Merinotex. Historia utkana z ton czesanki

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Kamiński
Szymon Spandowski

Merinotex. Historia utkana z ton czesanki

Szymon Spandowski

Bez przędzy z toruńskiego Merinoteksu łódzkie fabryki włókiennicze przędłyby w drugiej połowie XX wieku bardzo cienko. Nie tylko one zresztą. Zakład przy Szosie Bydgoskiej 40/62 był w stanie w ciągu roku przygotować tyle materiału, aby można było z niego uszyć sześć milionów sztuk ubrań. Z kilku tysięcy jego pracowników jedni wspominają zakład z sentymentem, inni - jako komunistyczny obóz pracy.

Skoczny rytm. Gra gitara, perkusja, bas, w tle miło przygrywają organy Hammonda. Polski bigbit pełną gębą. Na ekranie jednak nie widać twarzy muzyków, tylko pasemka przędzy. A zamiast nazwy zespołu pojawia się znak Polskiej Kroniki Filmowej i napis Do-Ro.

- Śpiewały przy wrzecionach nasze prababki, ale siedziały przy kołowrotkach i przędły wełnę - mówi lektor, a improwizowana przygrywka zaczyna się zmieniać w melodię znanej pieśni o prząśniczkach. - Dzisiaj ich wnuczki pracują w toruńskim Merinoteksie, bardziej swojska nazwa: Toruńska Przędzalnia Czesankowa. Za przędzę mają elanę, argonę, a także wełnę, jako dodatek do włókien sztucznych”.

Kronika powstała w sierpniu 1971 roku, można ją obejrzeć m.in. TUTAJ. Jest w niej mowa m.in. o tym, że toruński zakład zajął wysokie miejsce w konkursie Do-Ro, czyli Dobrej Roboty.

Zmiana rytmu i obrazu. Znikają maszyny, pojawia się wnętrze umeblowane tak, że obecni miłośnicy designu byliby zachwyceni. Lektor odzywa się ponownie: - W minionym lipcu otwarto tutaj dom kultury „Prząśniczka”. Czytelnia, kawiarnia, stołówka, sala widowiskowa. Miejsce spotkań i wypoczynku dla sześciotysięcznej załogi (...).

Nie tylko dla niej, na organizowane w klubie imprezy zaglądali ludzie z całego miasta.

- Sam Merinotex również był niczym miasto - wspomina Wincenty Fijołek, który z zakładem był związany przez 30 lat, zasiadając między innymi w radzie zakładowej, a później radzie nadzorczej. - Takie z własnym żłobkiem, przedszkolami. Mieliśmy własne bary, stołówkę, a także część osiedla. Bloki, które sąsiadowały ze starym stadionem żużlowym, należały kiedyś do Merinoteksu. Posiadaliśmy nawet własne gospodarstwo rolne w Grabowcu. Zakład zatrudniał prezesa, robotników oraz rolnika, który uprawiał ziemię i hodował świnie na potrzeby zakładowej stołówki.

- Pamiętam, jak przyjeżdżali do nas przedstawiciele fabryk łódzkich, zabiegając o dostawę przędzy - wspomina nasz redakcyjny kolega Krzysztof Lietz, w latach 80. redaktor naczelny wydawanego w zakładzie dwutygodnika „Czesanka”. Trzysta numerów tej gazety trafiło do zbiorów Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej.

Wyroby Merinoteksu szły natomiast nie tylko na rynek krajowy, ale także za granicę, również tę zachodnią.

- Mieliśmy kontrahentów w Chinach, we Włoszech, dostarczaliśmy przędzę do Wielkiej Brytanii - wylicza Wincenty Fijołek.

Na stoisku kontroli wyrobów – 1987.
Andrzej Kamiński/Biblioteka Główna UMK Przędza z Merinoteksu nie podbiła kosmosu, była jednak ceniona w Europie, a w Polsce stała się podstawą przemysłu włókienniczego.

Niektóre surowce do produkcji również trafiały do Torunia z daleka. Merinotex, jako jedyny w Polsce, otrzymywał wełnę z Australii. W tamtych czasach musiała ona pachnieć egzotyką. Niezbyt przyjemnie, jak zresztą wszystkie włókna, które były czyszczone w specjalnych pralniach. Wonie pochodzące stamtąd oraz z farbiarni i przyzakładowej oczyszczalni ścieków miały zresztą wpływ na czarną legendę znajdującego się niedaleko Polchemu. Mieszkańcy zachodniej części miasta niesione wiatrem zapachy traktowali jako wyziewy fabryki chemicznej. Przy okazji warto dodać, że architekci, wytyczający w drugiej połowie XIX wieku kierunki rozwoju miasta, zresztą w wielu przypadkach obowiązujące do dziś, specjalnie umieścili przemysł na wschodzie, a elegancką dzielnicę mieszkaniową na Bydgoskim Przedmieściu, ponieważ wiatry w Toruniu najczęściej wieją z zachodu na wschód.

Przewaga kobiet

W drugiej połowie XX wieku obowiązywały już jednak nieco inne priorytety, wiatry, wpływające na rozwój miast i ośrodków przemysłowych wiały z innego kierunku.

„Nieprzypadkowo zakład zlokalizowano w Toruniu - czytamy we wspomnianym wcześniej informatorze -Podejmując tę decyzję wzięto pod uwagę istotne zagadnienia społeczno-ekonomiczne. Chodziło o rozwiązanie problemu zatrudnienia kobiet w mieście, a także położenie geograficzne, dogodne pod względem zaopatrzenia w surowce”.

- Moim zdaniem Merinotex był komunistycznym obozem pracy - mówi jeden z naszych Czytelników, który przez kilka lat zajmował się serwisowaniem zakładowych urządzeń. - Potworny hałas, pył i do tego prządki musiały przez osiem godzin pracować na stojąco, ponieważ między maszynami nie było miejsca, aby postawić krzesło.

Przewaga kobiet w załodze oraz praca na zmiany, szczególnie nocne, powodowały różne sytuacje. Po Toruniu krążyło wtedy powiedzenie: „Pragniesz miłości i seksu, zapisz się do Merinoteksu”. Do dziś również mówi się o gwałtach, do jakich tam miało dochodzić.

Ile w tym było prawdy, tego się już pewnie nie dowiemy. Warto jednak dodać, że pracownice nie pozwalały sobie dmuchać w kaszę. Kiedy rozpoczęła się Solidarność, na jednym z wydziałów pojawił się ołtarz. Władzom partyjnym bardzo się to nie spodobało, zaczęły się naciski, aby ołtarz usunąć. Towarzysze z Komitetu Wojewódzkiego skontaktowali się z tymi z miejskiego, ci zaś zwrócili się do władz partyjnych w zakładzie. Tu jednak mieli usłyszeć, że jeżeli chcą ten ołtarz usunąć, to niech zrobią to sami i na własną odpowiedzialność, ryzykując wywołanie strajku.

Po załatwieniu tych formalności prządka przechodziła jeszcze trzymiesięczne szkolenie.

- Pewnie, że to była ciężka praca - mówi Wincenty Fijołek.- Nie chcę bronić socjalizmu, walczyłem z nim. W tamtych czasach jednak Merinotex był jednym z najnowocześniejszych zakładów tej branży. Wielu współczesnym pracownikom życzyłbym, aby dbano o nich tak, jak o pracowników Merinoteksu.

Dowody szczególnej troski o żołądki już tu padły, znajdowały się m.in. w chlewach w Grabowcu. Dodajmy tylko, że w latach największej prosperity zakładu miejscowa stołówka wydawała 800 obiadów dziennie. Strawy dla umysłu należało natomiast szukać w „Prząśniczce”, gdzie cztery dekady temu działała sekcja szachowa i brydżowa, fotograficzno-filmowa, zespół teatralny, zespół wokalny, zespół recytatorski, dwa zespoły muzyczne i dziecięcy zespół taneczny.

Wczasy w Okoninie

Nadwątlone podczas pracy siły można było zregenerować w ośrodku wczasowym w Okoninie, bardzo polecanym w informatorze sprzed czterdziestu lat.

„Ośrodek czynny jest od czerwca do września. Położony w lesie nad jeziorem, jest doskonałym miejscem wypoczynku dla zbieraczy jagód, malin i grzybów, a także dla amatorów łowienia ryb. Ośrodek posiada własną stołówkę i jest dobrze wyposażony w różnorodny sprzęt sportowo-wodny. Znajduje się tam również basen dla dzieci”.

Niektórzy bywalcy wciąż jeszcze istniejącego i w Toruniu popularnego ośrodka przy takim jego opisie pewnie westchną z nostalgią.

Czesanka została związana z otoczeniem nie tylko przez produkowaną przędzę. Zakład posiadał własną ciepłownię, która ogrzewała również sporą część miasta. Drugi po Elanie filar toruńskiego przemysłu, a szczególnie tysiące dojeżdżających do pracy osób, miały również istotny wpływ na rozwój sieci tramwajowej w mieście.

„W końcu ubiegłego tygodnia Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych przystąpiło w Toruniu do układania drugiego toru tramwajowego wzdłuż ulicy Broniewskiego na odcinku od ul. Sienkiewicza do Merinoteksu - informowały „Nowości” w maju 1968 roku. - Jeszcze w tym roku przewiduje się doprowadzenie całej linii do pętli, która zlokalizowana zostanie dwieście metrów za obiektami kombinatu. Nowa trasa łącząca śródmieście z tym wielkim zakładem przebiegać będzie ulicą Broniewskiego, Okrężną, obok Merinoteksu aż do pętli. Kosztem około czterech milionów złotych ułoży się tory o łącznej długości 2700 metrów”.

Dziś pętli patronuje Motoarena, jednak jeszcze w drugiej połowie lat 90. zmierzające ku niej składy pełne były pracowników Czesanki. Krosna tkające nić dziejów fabryki obracały się już jednak coraz wolniej i coraz częściej zdarzały się im fałszywe przeskoki.

- Niedługo po 1989 roku jeden z naszych kolegów z Merinoteksu, wtedy piastujący już wysokie stanowisko w Warszawie, powiedział na spotkaniu z załogą, że fabryka nie ma szans na przetrwanie. Bardzo mu za to podziękowaliśmy - wspomina Wincenty Fijołek. - Wierzyłem, że Merinotex nie powinien splajtować, bo ludzie zawsze przecież będą się ubierali. Tak samo, jak nie powinno upaść przedsiębiorstwo pogrzebowe, bo ludzie zawsze będą umierać. Cóż, kiedy jednak tak się stanie i przedsiębiorstwo pogrzebowe upadnie, w jego miejsce zaraz powstanie następne. Merinotex był jedyny i nikt nie miał zamiaru go odtwarzać. Dziś ubieramy się w lumpeksach.

Spadek mocy

Merinotex tracił moc stopniowo. Jeszcze w 2006 roku spółka notowała 20,3 miliona złotych ze sprzedaży, a rok później - 20,9 mln zł. Pod koniec 2008 roku firma zadłużona była już na 16 mln zł. Systematycznie zmniejszało się też zatrudnienie. Tak, by w 2009 roku spaść do poziomu zaledwie 350 osób. Właśnie w 2009 roku, w lutym, Merinotex upadł. W kwietniu, za ok. 10 mln zł, zakład kupili Brytyjczycy z firmy Bulmer & Lumb. Zatrudnili 200 osób, ale zapowiadali utworzenie jeszcze 100 etatów. Ostatecznie jednak w 2013 roku zakończyli produkcję.

- Mam satysfakcję, że w przeciwieństwie do wielu zakładów, z których dziś został gruz, na terenie dawnego Merinoteksu wciąż pracują ludzie - dodaje Wincenty Fijołek. - Sprzedawane są tu m.in. samochody, w biurowcu ulokował się Uniwersytet Mikołaja Kopernika.

*****

Toruńska przędzalnia dysponowała przyzakładowym żłobkiem oraz trzema przedszkolami. Poza tym przy klubie „Prząśniczka” działał jeszcze pokój dziecka, w którym można było zostawić pociechę, załatwiając w tym czasie swoje sprawy w zakładzie.W wakacje dzieci pracowników przędzalni jeździły na kolonie, organizowane w ośrodku w Zagórzu Śląskim. Merinotex współpracował pod tym względem z wieloma zakładami w Polsce, dzięki czemu młode pokolenie mogło odpoczywać w ośrodkach innych przedsiębiorstw.

FLISAK SPOD ZNAKU CZESANKI
Prawie 50 lat temu pierwsi pionierzy z Merinoteksu zaczęli cywilizować podmokłe tereny nad Wisłą na wysokości Zieleńca. Ciężko pracując, stworzyli obecne ogródki działkowe Flisak. Ogródki należały do zakładu, pracownicy początkowo nie płacili ani grosza. Wszelkie awarie usuwali pracownicy techniczni fabryki, z której również dostarczano do ogródków prąd. Energia docierała tam za pomocą wielkiego kabla, jego pozostałości działkowicze wykopują tam zresztą do dziś. Warto dodać, że główna aleja Flisaka była w nocy oświetlona latarniami, co było czymś dość niezwykłym.Z inicjatywy zakładu na działkach powstał również pawilon biurowy wraz ze świetlicą oraz mały park. W latach 70. dyrekcja zakładu zdecydowała się jednak obciążyć działkowiczów symbolicznymi opłatami. Poza tym ustawiono również szlaban, aby ograniczyć napływ aut.

ZAKŁAD I ZAŁOGA

WYDZIAŁY I SŁUŻBY

Szymon Spandowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.