Mateusz Damięcki - czarujący amant, który ciągle łamie damskie serca

Czytaj dalej
Fot. archiwum AIP
Paweł Gzyl p.gzyl@gk.pl

Mateusz Damięcki - czarujący amant, który ciągle łamie damskie serca

Paweł Gzyl p.gzyl@gk.pl

Ponieważ pochodzi z aktorskiego klanu, był od początku skazany na filmową karierę. I ją zrobił. Ale rodziny nie założył, bo ciągle zmienia partnerki.

Jest synem Macieja i Joanny Damięckiej, wnukiem Dobiesława Damięckiego i Ireny Górskiej-Damięckiej oraz bratem Matyldy Damięckiej. Zawód aktora uprawia także jego stryj Damian Damięcki i brat stryjeczny - Grzegorz. Dorastanie w takim środowisku sprawiło, że w naturalny sposób od dziecka ciągnęło go w stronę filmu.

- Wydaje mi się, że jest wiele ważnych ról, ale gdybym miał wybierać taką jedną prawdziwą najważniejszą, to jest to rola małego powstańca warszawskiego w przedstawieniu pt. „Pastorałki” w reżyserii Mieczysława Gajdy - wspomina Mateusz w wywiadzie dla bloga Psi Anioł. - Bez tej roli nie wiedziałbym prawdopodobnie, jak bardzo kocham aktorstwo. Był rok 1986. Miałem 5 lat, byłem dzieckiem. Można powiedzieć nieświadomym człowiekiem, ale już wtedy poczułem, że scena mnie nie przeraża, że kocham scenę, a ta odrobina stresu, która nazywa się w języku aktorskim tremą, spowodowała, że czułem się, jakbym unosił się na skrzydłach, a nie opadał.

Wiedział, że jeśli chce zostać aktorem, musi polegać przede wszystkim na sobie. Ojciec mógł jedynie po znajomości zaproponować Mateusza jako kandydata do danej roli, ale jeśli chłopak wypadłby kiepsko na castingu, nie miałby szans na otrzymanie angażu.

- Ani rodzice, ani tym bardziej moi przodkowie nic by mi nie pomogli - śmieje się dzisiaj Mateusz.

Od najmłodszych lat pojawiał się na ekranie. Kiedy dorósł, postanowił zdawać do szkoły aktorskiej.

- Do połowy osób z komisji egzaminacyjnej mogłem powiedzieć ,,Witajcie” zamiast ,,Dzień dobry”. Pani Anna Seniuk - mój przyszły opiekun roku - wcześniej trzykrotnie była moją filmową babcią. Z panem Janem Englertem występowaliśmy w „Matkach, żonach i kochankach”. Panią Maję Komorowską znałem z Teatru Dramatycznego w Warszawie, do którego przychodziłem z tatą na próby. Pan Andrzej Łapicki bardzo dobrze znał się z moim dziadkiem Dobiesławem Damięckim. Mimo to byłem lekko przerażony. Czułem na sobie ich palący wzrok - opowiada w czasopiśmie „Klaudia”.

Już na studiach upomniały się o niego warszawskie sceny. Jedną z pierwszych ról zagrał w „Kordianie” wyreżyserowanym przez Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Nowym. Tym samym znowu trafił na znajomego rodziny.

- O, to już rozumiem, co twój dziadek, Dobiesław Damięcki, miał na myśli, jak ostatni raz piliśmy razem wódkę 56 lat temu. Powiedział wtedy: „Nazwisko Damięcki nigdy nie zginie” - usłyszał od słynnego twórcy na powitanie.

Szybko trafił też do telewizji i kina. Po sukcesie w „Przedwiośniu” reżyserzy widzieli go przede wszystkim w rolach amanta - nic więc dziwnego, że taki image aktora utrwalił się do dzisiaj, co zaowocowało choćby niedawno występem w serialu „Bodo”.

- Jedną z pierwszych takich ról zaproponowano mi, kiedy miałem 17 lat. To była „Córka kapitana” - adaptacja dwóch opowiadań Aleksandra Puszkina. Zagrałem Piotra Grinjowa, oficera armii carskiej w służbie Katarzyny II, sztandarową postać rosyjskiej literatury. To było trochę tak, jakby Rosjanin zagrał tytułową rolę w „Panu Tadeuszu”. Ten film przyniósł mi wiele cennych doświadczeń, w zasadzie mnie ukształtował. Nie tylko jako aktora, choć było to dla mnie oczywiście fantastyczne i niezapomniane przeżycie, ale też jako człowieka. Miałem 17 lat, serce otwarte, a tu stawiają mnie nagle na stepie rosyjskim, minus 40 stopni, wokół śnieg i nieskończona Syberia. Dzięki takim ekstremalnym, skrajnym doświadczeniom człowiek się zmienia i ja akurat Rosji za to bardzo dziękuję - wyznaje w serwisie Kreatywna Polska.

Jego fascynacja krajem naszych wschodnich sąsiadów przełożyła się kilka lat później na zaskakującą przygodę. W sierpniu 2009 roku, wraz z pięcioma przyjaciółmi, wyruszył w podróż na Syberię. Przez 63 dni, trzema mercedesami G młodzi ludzie przebyli 25 tysięcy kilometrów. Samochód aktora, który zmierzył się z trudnościami dróg tundry i tajgi, został potem oddany na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

- W moim zawodzie potrzebny jest zarówno psychiczny spokój, jak i siła fizyczna, żeby dać sobie z tym wszystkim radę, żeby o godzinie czternastej przed drugą próbą nie być tak zmęczonym, żeby się chciało pójść na tę drugą próbę. Wiem, że muszę o siebie dbać. I to, że siedzę czasem na siłowni, że biegam, to nie jest moje widzimisię, to nie znaczy, jak to kiedyś ktoś nazwał, że jestem próżny, bo sobie chodzę i rzeźbię mięśnie. Bez fizycznej zdolności, bez trzymania formy, ja po prostu nie dałbym rady - tłumaczy na blogu Psi Anioł.

Przystojny i wysportowany aktor nie miał nigdy problemów z kobietami. Nic więc dziwnego, że od kiedy zdał sobie sprawę ze swej urody, zmieniał partnerki jedną za drugą. Ale podobno tak naprawdę zakochany był tylko kilka razy.

Najpierw spotykał się z Anną Burhart, potem z koleżanką po fachu - Magdaleną Kizinkiewicz. Ale dopiero związek z gwiazdą Teatru Roma Katarzyną Łaską stał się głośny w mediach. Zakochani opowiadali w kolorowej prasie o początkach swojej miłości, o tym, jak żyją, o relacjach z rodzicami. Wydawało się więc, że Kasia i Mateusz skończą na ślubnym kobiercu. On jednak postanowił wybrać się na samotny wyjazd do Stanów Zjednoczonych.

- Moim marzeniem jest zagrać w chamskiej, bezczelnej amerykańskiej produkcji, z pistoletem w dłoni i trzema laskami u boku - tłumaczył.

Związek z Kasią nie przetrzymał tej próby. Mateusz nie był jednak długo sam. Pewnego dnia zadzwoniła do niego tłumaczka Patrycja Krogulska, żeby poprosić o pomoc w pracy przy filmie „Bagatela”. I od razu między nimi zaiskrzyło.

Tym razem nawet wypad aktora na Syberię nie zniszczył ich relacji. Nic więc dziwnego, że w 2010 roku para wzięła ślub w warszawskim kościele św. Anny.

- Nigdy od niej nie ucieknę. Już prędzej ona ode mnie - podkreślał aktor. Sielanka trwała jednak tylko rok i skończyła się rozwodem.

I tym razem Mateusz nie musiał długo celebrować samotności. Podczas pracy nad nowymi spektaklami poznał piękną choreografkę - Paulinę Andrzejewską. I szybko oboje zostali parą. Ale na jak długo?

- Paula jest doskonałą choreografką, a ja jestem w niej zakochany nie tylko jako w kobiecie i człowieku, ale podziwiam ją też jako profesjonalistkę. Jest prawdziwą artystką, wizjonerką. A poza pracą - to bardzo ważne: mieć do kogo wracać - osobę, która rozumie i zna z własnego doświadczenia blaski i cienie zawodu artystycznego - deklaruje aktor w „Claudii”.

Bycie częścią znanej rodziny nie zawsze pomaga w karierze. Mateusz doświadczył tego na własnej skórze. Tak było choćby po śmierci jego babci. Starsza pani zaplanowała odejście z tego świata z hukiem.

Zmarła jakby na własne życzenie w... Sylwestra, w godzinę po przywitaniu nowego roku w Dom Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. Ponieważ Mateusz na pogrzebie się uśmiechał - media oskarżyły go o niestosowne zachowanie i wypomniały, że oddał babcię do domu starców.

Więcej szacunku internetowe portale okazały młodemu aktorowi, kiedy jego ojciec zachorował na raka prostaty. Natychmiast razem z siostrą i mamą zaczęli działać. Maciej Damięcki spędził pięć tygodni w szpitalu. Po długiej walce nowotwór udało się pokonać.

Najbliższe relacje z całej rodziny Mateusz ma z siostrą Matyldą. Zawsze mogą na siebie liczyć i wspomagają się w karierze, bo ona też została aktorką. Starają się jednak budować swoje pozycje zawodowe osobno i nawet do rzadkości należą zdjęcia, na których widać ich razem.

Za to oboje wsparli swojego ojca, kiedy do opinii publicznej przedostała się informacja, że Maciej Damięcki był tajnym współpracownikiem SB za czasów Peerelu. - To oczywiste. Jesteśmy bardzo związany z rodzicami. Jesteśmy blisko siebie, jak tylko tego potrzebujemy - mówi Mateusz w piśmie „Świat i ludzie”.

Autor: Paweł Gzyl

Paweł Gzyl p.gzyl@gk.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.