Emerytowana policjantka - Małgorzata Socha - Gnacińska mówi, że koty uratowały jej zdrowie. Dzięki nim poradziła sobie z depresją. Odwdzięczyła się tworząc dla nich Dom Tymczasowy Matahari.
Ruda kotka wita mnie już przy drzwiach. - To Kluska - mówi Małgorzata Socha-Gnacińska. - Jest bardzo sympatyczną gadułą, szczególnie rano. Trafiła do mnie, bo jej właściciele wyjechali z kraju.
Obok Kluski kręci się kot bez ogona - Grzywka. - Złapana na ulicy - opowiada pani Małgorzata. - A ten siwy i chudy to Arbuz - wrócił z adopcji, bo nie dogadywał się z kotką, która go biła. Z kolei Balbina to taka matka Polka, bo wykarmiła sześć swoich kociąt i pięć przygarniętych.
Wchodzimy do dużego pokoju, w którym niemal wszędzie siedzą lub leżą koty. - To ich królestwo, ale rządzę w nim ja - mówi z uśmiechem szefowa Domu Tymczasowego Matahari i bierze na kolana maluszka, który po chwili łapczywie pije kocie mleko z małej butelki.
Skąd wzięło się to Matahari?
- Przylgnęło do mnie, bo kiedyś chciałam pracować w wywiadzie - opowiada. - Przez siedemnaście lat byłam policjantką, w tym dochodzeniowcem w pionie kryminalnym, na końcu dyżurną. Praca w policji „daje po głowie”, po latach stajesz się innym człowiekiem. Przez rok byłam na zwolnieniu lekarskim. Miałam depresję. Głęboką. Nawet nie chciało mi się wstawać z łóżka.
I wtedy jej córka Zuzanna (dziś właścicielka czterech kotów) przywiozła pięć maluszków. - Poprosiła, bym się nimi zaopiekowała - wspomina. Oprócz nich w domu był już dorosły kot - Spacjol. Nie był zazdrosny nawet wtedy, gdy do tej gromadki dołączyła dorosła, bezdomna kotka z Warszawy.
- Zdecydowałam, że zmienię swoje życie i stworzę dla kotów dom tymczasowy - opowiada pani Małgorzata.
Przeszła na policyjną emeryturę i poświęciła się kotom. Żeby móc się lepiej nimi opiekować, poszła do Technikum Weterynaryjnego. - Rok temu skończyłam edukację - mówi z dumą.
Prowadzenie domu tymczasowego tanie nie jest, bo oprócz karmy dla gromadki podopiecznych sporo kosztuje także leczenie zwierzaków. A pod jej dachem mieszka kilku kocich inwalidów, np. Mikrob i Malinka, które straciły po jednym oku.
Dlatego zdobyła dyplom masażysty małych zwierząt, jest też groomerem, czyli fryzjerem klientów na czterech łapach i pracuje na utrzymanie domu. - Marzy mi się jeszcze zdobycie kwalifikacji kociego behawiorysty, ale na takie doszkolenie brakuje mi pieniędzy - dodaje. - Może kiedyś...
Wychodzą na kocich ludzi
Praktykę już ma, bo kocie zachowanie rozumie jak mało kto. - Z Małgosią współpracujemy od kilku lat - mówi Izabella Szolginia, dyrektor Schroniska dla Zwierząt w Bydgoszczy. - Na początku była nieufność, ale połączyła nas mądra pomoc zwierzętom. Teraz już wiemy, że możemy na siebie liczyć. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt Animals (Oddział Kujawsko - Pomorski) współpracuje ze wszystkimi lokalnymi, prozwierzęcymi organizacjami, także z Domem Tymczasowym Matahari. Schronisko jest dla kotów poczekalnią, przystankiem w drodze do nowego domu, zaś u Gosi, szczególnie te poszkodowane przez los koty, dochodzą do siebie po ciężkich przeżyciach zgotowanych im przez ludzi. Ona cudownie pomaga wycofanym kotom! Wiadomo: żaden Dom Tymczasowy z gumy nie jest. Jednak tzw. ciężkie przypadki to specjalność Gosi. I Gosia... pomoże.
Przykłady? - Szejkunia i Sara - wylicza Izabella Szolginia. - Pierwsza z nich podobno rzucała się właścicielom na plecy, była agresywna. Druga też była bardzo niebezpieczna... Gdy Sarę przyjęli pod swój dach inni ludzie, to również nie mogli sobie poradzić z kotką, która nie potrafiła zaufać człowiekowi. A Gosia pomogła Sarze, Szejkuni... Nie tylko one w jej domu wyszły na kocich ludzi - spokojnych i szczęśliwych. Kociaki „na butelkach” mamy też sezonowo w schronisku, ale w domowym zaciszu takim kociętom jest lepiej, więc udaje nam się trochę tych sierot kierować do Gosi.
To nie są zabawki do głaskania
- Niektórym ludziom się wydaje, że koty powinny robić to, co ich właściciel chce - mówi pani Małgorzata. - I dlatego zwierzaki czasami reagują agresją. Bo każdy z nich jest inny - jeden lubi głaskanie, mięgolenie, drugi nie.
Piękna długowłosa Celina (w typie maine coona) kiedyś była agresywna. Podobno, bo dziś to spokojny kot, który chętnie przychodzi się przywitać z człowiekiem. - Ale robi to tylko wtedy, kiedy ona tego chce - wyjaśnia pani Małgosia. - Jej byli właściciele tego nie rozumieli, dlatego np. gdy brali ją na kolana, reagowała zdenerwowaniem.
Jak do tego doszła? - Obserwowałam ją, starałam się zrozumieć - mówi.
Kocia rodzina
- Mamuś, a o Melisie opowiadałaś? - to 19-letni Jakub, który dorastał w domu pełnym kotów i już ma kilka swoich.
Melisa też była kotem agresywnym. Jej właściciele wyjeżdżali do Irlandii, nie mieli co z nią zrobić, więc postanowili ją uśpić. - Mądry lekarz weterynarii do tego nie dopuścił - opowiada pani Gosia. - Najpierw trafiła do fundacji, potem do mnie. Początkowo mieszkała na lodówce, potrafiła się ze mną „kłócić” o kurczaka. Miała problemy hormonalne, po leczeniu stała się miłą kotką.
Niektóre koty już odeszły. Tak jak Bazyl. - Był rudy, piękny, w typie Garfielda - wspomina. - Ktoś go zostawił w autobusie, w szczelnie zamkniętej torbie. Miał chorą łapkę. Uwielbiał jeść suchy chleb i wafelki w czekoladzie (tylko od jednego producenta).
Odszedł też Gabryś. - Cudowny, łagodny olbrzym - kobieta ma łzy w oczach. - Oddano go do schroniska, bo nie mógł się zgodzić z innym kotem. Z powodu stresu chorował. Miał pęcherzycę skóry. Długo walczyłam o jego zdrowie. Były lepsze i gorsze dni. Kiedyś pan doktor zadzwonił z lecznicy i powiedział, że już nic się nie da zrobić. Gdy wzięłam go na ręce, wtulił się we mnie i odszedł. Wiem, że czekał, żeby się pożegnać.
Inne koty wciąż czekają, ale na nowy dom. To m.in. białoszara Lea, szara Lamia, biało-czarny Luke, czarny Lukas. Szuka dla nich opiekunów przez internet, znajomych.
Dla zwierzaków jest zdolna do poświęceń. - Ze względu na koty kupuję tylko używane meble - dodaje z uśmiechem. - I czuję się spełniona.