3 stycznia 1946 roku zmarł ksiądz dziekan Aleksander Chodyko, któremu tak wdzięczni byli teatralni artyści i widzowie. Z odejściem tego kapłana kończyła się pewna epoka nie tylko białostockiego kościoła, ale i samego Białegostoku.
Sylwestrową tradycją teatrów i filharmonii jest zapraszanie na spotkanie Nowego Roku do swoich siedzib. Najpierw dawane jest przedstawienie lub koncert, a stosownie przed północą rozpoczyna się bal. W powojennym Białymstoku bodaj pierwszy taki sylwester odbył się na powitanie 1946 roku w teatrze miejskim.
Ale zanim o nim, to trochę wcześniejszej historii. Nieocenioną w tej mierze jest książka Elżbiety Świątkowskiej-Kozłowskiej „Cały świat gra komedię’’. Ileż w niej fascynujących wątków o teatraliach białostockich, wśród których najcenniejsze są wspomnienia. Witold Różycki, postać wręcz podstawowa dla powstania teatru w 1944 roku opowiadał, że z racji poważnego zniszczenia gmachu teatru trzeba było szukać innego miejsca.
„Poszedłem do księdza Chodyki, który miał w obrębie swojej parafii dużą i dobrze zachowaną salę. Był to budynek obecnego kina Ton, a wówczas Świat. Dzięki uprzejmości księdza mogliśmy z tej sali korzystać bezpłatnie”. Niezwykłością tamtego czasu było to, że w obróconym w ruinę przez Sowietów i Niemców Białymstoku, spotkali się ocaleli aktorzy białostoccy, przybysze z Grodna i Wilna. Wszyscy cieszyli się, że przeżyli, że znowu mogą być razem.
Wybitny polski aktor Igor Śmiałowski wspominał „w końcu stycznia czterdziestego piątego roku przyjechaliśmy pierwszym transportem teatralnym z Wilna w dość dużym składzie i wtopiliśmy się w zespół, który tam istniał. Uroczy, czarujący ludzie”. Byli wśród nich tak znani z późniejszych sukcesów Jan Świderski, Józef Kondrat, Czesław Wołłejko, Hanka Bielicka i Jerzy Duszyński, Zygmunt Kęstowicz. Dyrektorem teatru od sierpnia 1944 roku do końca 1945 roku był Marian Meller. Poniekąd związany był z Białymstokiem jeszcze przed 1939 rokiem, bowiem od 1928 roku był członkiem Instytutu Reduty, która w tym czasie była już w Wilnie. Razem z teatrem brał udział w objazdach po Polsce. Reduta Osterwy i Limanowskiego była zaś częstym gościem w Białymstoku.
15 grudnia 1945 roku dyrekcję teatru objął Władysław Szypulski. On już był doskonale znany w Białymstoku. Urodził się tu w 1895 roku. Od 1923 roku wraz z żoną Haliną był jedną z czołowych postaci życia teatralnego w Białymstoku i w Grodnie. Po wybuchu wojny związany był z teatrem Aleksandra Węgierki. Od 1945 roku przez dwie kadencje był radnym Miejskiej Rady Narodowej.
Szczególnie ta pierwsza rada miała mocną teatralną obsadę, bo jej członkiem był też Zygmunt Różycki (brat Witolda), nieoceniony organizator życia teatralnego w Białymstoku od początków XX wieku. I właśnie Szypulskiemu przypadło zainaugurowanie sylwestrowych spektakli. Ten pierwszy mimo całej niezwykłości sytuacji doczekał się nieco kąśliwej recenzji, która kilka dni później na początku stycznia 1946 roku ukazała się w wydawanej w Białymstoku Jedności Narodowej. Warto zacytować ją w całości, bo to ciekawy dokument pierwszych powojennych miesięcy. Zatytułowana została: Wesoły Sylwester w Teatrze Miejskim. Uczestnik skryty pod inicjałami L. R. pisał: „Od kilku dni afisze na mieście zapowiadały „Wesoły Sylwester” w Teatrze Miejskim, od kilku dni panie martwiły się o stroje, a panowie o gotówkę. Nareszcie nadszedł upragniony i oczekiwany od kilku lat wieczór Sylwestrowy. Od godz. 21-ej tłumy ludzi oblegały Teatr, buląc po 100 zł za miejsce. O godz. 21.30 mieliśmy możność siedząc jedno na drugim oglądać rewię w wykonaniu zespołu artystów Teatru Miejskiego. Po skończonej rewii podziwialiśmy dyrektora Teatru, który w pocie czoła ciągał krzesła pod ściany. Wreszcie po usunięciu krzeseł, cudne tony płynące spod smyczka pana Smacznego oznajmiły nam, że tradycyjny wieczór Sylwestrowy już się rozpoczął. Jak śledzie w beczce cisnęły się tańczące pary, a tumany kurzu wznosiły się w powietrzu osiadając na resztę towarzystwa, które z braku miejsc tańczących, siedzących i stojących ulokowało się na balkonie.
Po kilku tańcach wyrwaliśmy się z sali, skierowując swe kroki w stronę bufetu. Ale o dziwo! Rok mieszkając w Białymstoku pierwszy raz widziałem taki handel, żeby ceny co pół godziny rosły. Nawet wtedy kiedy pod halami wybuchała wojna Sowiecko-Amerykańska, ceny tak szybko i do takich rozmiarów nie wzrastały. Zacznijmy od zwykłej, wstrętnej, nieprzegotowanej wody na sacharynie. Zaczynało się pić wodę od 20-tu złotych, za pół godziny woda kosztowała 30 zł, a już następna butelka 40 zł. Ciastko zaczęło się płacić od 30 zł, a skończyło na 50-ciu. Kanapki: przezroczysty plasterek chleba białego posmarowany konserwami czy pasztetówką (smaku poznać nie było można) kosztowały 50 zł. Litości! Organizatorzy Wieczoru Sylwestrowego, w „Zakopiance” pierwszorzędny obiad z dwóch dań kosztuje 60 zł. Na zakończenia tego kolorowego obrazka prosilibyśmy wszystkich organizatorów, żeby pamiętali o jednym: Jeśli nie potrafisz nie pchaj się na afisz, bo nie wszyscy mieszkańcy Białegostoku mają pieniądze do wyrzucania w błoto. I że po tylu latach wojny jesteśmy spragnieni bardziej kulturalnych zabaw”.
No tak, to raczej nie był sukces dyrektora Szypulskiego, choć intencje i sam pomysł były z pewnością dobre. Tłumaczyć go może i trudna sytuacja panująca w całej Polsce, jak i to, że dyrektorem był zaledwie od dwóch tygodni.
Opublikowanie tego cierpkiego komentarza do sylwestra w kinie, które przygarnęło Teatr Miejski zbiegło się ze smutną informacją. Oto Białystok obiegła wieść, że 3 stycznia 1946 roku zmarł ksiądz dziekan Aleksander Chodyko, któremu tak wdzięczni byli teatralni artyści i widzowie. Z odejściem tego kapłana kończyła się pewna epoka nie tylko białostockiego kościoła, ale i samego Białegostoku.
Od 1909 roku, gdy został prefektem w białostockich szkołach stał się Chodyko jedną z najważniejszych osobistości miasta. Sprawując od 1919 roku funkcję białostockiego proboszcza nie porzucił pracy z młodzieżą. Stanowił przykład pielęgnowania cnót obywatelskich. Szczerze angażował się w wiele społecznych i gospodarczych inicjatyw. W latach II wojny wykazał się niezłomną postawą. Aresztowany przez Niemców w lipcu 1943 roku na wolność wyszedł, co można uznać za pewien symbol, w dzień wigilii Bożego Narodzenia tegoż roku. To właśnie księdzu Chodyce przypadło przyjmować w gościnę, która okazała się trwała, uchodzącą z Wilna kurię z księdzem arcybiskupem Romualdem Jałbrzykowskim.
Kto wie, czy bez rozmowy Witolda Różyckiego z białostockim dziekanem, teatr w mieście powstałby w 1944 roku. Raczej nie.