Matka musiała uprowadzić własne dzieci, żeby je odzyskać
Przeszłam przez piekło, ale porwałam dzieci z Jugendamtu i nie żałuję - mówi Aneta Kowalska. Sąd w Bytomiu uznał, że dzieci zostaną z matką
Uśmiecha się, żeby nikt nie zauważył, co planuje. Nikomu nie ufa. Wie, że nie może popełnić żadnego błędu. Zabiera nastoletniego syna Gabriela z ośrodka wychowawczego, wyprasza pozwolenie u rodziny zastępczej na spacer z dwiema małymi córkami, Julią i Wiktorią. Samochód z synem już czeka. Polka, matka trojga dzieci, które odebrał jej niemiecki urząd do spraw młodzieży Jugendamt, rusza z nimi nielegalnie z Saltzgitter w Dolnej Saksonii w stronę polskiej granicy. Powrotu nie będzie.
Zastygam ze strachu
Aneta chce gnać przed siebie, ale musi uważać na policję. Zostawia za sobą dziesięć lat życia; mieszkanie w Hanowerze, pracę, złudzenia. Mąż musi zostać, żeby zarobić na ich utrzymanie w Polsce. Ona ucieka z dziećmi, po drodze opowiadają jej straszne rzeczy.
Najmłodsza Julka niepokoi się:- A pan powiedział, że jak nas weźmiesz, to pokroisz na kawałki i schowasz w tapczanie. To nieprawda, mamo?
W obszernym mieszkaniu w Bytomiu Julka nie schodzi z kolan matki, nie może się od niej oderwać. Wiktoria czasem podchodzi i coś szepcze mamie do ucha. W pokoju jest ogromna kanapa, żeby wszyscy mogli siedzieć blisko siebie, razem. Ale nawet wtedy wkrada się między nimi cień pani i pana S. Dziewczynki mieszkały z zastępczą rodziną ponad rok.
- Córki nagle zaczynają mówić, a ja wtedy zastygam w strachu - przyznaje Aneta. - Nie wiem, co sobie przypomną.
Julia odrywa się od rysowania: - A ten pan mnie nocą kąpał i długo mył tam, ja nie chciałam, płakałam. Łapał za szyję, trząsł. Podchodzi Wiktoria: - Pani S. leżała na kanapie i musiał być spokój. Jula była mała, nikt nie wycierał jej pupy, chodziła umazana po plecy. Inna dziewczynka, Klara, biła i drapała. Ale nie wolno było się skarżyć, nikt nas nie słuchał.
Julia: - Ja u nich nigdy nie dostałam kredek, bo nie zasługiwałam.
Wiktoria: - Nie wolno było mieć ładnych sukienek, bo były od mamy.
Rodzice zgłosili do polskiej prokuratury sprawę traktowania ich dzieci w rodzinie zastępczej. Badania psychologiczne potwierdzają, że siostry mówią prawdę.
Patent na rację
Wiktoria i Julia są śliczne, bystre. Matka zastanawia się, czy gdyby wyglądały inaczej, to Jugendamt też chciałby je zabrać. A może znaczenie ma to, że nie przyjęli niemieckiego obywatelstwa?
- Rodziny niemieckie też są obiektem zainteresowania Jugendamtu, ale polskie są bardziej narażone na niesprawiedliwość - stwierdza Markus Matuschczyk z polsko-niemieckiej kancelarii prawnej, pełnomocnik rodziny Kowalskich. - Często Polacy nie spodziewają się, że można im nagle zabrać dziecko. Tracą z nim kontakt na zawsze, gdy trafi do innej rodziny.
Zdaniem prawnika, do odebrania dziecka wystarczy opinia jednej osoby z Jugendamtu. Sąd podejmuje decyzje głównie na tej podstawie.
- Niemcy często uważają, że mają patent na rację. Urzędnik może kierować się różnymi uprzedzeniami, nikt tego nie bada. Dlaczego? To także kwestia pieniędzy - wyjaśnia prawnik. - Jugendamt zabiera rodzinom ponad 40 tys. dzieci rocznie, zaledwie garstka wraca do domu. Za każdym takim dzieckiem idą wielkie sumy dla tych, którzy się nim zajmują. Niemiecki system sądownictwa rodzinnego, w związku z odbieraniem dzieci, notuje roczne obroty w wysokości około 21 mld euro.
Aneta uważa, że właśnie ona stała się ofiarą takiego jednego urzędnika. To asystent Jugendamtu, mężczyzna w jej wieku, nieżonaty, bez własnych dzieci, tureckiego pochodzenia. Miał jedynie pomagać synowi w lekcjach.
- Złapał naszą rodzinę na ten haczyk - denerwuje się Aneta. - Zaczął żyć naszym życiem, pouczał, narzucał się. Nagle mieliśmy w domu obcego mężczyznę, który coraz bardziej chciał zastępować ojca dzieciom, a mnie chyba męża. Nie zapomnę, jak bez zaproszenia przyszedł na rodzinną uroczystość. Pewny siebie facet, czuł się jak u siebie. Do Gabriela rzuca, że weźmie go na najnowszy film, że pójdą tu i tam. Na mojego męża w ogóle nie zwraca uwagi. Goście się dziwią, kto to taki, kto się tak rządzi, jakie ten człowiek ma dla nas znaczenie.
Okazało się, że ogromne.
- Nie powinnam w ogóle wpuszczać go za drzwi - mówi twardo Aneta.
Zabierają dzieci na kilka dni
Aneta i Jacek przyjeżdżają do Niemiec w 2005 roku; ona znajduje pracę przy opiece nad starszymi ludźmi, on instaluje okna. Chcą dorobić się i wrócić do Polski. Mają już syna, osiem lat temu rodzi się im jedna córka, trzy lata później druga.
- Nie mieliśmy problemów, aż przyszły trudne chwile, gdy mąż dowiedział się, że ma cukrzycę. Jest sporo ode mnie starszy, zaczął się bardzo martwić, dopadła go depresja. Ja miałam urodzić trzecie dziecko - wspomina Aneta.
Zmartwienia w domu odbiły się na synu. Gabriel gorzej się uczył.
- Nie koncentrował się na lekcjach, podobno też miał kłopoty z asymiliacją. Martwiłam się, jak mu pomóc - mówi jego matka. - Zgłosiła się wtedy uprzejma pani z Jugendamtu, pomyślałam, że spadła mi jak z nieba. Zapytała, czy chcę kogoś, kto będzie za darmo odrabiał z synem lekcje, uczył go na przykład golfa. Pewnie, że chciałam. To był wielki błąd.
Wtedy właśnie pojawił się funkcjonariusz przysłany przez Jugendamt. Aneta: - Mąż w pracy, dziewczynki malutkie, ja bardzo zajęta, a ten asystent zajmował się nauką syna. Uważałam to za konkretną pomoc, byłam nawet wdzięczna Jugendamtowi, że tak pomaga obcokrajowcom. Ale ten asystent uważał, że może wszystko. Chciał ułożyć mi życie. Kazał rzucić męża, bo starszy i choruje. Obiecywał, że zaopiekuje się mną i dziećmi. Byłam oburzona, w ogóle nie ma na to słów.
W końcu doszło do konfliktu między jej mężem a asystentem, Jacek wyrzucił go za drzwi, padły ostre słowa.
- Ten człowiek wiedział, jak się zemścić. Wrócił z kobietą, która poinformowała nas, że zabiera dzieci na kilka dni. Trzeba wyjaśnić pewne sprawy. Szok. Nie miałam pojęcia, co się wtedy robi, jakie ma się prawa. Zabrali nam dzieci.
Gdy Aneta o tym mówi, Julka mocno przytula się do matki, trzeba ją utulić. Wiktorię również.
- Nie zwrócili nam dzieci. W Jugendamt usłyszałam, że nie dajemy sobie z nimi rady i stracimy prawa rodzicielskie. A ja jestem uzależniona od alkoholu - Aneta mocno obejmuje córki.
Przekłada opinie, że tak nie jest. Ma zaświadczenie ze szkoły syna, od sąsiadów, z pracy, wykonuje też szczegółowe badania lekarskie, które wykluczają uzależnienie. Ma świadków na to, że dzieci są z rodzicami silnie związane, dobrze się rozwijają. Dla sądu liczy się jednak tylko zdanie Jugendamtu. Dziewczynki trafiają do rodziny zastępczej, Gabriel do domu wychowawczego.
Walka nerwów
Aneta i Jacek wiedzą, że zaczyna się walka do upadłego. Angażują dobrego prawnika. Pracują po kilkanaście godzin.
- Opiekowałam się ludźmi po wylewach, udarach. W ich serdeczności znajdowałam pocieszenie, wiarę, że świat nie jest zły - wyznaje Aneta.
Dzięki prawnikowi udaje się zdobyć widzenia z dziećmi, ale z córkami tylko pod nadzorem. Rodzice muszą zachować zimną krew, znać zasady gry. Dziewczynki mogą iść do adopcji.
- Miałam jedną myśl, uśpić czujność przeciwników. Inaczej przegram - mówi Aneta. A chce jej się krzyczeć, gdy syn opowiada o wspólnej sali, o tym, jak jest traktowany. Dziewczynki mówią jej na ucho, że płaczą nocami, są bite, straszone, nikt ich w tamtym domu nie kocha. Aneta musi się uśmiechać, jakiś nadzorca zawsze patrzy. Mija kilkanaście miesięcy walki nerwów, aż przychodzi zgoda na widzenie matki z córkami bez urzędnika. Syn jest już w domu, któregoś dnia po prostu zwrócono nastolatka. - Ktoś zadzwonił i spytał, czy wezmę syna do domu. Co to za pytanie! - Aneta aż blednie na to wspomnienie.
I nareszcie ma całą trójkę w samochodzie. Jadą, w Polsce czeka wynajęte mieszkanie. Boi się, jak będzie, ale byle tylko minąć granicę. Udaje się: - Pomyślałam wtedy o znajomej z Niemiec, Polce, samotnej matce, która nie odzyskała dzieci. Popełniła samobójstwo.
Dzisiaj Aneta pracuje w sklepie, mąż nadal montuje okna. Są wszyscy razem.
Wiktoria: - Mamusiu, mówili, że nikt po nas nigdy nie przyjdzie. A ty przyszłaś.
Decyzja sądu
Sąd Rejonowy w Bytomiu zdecydował 15 kwietnia br., że dzieci Anety i Jacka Kowalskich nie zostaną wydane niemieckiej organizacji Jugendamt. Sąd uznał, że powrót dzieci do Niemiec naraziłby je na dużą szkodę psychiczną.
Jugendamt,
niemiecki urząd ds. dzieci i młodzieży. Powstał w latach 20. XX wieku, nadal ma dużą władzę. Bywa oskarżany, że zbyt pochopnie odbiera dzieci rodzicom, nie tylko cudzoziemskim, ale również niemieckim. Urząd twierdzi, że kieruje się dobrem dzieci.