane ze zjazdem w dłuższej perspektywie się pojawią. Kopalnia ma swoje sekrety, wielu ludzi w Niewiadomiu mówi o tajemniczych podziemiach, może się kiedyś dokopiemy - ostrożnie szacuje prezydent. - Coś jak złoty pociąg? - sugerujemy. - Duch miejsca to często połowa sukcesu. Historia „Ignacego” w okresie II wojny światowej jest ciekawa, jest dobrym projektem turystycznym, edukacyjnym. Można tu pokazać wiele wątków - historię, tę wielką, II wojny, ale też dzieje miejscowej ludności - ich lęki i obawy, co niesie obcy żołnierz - ocenia Kuczera.
Zanim jednak para zacznie napędzać stare maszyny, a na „Ignacym” zjedziemy na dół, powstanie tu niedługo centrum badawcze.
Będą badać wstrząsy górnicze
Lokalizacja kopalni umożliwia połączenie dwóch rzeczy - muzeum techniki górniczej, które już istnieje, i nowoczesnego centrum badawczego. Za sprawą projektu EPOS, który umożliwia w tym miejscu zamontowanie najnowocześniejszej w Europie aparatury pomiarowej do rejestracji wstrząsów górniczych, w jednym miejscu będą dwa ośrodki naukowe - jeden historyczny, drugi naukowy - mówi Adam Barański, inżynier geofizyk, główny specjalista ds. tąpań w Polskiej Grupie Górniczej.
Projekt EPOS to system obserwacji płyty europejskiej. W tej chwili - największy program europejski, dotyczący wszystkich nauk o Ziemi. Jest zaplanowany do 2040 roku i integruje wszystkie kraje europejskie, i wszystkie dziedziny nauk o Ziemi: sejsmologię, wulkanologię, nauki litosfery i inne. - Polacy podnieśli problem sejsmiczności indukowanej działalnością ludzką (wstrząsy górnicze). Na Górnym Śląsku wstrząsy pochodzenia eksploatacyjnego są mocno szkodliwe zarówno dla ludzi pracujących na dole, jak i dla powierzchni. Chcemy badać oddziaływanie wstrząsów na ludzi i budynki. Dlatego wprowadziliśmy tę „sejsmiczność indukowaną” do całego projektu europejskiego EPOS - mówi Barański. - Polska jest krajem wiodącym w rozwoju nauki w tym zakresie. A lokalizacja „Ignacego” jest bardzo chytra, w dość ciekawy sposób wymyślona. To teren nad obecną kopalnią Rydułtowy, która jest jedną z bardziej zagrożonych w Polsce kopalń, jeśli chodzi o zagrożenie tąpaniami i dużą sejsmiczność, co mieszkańcy tych terenów mocno odczuwają. Nas najbardziej interesują szkody, które są na dole. Bo zagrożenie tąpaniami wiąże się z realnym zagrożeniem życia górników - dodaje Barański.
Jak to ma działać? Dzięki aparaturze, która pojawi się w kilku innych miejscach, cały obszar Śląska, mniej więcej od Tarnowskich Gór na północy, po Rybnik na południu, będzie monitorowany obserwacjami okresowymi geofizycznymi. - Dane z 5-letnich obserwacji posłużą na zbudowanie modelu dynamiki Górnego Śląska, która jest mocno zaburzona działalnością kopalń - mówi Andrzej Kotyrba, adiunkt w Głównym Instytucie Górnictwa w Zakładzie Geofizyki i Geologii. - Węgiel to olbrzymie ilości skał wydobytych z podziemi. To zmieniło geodynamikę naszego regionu. Nieprzypadkowo dziś często dzieją się niewytłumaczalne zjawiska - ziemia się zapada, rusza się. Dzięki badaniom na „Ignacym” pewne procesy będzie można przewidzieć - dodaje.