Aneta Rolińska samotnie wychowuje 17-letniego Łukasza, cierpiącego na autyzm. Jest przekonana, że to niedotlenienie przy porodzie spowodowało chorobę. Dlatego w sądzie domaga się 813 tys. zł odszkodowania, głównie od Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego. Lecznica i biegły powołany przez sąd zarzuty zdecydowanie odpierają.
Czekała na swego pierworodnego z radością. Ciąża przebiegała prawidłowo, a przynajmniej nikt nie sygnalizował jej niczego złego. Termin porodu wyznaczono na 9. listopada 1999 roku. Jednak już 1. listopada, ok. godz. 2 w nocy, odeszły jej wody. Dokładnie o 2.35 została przyjęta w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Toruniu ze wstępnym rozpoznaniem: „ciąża pierwsza, 39. tydzień, przedwczesne odpływanie płynu owodniowego”. Skurczów jeszcze nie było. Serce dziecka biło w tempie 140 uderzeń na minutę.
Matka: Tak, winię lekarzy
W opisie przebiegu porodu jest informacja, że w pewnym momencie tętno płodu zwolniło do 70 uderzeń na minutę (potwierdza to zapis KTG). O godz. 14.30 starszy lekarz dyżuru zdecydował o cesarskim cięciu. O godz. 15.20 pani Aneta urodziła „syna żywego, niedonoszonego, o wadze 2210 gramów, 9 punktów w skali APGAR, wydobytego za pośladki” (cytat z dokumentacji).
- Opuszczałam szpital z rzekomo zdrowym synem i skierowaniem na konsultację do Poradni Patologii Noworodka z powodu niskiej wagi pourodzeniowej noworodka - wspomina pani Aneta. - Po upływie około półtora roku dziecko zaczęło wykazywać cechy opóźnienia psychoruchowego, a później okazało się, że jest upośledzone umysłowo, ma zaburzenia mowy, opóźniony rozwój kostny i związane z tym problemy natury ortopedycznej . Cierpi ponadto na autyzm i epilepsję.
Jak twierdzi matka, przyczyny tych schorzeń do 2014 roku były jej nieznane. - Ale po wykonaniu wszystkich możliwych badań diagnostycznych (w tym genetycznych) okazało się, że zaburzenia rozwoju mogą mieć związek z przebiegiem ciąży i porodem - mówi.
Lista zarzutów Anety Rolińskiej pod adresem lekarzy jest długa. Kluczowe dotyczą jednak zwłoki przy wykonaniu cesarskiego cięcia, mimo informacji o hipotrofii płodu (zbyt niska waga w stosunku do tygodnia ciąży), jego miednicowym położeniu u pierwiastki, u której przedwcześnie odpłynęły wody, oraz o niedojrzałości łożyska. Nie mniej istotne są zarzuty pani Anety dotyczące tego, co wydarzyło się zaraz po porodzie. Dziecko dostało 9 punktów w skali APGAR, choć oceny nie przeprowadzano w obecności matki.
- Po latach ze szpitalnego archiwum uzyskałam dokumentację, z której wynika, że w trakcie porodu doszło do powikłań, a dziecko było leczone środkami farmakologicznymi, takimi jak Dicynon, Mandol i Diflucan z nieznanych mi powodów. Poczułam się oszukana, bo zapisy w kartach szpitalnych różniły się od informacji, które lekarze podali przy wypisie. Uniemożliwili tym samym położnej i lekarzowi POZ, przejmującym opiekę nad niemowlęciem, właściwe rozpoznanie, leczenie i rehabilitację mojego syna - zarzuca Aneta Rolińska.
Szpital: Brak związku
W grudniu 2015 roku pani Aneta sprawę skierowała do I Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Toruniu. W imieniu syna domaga się 500 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, 313 tys. zł odszkodowania oraz comiesięcznej renty w wysokości 5,2 tys. zł. Od kogo? Solidarnie od szpitala oraz organu prowadzącego nieistniejącą już przychodnię zdrowia, w której prowadzono jej ciążę.
Skierowanie sprawy do sądu poprzedziła próba negocjacji z lecznicą. Wojewódzki Szpital Zespolony w Toruniu od początku jednak zgłoszone roszczenia pani Anety uznaje za bezzasadne.
- Analiza dokumentacji medycznej nie potwierdziła istnienia związku przyczynowego pomiędzy działaniem personelu szpitala a stanem zdrowia małoletniego. Nie potwierdzono też istnienia w trakcie porodu bezwzględnych przesłanek do wcześniejszej, niż to miało miejsce, interwencji drogą cesarskiego cięcia - piszą prawnicy reprezentujący szpital.
Podobnie jak w innych szpitalach, i w naszym zdarzają się przypadki matek (czy rodziców), zarzucających błędy przy porodzie. To niezwykle delikatne sprawy. Opisywanej historii nie chcemy dodatkowo komentować. Pozostańmy przy stanowisku w odpowiedzi na pozew.
Dr Janusz Mielcarek, rzecznik WSZ w Toruniu
I dodają, że pozew zawiera szereg nieścisłości w relacji do dokumentacji medycznej. Do tego - błędem jest powoływanie się na standardy opieki prenatalnej wprowadzone w 2012 roku. A analiza dokumentacji z pobytu na oddziale noworodków nie wskazuje na żadne nieprawidłowości.
- Interpretacje, których dokonuje Pan (pełnomocnik matki - przyp. red.) przypisując określonym czynnościom lekarskim sens i powody, których one nie miały, nie stanowią potwierdzenia roszczeń, a mają charakter pozbawionej podstaw merytorycznych polemiki z działaniami lekarzy - kończą prawnicy szpitala.
Takie też stanowisko szpital prezentuje w procesie sądowym. Choć, rzecz jasna, na sali sądowej rozważane są już medyczne konkrety.
Biegły pierwszy: Ważna ciąża
Sytuację, jak dotąd, opiniowali dwaj biegli. Jeden pozaprocesowo, na zlecenie pani Anety. Drugi - procesowo, będąc powołanym przez sąd. Zacznijmy od pierwszej, tzw. prywatnej opinii.
Doktor Ryszard Frankowicz, specjalista położnictwa i chorób kobiecych z Tarnowa, zwraca uwagę, że w toruńskim szpitalu podczas badania USG „nie rozważono, że hipotrofia płodu może być obok położenia podłużnego pośladkowego wskazaniem do rozwiązania ciąży na drodze operacyjnej”. Dalej - nie opisano później noworodka jako dotkniętego ową hipotrofią (symbol IUGR). Tymczasem, jak stwierdza lekarz, badania wykazały, że niemowlęta z IUGR mogą w przyszłości wykazywać różne zaburzenia: od niewielkich kłopotów w uczeniu się aż do porażenia mózgowego.
Doktor Ryszard Frankowicz stwierdza jednak, że wykryta u syna pani Anety encefalopatia wrodzona (uszkodzenie mózgu) pochodzi z okresu rozwoju ciąży. Zwraca uwagę, że wyniki badań genetycznych wykluczyły pochodzenie genetyczne. I opinię swoją kończy jasnym stwierdzeniem: związek przyczynowy jest między opieką lekarską w trakcie ciąży i stanem dziecka, a nie między okolicznościami porodu w szpitalu.
Biegły drugi: Winne są geny
Przejdźmy do opinii przygotowanej na zlecenie sądu. Jej autorem jest dr Piotr Kwieciński, specjalista ginekologii i położnictwa. Nie dopatruje się on żadnych zaniedbań ani przy prowadzeniu ciąży pani Anety, ani w trakcie porodu, ani też zaraz po nim. Ciąża, jego zdaniem, prowadzona była prawidłowo. Wad płodu „nie wykryłyby w jej trakcie żadne badania nawet dzisiaj”. W lecznicy przed porodem, w jego trakcie i po „wszystkie czynności wykonano prawidłowo”.
Dr Kwieciński zaznacza, że, owszem, w trakcie porodu doszło do zwolnienia akcji serca dziecka do 70 uderzeń na minutę, co „mogło być objawem niedotlenienia” i „postępującej zamartwicy”. Ale personel zareagował prawidłowo: poród zakończył cesarskim cięciem. - Okazało się, że noworodek jest w optymalnym stanie klinicznym, bez cech niedotlenienia - opisuje.
Tę opinię też kończy jasne stwierdzenie. „Za problemy zdrowotne Łukasza R. odpowiedzialna jest aberracja chromosomowa (delecja)” - podsumowuje lekarz, przytaczając wyniki badań genetycznych wykonanych w 2012 roku. W nich rzeczywiście mowa jest wykrytej delecji.
Sprawa sądowa jest w toku i wszystko jeszcze może się wydarzyć. Co zrozumiałe, pani Aneta nie akceptuje procesowej opinii biegłego i będzie starała się ją podważyć. Z jakim skutkiem, czas pokaże.
Przybywa wyroków za błędy
W całej Polsce przybywa pozwów za błędy przy porodzie, a także korzystnych dla pokrzywdzonych wyroków i wypłat. W skrócie media donoszą o tym, że „płacą szpitale”. Oczywiście, najczęściej wypłat dokonują ich ubezpieczyciele. Oto przykłady.
Kwiecień 2017 roku - 800 tys. zł zapłacił szpital w Piotrkowie za błąd lekarski sprzed 9 lat. Sąd orzekł też wypłatę 4,8 tys. zł miesięcznej renty i 172 tys. zł zaległej renty. Sprawa dotyczyła porodu 9-letniej dziś Amelki, która cierpi na porażenie mózgowe i padaczkę.
Sam poród w pierwszych fazach, jak stwierdził sąd, przebiegał prawidłowo. Błędem było jednak zaniechanie w ostatniej fazie akcji monitorowania stanu dziecka. „Prawidłowe monitorowanie ujawniłoby objawy wskazujące na możliwość procesu niedotlenienia wewnątrzmacicznego, a taka sytuacja stwarzałaby prawdopodobieństwo podjęcia przez lekarzy adekwatnych do sytuacji działań medycznych” - ustalił Sąd Okręgowy w Piotrkowie.
Czerwiec 2016 roku - 800 tys. zł zadośćuczynienia plus odsetki od 2009 roku, a do tego 7 tys. zł dożywotniej renty. Tyle zapłacił szpital miejski w Elblągu za błąd w sztuce lekarskiej. Sprawa dotyczyła porodu z 2006 roku. Z uzasadnienia prawomocnego wyroku sądowego wynika, że 11 lat temu lekarze z oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala przy ul. Żeromskiego zbyt późno odebrali poród, co skutkowało narodzinami niepełnosprawnego dziecka.
Listopad 2011 roku - 500 tys. zł, 2,5 tys. miesięcznej renty nakazał szpitalowi w Golubiu-Dobrzyniu zapłacić 9-letniemu wówczas Jakubowi sąd apelacyjny w Gdańsku. W trakcie śledztwa ustalono, że lekarze zlekceważyli pacjentkę, która wyczuwała słabsze ruchy płodu. Nie wykonano tzw. testu stresowego. W trakcie porodu okazało się, że chłopiec jest owinięty pępowiną, przez co doszło do niedotlenienia. Chłopiec jest niepełnosprawny. Sądowa batalia trwała trzy lata. Wyrok sądu w Gdańsku był ostatecznym.
Dlaczego matka walczy o 813 tysięcy złotych?
Oto jak Aneta Rolińska uzasadnia wysokość swoich roszczeń finansowych, których dochodzi w sądzie.
- Wystąpiłam z pozwem o świadczenie na rzecz syna, bo wychowuję go samotnie i nie jestem w stanie realizować wszystkich potrzeb w zakresie rehabilitacji na własną rękę. Miesięczny koszt, przy realizacji zaleceń specjalistów, wynosi około 5000 zł. Według lekarza psychiatry konieczne jest, by chłopiec korzystał w wymiarze 12 godzin tygodniowo z pomocy logopedy, pedagoga specjalnego i fizjoterapeuty. Aktualnie realizuje tylko 6 godzin tygodniowo. Koszty rehabilitacji i leczenia nie pozwalają nam na więcej - opisuje matka.
- Mój Łukasz, ten grzeczny chłopiec o przemiłym usposobieniu, niedługo stanie się dorosłym mężczyzną, który z przyczyn wykluczenia społecznego nie będzie mógł żyć tak jak inni. Co najgorsze, potrzebując codziennego wsparcia ze strony innych osób, nie będzie mógł założyć własnej rodziny, a jego możliwości egzystencjalne będą wyznaczane każdorazowo przez granice wysokości renty socjalnej, oscylującej wokół kwoty kilkuset złotych miesięcznie. I to będzie jego największy dramat - podkreśla Aneta Rolińska.