Mateusz na nowo czerpie radość z życia
- Moja pasja pozwoliła mi poznać wspaniałych ludzi. To oni dają mi siłę, by walczyć z własnymi słabościami - mówi Mateusz Rządkowski z Klenicy.
W słabym ciele wielki duch. W tym krótkim zdaniu można by zawrzeć wszystko to, co charakteryzuje Mateusza Rządkowskiego, młodego chłopaka z Klenicy, który cierpi na zanik mięśni. Jednak choroba nie stała się dla niego barierą uniemożliwiającą normalne życie. Mimo przeciwności, Mateusz z powodzeniem realizuje wszystkie założone sobie cele. Znalazł także wyjątkowe hobby, dzięki któremu zdobywa przyjaciół w Polsce i na świecie. Poznajcie chłopaka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
- Całe jego życie walczę ze słowem „nie”. I z dumą muszę przyznać, że tę walkę wygrywam, bo mój syn, dzięki temu, co robi, na nowo czerpie radość z życia - mówi Irena Rządkowska, mama Mateusza. I przyznaje ze śmiechem, że dla syna jest jak menadżer.
Mateusz od urodzenia cierpi na dystrofię mięśniową Du-chenne’a. Chorobę, która z miesiąca na miesiąc pozbawia człowieka sił. Dosłownie, doprowadza bowiem do zaniku mięśni i skazuje chorującego na wózek. W wieku ośmiu lat chłopak przestał chodzić. Wtedy też pojawiło się pierwsze załamanie. - Mówił mi na przykład, że nienawidzi piłki nożnej. Dlaczego? Bo sam nie może w nią grać. Był w bardzo złym stanie, załamał się. A ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to właśnie na niego padło... - wspomina pani Irena.
Szok. Pan Robert zaprosił mnie i Mateusza do Warszawy
Wtedy też, w dniu ósmych urodzin chłopca, postanowiła mu zrobić niespodziankę. Miało to być coś naprawdę wyjątkowego. Jak na przykład życzenia od kogoś... znanego. Pierwszą osobą, jaka pani Irenie przyszła do głowy był aktor Robert Rozmus. - Wydał mi się człowiekiem bardzo otwartym, poza tym wiedziałam, że Mateusz bardzo go lubi. Zadzwoniłam więc, przedstawiłam prośbę, a tu... szok. Pan Robert zaprosił mnie i Mateusza do Warszawy! - wspomina. Bez zastanowienia pojechali więc całą rodziną. Po krótkiej rozmowie aktor zaprosił Mateusza do teatru na przedstawienie „Akademia pana Kleksa”. Miała to być jego niespodzianka urodzinowa. - Matko jedyna, on był tak zestresowany, że w ogóle się nie odzywał. Szeptałam mu, no powiedz coś wreszcie. Na co on, no przecież mówię! Oj, ale mieli tam z nas ubaw - śmieje się pani Irena, a Mateusz dodaje, że tak mu się spodobała ta przygoda, że postanowił próbować dalej. - Pomyślałem sobie wtedy, kurczę, ale to fajne. Można spotykać znanych ludzi, robić sobie z nimi zdjęcia, zbierać od nich autografy. Zawsze jest to jakieś zajęcie - opowiada. I tak też zaczęła się jego wielka pasja.
Aktualnie kolekcja autografów Mateusza liczy sobie 955 sztuk. Jest tak okazała, że pokazywano ją jako wystawę w trzech bibliotekach powiatu zielonogórskiego: w Sulechowie, Kargowej i w Zielonej Górze.
Na niektóre autografy czeka długo, ale jak sam podkreśla, naprawdę warto
Po niektóre autografy chłopak jeździ osobiście razem ze swoją mamą. - Wyszukujemy, czy w okolicy nie będzie znajdował się ktoś znany. Jeśli tak, to pakujemy się do samochodu i jedziemy - mówi Mateusz. Wiele autografów załatwia też za pośrednictwem poczty i e-maili. Na niektóre czeka długo, ale jak sam podkreśla, naprawdę warto.
- Ponad pół roku czekałem na autograf Dalajlamy. Ale udało się, przysłał mi. Naprawdę warto było poćwiczyć cierpliwość - mówi dumny chłopak. Do swoich najcenniejszych „zdobyczy” zalicza także m.in. autograf Wiesława Komasy, czy - nieżyjącego już - Wiesława Mikulskiego. - A na ścianie w pokoju mam też relikwię. Zdjęcie papieża Jana Pawła II razem z fragmentem jego szaty. Kiedyś takie właśnie obrazki były rozsyłane do osób chorych i niepełnosprawnych. I tak zdjęcie trafiło również do mnie - opowiada Mateusz.
Na wszystkie swoje spotkania z gwiazdami jedzie zawsze przygotowany. Nigdy bowiem nie wiadomo, o co gwiazda może zapytać. - Kiedy udało mi się dostać na plan „Drogówki”, spotkałem się z reżyserem tego filmu, Wojciechem Smarzowskim. I on, zanim dał mi swój autograf, spytał, jakie znam jego filmy. Co za szczęście, że wcześniej o nich przeczytałem! Inaczej pewnie bym nie dostał autografu - mówi.
Charakteryzatorka ucharakteryzowała mnie tak, jakbym był pobity
Oprócz zbierania autografów chłopak odwiedza również niektóre plany filmowe. - Byłem m.in. na planie wspomnianej już „Drogówki”, ale też na planie filmu „Juma” kręconego m.in. w Krośnie Odrzańskim i pod Nowogrodem Bobrzańskim. Tam to dopiero była zabawa, bo charakteryzatorka ucharakteryzowała mnie tak, jakbym był pobity. Przewieźli mnie też cadillaciem, no i widziałem, jak nagrywają jedną ze scen z udziałem Jakuba Gierszała. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, jak wiele potrzeba powtórek do takiej jednej sceny!
Spytany, co daje mu to jeżdżenie „w pogoni” za autografami, przywołuje jedną z najwspanialszych historii swojego życia. - To było na koncercie Perfectu. Wtedy jeszcze chodziłem, ale poczułem się słabo, musiałem więc usiąść pod sceną, tuż przed barierkami. Grzegorz Markowski wskazał na mnie i zaprosił na scenę, ale ponieważ nie miałem siły, ochroniarze mnie na niej postawili. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i... padłem jak długi. Pan Grzegorz posadził mnie na kolanach i razem zaśpiewaliśmy piosenkę. A potem, wiedząc że nie dam rady zejść sam ze sceny, zniósł mnie z niej. I czułem takie wielkie wsparcie od publiczności, która biła brawa. Ludzie uśmiechali się do mnie, poklepywali, chwytali za kurtkę. Wtedy właśnie poczułem w sobie znowu siłę.
Zacząłem się uczyć dopiero dwa tygodnie przed maturą
W maju ubiegłego roku Mateusz z powodzeniem zdał maturę. Jak sam mówi, było bardzo ciężko, bo tuż przed egzaminami wylądował w szpitalu.
- Tak naprawdę zacząłem się uczyć dopiero dwa tygodnie przed maturą. Ale nic mi do głowy nie wchodziło, byłem zbyt zmęczony. Dlatego, kiedy mama przyniosła do domu wyniki mówiąc, że zdałem, nie mogłem w to uwierzyć - wspomina. Teraz postawił na naukę języka angielskiego. O studiach na razie nie myśli, choć bardzo podoba mu się praca dziennikarza. - Mateusz jest jednak całkowicie uzależniony od drugiej osoby. Potrzebowałby asystenta, a takie studia są w Łodzi. A to za daleko... - mówi mama.
Oboje podkreślają jednak, że na wszystko przyjdzie czas. Jeśli nie teraz, może za rok czy dwa. Mateusz z pewnością nie narzeka na brak zajęć. Wciąż jest przecież tak wiele autografów do zdobycia...