Medal zapisany w notatkach [zdjęcia]
Niespodzianka? Nie dla Moniki Michalik. Zapaśniczka do Rio de Janeiro od początku jechała po medal. I przywiezie z Brazylii brązowy krążek.
Monika Michalik od dwunastu lat prowadzi notatki. Zapisuje w nich wszystko, co jest związane z zapasami: treningi, obserwacje na temat rywalek i samej siebie. Zapełniła już sporo zeszytów, nawet nie pamięta ile. Pod datą 18 sierpnia 2016 roku będzie mogła wpisać jedno zdanie: zdobyłam brązowy medal olimpijski.
- Pierwsze uczucie? Trochę jak sen - mówiła tuż po wygranym pojedynku o brąz z Rosjanką Inną Trażukową.
Na ten sen czekała długo. Ma już 36 lat, Rio to jej trzecie igrzyska. Po drodze odnosiła sporo sukcesów - była mistrzynią Europy, trzecią zawodniczką mistrzostw świata - brakowało tylko olimpijskiego medalu. Cztery lata temu w Londynie też miała wielką szansę na brąz, ale w decydującej walce przegrała z inną reprezentantką Rosji Ljubow Wołosową.
- Chwilę popłakałam w szatni, że znowu może powtórzyć się Londyn, że znowu trafiam na Rosjankę, ale potem było już dobrze. Myślałam: o Boże, wiem już, jak to jest przegrać, ale nie wiem, jak to jest wygrać. Musiałam więc to zrobić - opowiadała. - Chciałam poczuć tę radość. I teraz już wiem, jaka ona jest.
Ta historia zaczęła się od porażki z Japonką Risaki Kawai. Jedyną zawodniczką w stawce, której Michalik nie miała opisanej swoich notatkach. Wcześniej na macie się nie spotkały. - Czuła każdy mój atak, uprzedzała każdy mój ruch - mówiła Polka, która potem musiała czekać na wyniki rywalki, licząc na udział w repasażach. Kawai jej nie zawiodła, bo awansowała do finału - potem zdobyła złoty medal - otwierając tym samym szansę przed zawodniczką z Trzciela, małej miejscowości w województwie lubuskim, położonej nieopodal Międzyrzecza.
I Michalik nie wypuściła jej z rąk. Najpierw pokonała Łotyszkę Anastasiję Grigorjevą 5:2, potem Trażukową 6:3. I już mogła szykować się do dekoracji.
- Jadąc do Rio miałam takie przekonanie, że to jest ten moment. Tylko czasem takie myślenie jest zdradliwe, więc nie chciałam być taka pewniara. Bałam się tego uczucia, bo przecież zawsze może wyjść zupełnie na odwrót. To sport, w którym ciężko coś zaplanować, decydować mogą ułamki sekund decydują, jeden błąd albo właściwy ruch. Dlatego próbowałam mieć do tego dystans, chłodną głowę - wyjaśniała szczęśliwa Polka po dekoracji.
- Moniaaaa! - to był najgłośniejszy okrzyk wieczoru. Agnieszka Wieszczek-Kordus, brązowa medalistka z Pekinu i Katarzyna Krawczyk, olimpijska debiutantka przeskoczyły metalowe barierki jak zawodowi płotkarze i pobiegły wyściskać koleżankę z kadry. Zgrana ekipa. Trener kadry zapaśniczek w stylu wolnym Krzysztof Ołenczyn, ochoczo dzielący się bon-motami na temat płci pięknej - „Łzy na treningach? Kobiety takie są, że czasem płaczą” - ukradkiem ocierał mokre policzki. - Bardzo się wzruszyłem. Jestem szczęśliwy, nie dotarło to jeszcze do mnie. Jak ochłonę, to nie wiem, co zrobię - śmiał się szkoleniowiec.
O Michalik mówi tak: - Całe swoje życie podporządkowała pod zapasy. Tytan pracy, wzór do naśladowania. Koniec kariery? Podejrzewam, że to ja musiałbym ją wyrzucić, aby nie trenowała dalej.
Zaczęła późno, w wieku 17 lat. Tak jednak pokochała ten sport, że za najgorszą karę, jaką mogła dostać od rodziców, uchodził zakaz wyjścia na trening. - Zdarzyło się parę razy - przyznawała. - Na przykład jak nie przypilnowałam młodszego rodzeństwa - wspomina nasza brązowa medalistka.
Ma sześciu braci (Tadeusz też jest zapaśnikiem) i dwie siostry, ona była trzecia w kolejności. Miała więc kogo pilnować, a teraz ma z kim świętować wielki sukces. A te zapasy w sumie wzięły się stąd, że tylko je można było trenować w Trzcielu.
- Chociaż jak Anita Włodarczyk zdobyła złoto, to powiedziałam, że jakbym się drugi raz urodziła, to bym trenowała rzut młotem - żartowała. - Można jeść, ile się chce, a ja przed igrzyskami musiałam „zdusić” pięć kilo. No i mniej więcej wie się po rzucie, na której jest się pozycji. A w zapasach do ostatniego momentu nic nie wiadomo - podkreśla.
Przed igrzyskami wspominała, że olimpijski medal byłby pięknym zwieńczeniem jej kariery, ale teraz nie jest wcale powiedziane, że zejdzie z maty.
- Ten sukces sprawia, że jestem spełniona, ale może być dla mnie dodatkową zachętą do dalszej pracy - mówi. - Zobaczymy, czy będą mnie jeszcze chcieli. Na razie jednak cieszę się tą chwilą - przekonuje.
Autor: Przemysław Franczak, Rio