Miała być „dla ludu”, woziła dygnitarzy
Jako pierwsi podróżowali nią partyjni działacze i dyrektorzy dużych, państwowych firm. Śpiewali o niej muzycy disco polo z grupy Antoś Szprycha oraz Janusz Laskowski. Syrena, polska legenda motoryzacji, skończyła właśnie 60 lat.
Kochajcie syreny to ma poradeczka/ dajcie im więc dożyć spokojnej starości/ dbajcie o nie dobrze i bądźcie radośni – śpiewał Janusz Laskowski. Przytaczam ten utwór nie bez przyczyny: 20 marca 1957 roku w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu z taśmy zjechała pierwsza syrenka. Charakteryzowała się okrągłymi reflektorami, białymi kołami i rykiem silnika, któremu towarzyszył specyficzny zapach wydobywający się z rury wydechowej. Mieszanką oleju i benzyny pachnieć mogła tylko nasza, polska syrenka. Dlatego pieszczotliwie nazywana jest „skarpetą”.
Jej początki sięgają 1953 roku. W czerwcu powstał zespół do opracowania założeń „samochodu dla ludu”. Tworzono prototypy. Jeden z nich zakładał, że nadwozie syreny będzie drewniane, bo w kraju brakowało blach karoseryjnych. Z tego surowca planowano wykonanie jedynie maski i błotników, a wnętrze miało być wykończone prymitywną imitacją sztucznej skóry.
W 1954 roku w końcu podjęto decyzję, jak ma wyglądać duma polskiej motoryzacji. Drewniany miał być tylko dach, który planowano przykryć dermatoidem. Ostatecznie z tego rozwiązania zrezygnowano, bo podczas testów doszło do wypadku: Syrena wpadła w poślizg i dachowała. Z dermatoidu nic nie zostało. Postawiono więc na stal. Konstrukcja, jaką zaprezentowano w marcu 1955 roku na Międzynarodowych Targach Poznańskich, zrobiła wrażenie.
– Miałem 8 lat, gdy podsłuchałem roz-mowę starszego brata z ojcem. Dyskutowali o wielkim wydarzeniu, jakim była produkcja syreny. Wytłumaczyli mi, że to pierwszy polski samochód, więc od razu zapytałem taty, czy będziemy mogli mieć takie cacko. Ojciec odparł, że to samochód tylko dla nielicznych – wspomina Bernard Kaczmarski z Nekli koło Wrześni, współzałożyciel Stowarzyszenia Klub Miłośników Syren i Warszaw.
Na masową skalę zaczęto ją produkować w 1957 roku. Od marca do grudnia tego roku z FSO wyjechało 201 samochodów, rok później – 660, a w 1959 roku już 3010 sztuk. Z biegiem czasu decydowano się na wprowadzenie ulepszeń, ale nie były to kompleksowe zmiany. Od 1972 do 1983 roku produkcję przeniesiono do Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. W ten sposób wyprodukowano 521 311 egzemplarzy. Syrena była jedynym samochodem skonstruowanym i produkowanym tylko w Polsce.
Syrenką pod Wieżę Eiffla
– Podróżowali nią dyrektorzy i sekretarze partii. Dopiero jak oni wszyscy się najeździli, to można było kupić używany egzamplarz gdzieś na giełdzie. Żeby dostać auto z fabryki, ojciec musiałby sprzedać całe gospodarstwo. Mówił jednak, żebym był cierpliwy, bo przyjdą czasy, gdy syren będzie znacznie mniej. I się doczekałem, a teraz inni kierowcy mi zazdroszczą. Patrzą na ten cud techniki i jego urzekające piękno – śmieje się Kaczmarski, właściciel syren 101 i 102.
Te piękne, polskie „skarpety” regularnie przemierzają Europę. Co dwa lata kilkudziesięciu członków Stowarzyszenia Miłośników Syren i Warszaw organizuje rajd po Starym Kontynencie. Po raz pierwszy w dalszą podróży wyruszyły w 2004 roku – do Berlina. Pod Bramą Brandenburską świętowano przystąpienie Polski do Unii Europejskiej oraz powołanie Stowarzyszenia. Następnie syrenki pojechały do Szwecji, na Litwę, Łotwę, do Szkocji, Francji, Słowacji i Czech. Już niebawem, bo 29 kwietnia wyruszą też do Lwowa. Kawalkada PRL-owskich limuzyn pojedzie przez Częstochowę do Polańczyka, gdzie będzie stacjonować przez cztery dni. Następnie klubowicze trzy dni spędzą we Lwowie – ku uciesze mieszkańców, a zwłaszcza dzieci.
– Co dwa lata podczas weekendu majowego organizujemy zjazd. Możemy się wszyscy spotkać, porozmawiać i pochwalić swoimi cackami. Wiele uciechy wtedy mają również miejscowe dzieci, które z dużym zainteresowaniem patrzą na nasze syrenki – opowiada Roman Owczarzak z Targowej Górki niedaleko Wrześni, wiceprezes Stowarzyszenia.
Syrenka Edwarda Gierka
Bernard Kaczmarski wpadł po uszy kilkadziesiąt lat temu podczas przepustki wojskowej. Razem z kolegą pojechał do jego gospodarstwa, a tam stała syrenka. – Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Tak samo zresztą, jak w 16-letniej panience, która siedziała w tym aucie... Tą dziewczyną okazała się siostra kumpla. Z gospodarstwa wróciłem z samochodem i dziewczyną, która teraz jest moją żoną – uśmiecha się pan Bernard.
Miłość do syrenek w rodzinie Kaczmarskich jest dziedziczna. Jego syn ma syrenkę 105 z obciętym dachem, a 18-letni wnuk już teraz prosi o pozwolenie na przejażdżkę. Do dziewczyny, ma się rozumieć... – Ziarenko już zostało zasiane. To jest piękne, jak młodzi ludzie jadą takim samochodem np. do ślubu. Pamiętam, jak jedna pani młoda miała problem z wejściem do auta z powodu szerokiej sukni. Wadą syreny jest bowiem ledwie dwoje drzwi. No ale jakoś się udało – dodaje.
Ich miłośnicy dzielą je na wersję „oryginalną” i „skundloną”, czyli przerobioną. Dobrze zakonserwowana może nawet po 40 latach wyglądać, jakby właśnie zjechała z taśmy produkcyjnej. – Mam syrenkę 105 z 1975 roku. To auto ma przejechane zaledwie 18 tysięcy kilometrów i wygląda jak nówka. Mam też syrenę 103, ale jest „skundlona”, bo ma silnik z volvo. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że jest na oryginalnym zawieszeniu – przyznaje Owczarzak. I przy okazji z wielkim zapałem opowiada o najnowszym nabytku – syrence 104 w kolorze brudnej bieli. Pochodzi z samego początku produkcji i jeździła nią… sekretarka Edwarda Gierka. – O dziwo nie „zajechała” tego auta. Do teraz samochód ma zaplombowany silnik o nr. 716. Syrena była zarejestrowana na jej męża – dodaje pan Roman.
W tym samochodzie nie uśniesz
Historii związanych z syrenkami jest wiele. Jedna z nich powtarza się jednak za każdym razem: – W syrence nie uśniesz – z całą stanowczością przyznaje Roman Owczarzak.
Na początku produkcji samochodu wszystko było dopracowane z wielką precyzją. Jednak w końcowej fazie mniej zwracano uwagę na detale. Matryce do blachy były zużyte i nie przykładano uwagi do jakości podzespołów. Powiedzenie „nie uśniesz w syrenie, bo będzie trząść” zna każdy wielbiciel legendarnego pojazdu. – Niestety, do jej upadku doprowadził brak jej modernizacji. Czasem nie domykały się drzwi z powodu problemów z blachą. Nikt z tym nic nie zrobił i zamiast dbać o nasze dziedzictwo, to po prostu je zlikwidowano. Płakać się chcę, że Polska nie ma swojego auta. Byliśmy potęgą motoryzacyjną i wszystko zaprzepaszczono – żałuje Bernard Kaczmarski.
Trwają próby wskrzeszenia syreny. Tego zadania podjęła się firma AMZ z Kutna. Syrenka, nawiązująca do kultowego samochodu z czasów PRL, produkowana jest pod nazwą S201. W tej chwili po drogach jeździ kilka jej prototypów. Pod maską nowej wersji znajduje się silnik benzynowy o pojemności 1,4 litra i mocy 90 koni mechanicznych. Maska, reflektory i nadwozie przypominają dawną syrenę. Wnętrze jest już jednak w pełni nowoczesne, m.in. z dotykowymi panelami oraz klimatyzacją. Niestety, po polskich drogach jeździ zaledwie kilka egzemplarzy. Powód? AMZ Kutno nie może się dogadać z koncernami motoryzacyjnymi odnośnie udostępnienia silnika. Auto miało w masowej produkcji kosztować ok. 50 tys. zł.