Męczeństwo ojca Maksymiliana
Ojciec Maksymilian Kolbe jest – obok Jana Pawła II i siostry Faustyny – najbardziej znanym polskim świętym z dwudziestego wieku. 17 października minie pięćdziesiąt lat od jego beatyfikacji.
Maksymilian Maria Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Pochodził z katolickiej rodziny, rodzice nadali mu imię Rajmund. Powołanie poczuł po naukach misyjnych franciszkanina o. Peregryna Haczeli ze Lwowa, jakich wysłuchał w swojej parafii w 1907 r. Za zgodą rodziców on i jego brat wstąpili do zakonu św. Franciszka. Rozpoczynając w 1910 r. nowicjat otrzymał imię Maksymilian, a drugie imię Maria przyjął w 1914 r. podczas ślubów wieczystych. Od 1912 r. studiował w Rzymie, gdzie obronił pracę doktorską z filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim. Uzyskał również tytuł doktora teologii w franciszkańskim „Seraphicum”. W roku odzyskania przez Polskę niepodległości przyjął święcenia kapłańskie, a swoją pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele S. Andrea delle Fratte w Rzymie.
Z ojcem Kolbe najczęściej kojarzony jest klasztor w Niepokalanowie, który założył pod Warszawą w 1927 r. W chwili rozpoczęcia działalności placówka liczyła 2 ojców oraz 19 braci. Niecałe 10 lat później, w 1936 r., do klasztoru zgłaszało się rocznie 1800 kandydatów, z których przyjmowano jedynie 100 osób wykazujących najmocniejsze pragnienie świętości. Rekrutację przeprowadzał osobiście Maksymilian Kolbe. Z Niepokalanowem nierozerwalnie związany jest miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”, wydawany od 1922 r. Początkowo pismo drukowano w Krakowie, potem w Grodnie, aż w końcu cała redakcja przeniesiona została do klasztoru w Niepokalanowie. Od 1935 roku tam też wydawany był „Mały Dziennik”, katolickie czasopismo ukazujące się w imponującym nakładzie 137 tys. egzemplarzy w dzień powszedni. „Rycerz Niepokalanej” ukazywał się nawet w Japonii, gdzie misjonarz spędził 6 lat, ewangelizując tamtejszą ludność oraz zakładając odpowiednik Niepokalanowa – Mugenzai no Sono czyli Ogród Niepokalanej. Do kraju o. Kolbe wrócił w 1936 r.
Droga do świętości
Po wybuchu II wojny światowej Niepokalanów znalazł się pod okupacją niemiecką. Niemcy wkroczyli do klasztoru już 19 września. Aresztowano zakonników, którzy nie mogli bądź nie chcieli uciekać z klasztoru. Brat Juwentyn Młodożeniec wspominał, że o. Kolbe w momencie aresztowania miał westchnąć „O Boże drogi zabierają nas i przewiozą nie wiadomo dokąd”. Według niego był to jedyny moment słabości twórcy Niepokalanowa.
Zakonnicy trafili do obozu tymczasowego w Lamsdorf, następnie do Amteitz, ostatecznie w listopadzie zostali przeniesieni do obozu w Ostrzeszowie. Przez całą drogę doznawali licznych upokorzeń, zaczynając od bicia po twarzy za wyznanie wiary, po głodowe racje żywnościowe. Brat Juwentyn wspominał, że w trakcie transportu w wagonie duchownych umieszczono młodą kobietę. Miało to dodatkowo upokorzyć braci oraz wywołać śmiech i zgorszenie osób widzących rozładunek pociągu. Na wyraźny sprzeciw o. Kolbego przeniesiono ją w końcu do innego wagonu.
Sam pobyt w tych obozach nie był łatwy. Nie można ich porównać do warunków panujących w założonym w 1940 r. obozie Auschwitz-Birkenau, ale jednak głód, zimno i poniżenie nieustannie towarzyszyły więźniom. Zakonnicy, którzy ślubowali dążenie do świętości traktowali ten czas jako próbę i okazję do szerzenia wiary wśród Niemców. Według zachowanych wspomnień Kolbe znosił niewolę godnie i pokornie. Nie zgadzał się przyjmować dodatkowych porcji chleba lub zupy, które proponowali mu współbracia - wszyscy wiedzieli, że po powrocie z Włoch długo leczył się na gruźlicę. Kierował do więźniów dobre słowa, żartował i próbował podtrzymać w nich nadzieję na uwolnienie. W tym celu zorganizował wieczorne rekreacje, które polegały na rozmowach, wymianie doświadczeń, informacji oraz wiedzy.
Franciszkanie, w tym o. Kolbe, zostali zwolnieni z obozu 8 grudnia 1939 r. – w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Po powrocie do Niepokalanowa zaczęto organizować pomoc dla osób wysiedlonych z województwa poznańskiego, wśród których znajdowali się również Żydzi. Ponieważ zakon dostał zakaz drukowania jakichkolwiek pism zajął się tworzeniem miejsc pracy dla ludności. W ten sposób powstała kuźnia, blacharnia, dział napraw rowerów i zegarów, zakład fotograficzny, zakład krawiecki, pracownia szewska oraz dział sanitarny. O. Kolbe zorganizował również nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu.
Droga do męczeństwa
Kolejne aresztowanie miało miejsce 17 lutego 1941 r. Zabrano wówczas z klasztoru Maksymiliana Kolbego oraz czterech innych ojców. Zostali przewiezieni na Pawiak w Warszawie. Już na samym początku powitano ich biciem po twarzy za wyznanie wiary. Następnie odebrano habity i dano stroje więźniów. W warszawskiej katowni o. Kolbe przebywał do 28 maja, wtedy razem z 303 innymi więźniami został przetransportowany do Auschwitz. W obozie otrzymał numer 16670. Na powitanie usłyszeli słowa kapitana SS Karla Fritzscha: Przyjechaliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia jak tylko przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może zaraz pójść na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to nie mają prawa żyć dłużej niż dwa tygodnie. Jeżeli są księża, mogą żyć jeden miesiąc, reszta trzy miesiące.
Maksymilian Kolbe trafił do komanda „Krwawego Krotta”. W niedługim czasie został skatowany do krwi, dodatkowo kapo nakazał wymierzyć mu 50 razów. Warto zaznaczyć, że jednorazowo więzień mógł otrzymać jedynie 25 razów, wymierzenie podwójnej ilości uderzeń było sprzeczne z obozowymi zasadami. Niewykluczone, że finalnie razów było więcej niż wspomniane 50, ponieważ ojciec musiał liczyć każde uderzenie po niemiecku, przy pomyłce odliczano od początku. Po wymierzeniu kary Krott był przekonany, że jego ofiara nie żyje, dlatego kazał przykryć ciało gałęziami. Współwięźniowie jednak wyciągnęli o. Kolbego i zanieśli na rewir - czyli do obozowego szpitala. Według wspomnień zachowanie męczennika nie różniło się od tego, jakie prezentował podczas pierwszego aresztowania - dalej pocieszał innych, dzielił się jedzeniem oraz ewangelizował.
29 lipca 1941 r. rozpoczął się apel, podczas którego o. Maksymilian Maria Kolbe oddał swoje życie za Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu wytypowanych na śmierć głodową, w ramach kary za ucieczkę współwięźnia. O. Kolbe miał usłyszeć słowa Gajowniczka, który w chwili wyboru powiedział, że żal mu jedynie żony i dzieci. Wtedy franciszkanin wystąpił z szeregu i po niemiecku poprosił, aby mógł zastąpić jednego z wytypowanych, argumentując swoją decyzję długim życiem i nie posiadaniem rodziny. Dobrowolne zgłoszenie się na śmierć było w obozie rzadkością. Wyjątek stanowiła również zgoda esesmana, który pozwolił na wymianę skazańców, chociaż mógł na pobyt w bloku 11 skazać obydwu. Warto zaznaczyć, że tym esesmanem był Karl Fritzsch - ten sam, który wygłosił wspomniane wcześniej powitanie.
Michał Micherdziński, towarzysz o. Kolbego z komanda oraz uczestnik pamiętnego apelu, wspominał, że droga, którą skazani musieli pokonać aby wejść do celi głodowej, była ich pogrzebem za życia. Przed samym wejściem więźniowie musieli się rozebrać i oddać wszystkie rzeczy, jakie mieli przy sobie. Według relacji ocalałych początkowo z cel słychać było krzyki oraz bluźnierstwa, potem już jedynie modlitwy. Ze wspomnień Micherdzińskiego oraz innych więźniów wynika, że dobrowolny męczennik przeżył bez jedzenia i picia rekordowy czas 386 godzin. Niemiecka kadra obozowa zdecydowała się dobić zakonnika zastrzykiem z fenolu. Ostatecznie zgon nastąpił 14 sierpnia 1941 r., w wigilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, patronki Kolbego. Zdaniem więźniów franciszkanin siłą woli i wiary dotrwał do święta swojej patronki, której opiece i ofierze oddał życie. Męczeńska śmierć miała być wypełnieniem wizji z czasów dzieciństwa, Maryi trzymającej dwie korony - białą i czerwoną. Biała symbolizowała, że ojciec wytrwa w czystości, a czerwona, że zostanie męczennikiem.
Ojciec Maksymilian Maria Kolbe został beatyfikowany 17 października 1971 r. przez papieża Pawła VI, a jedenaście lat później, 10 października 1982 r., kanonizowany przez papieża Jana Pawła II.