Miasto żyje igrzyskami, ale nie zawsze w rytmie radosnej i gorącej samby

Czytaj dalej
Fot. archiwum Anny Kucharskiej
Ewa Bilicka

Miasto żyje igrzyskami, ale nie zawsze w rytmie radosnej i gorącej samby

Ewa Bilicka

Wiedziałam, że Rio to miasto kontrastów. Ogromnej biedy i nieprzebranego bogactwa. Wiedzieć to jedno. Zobaczyć to drugie - mówi Anna Kucharska z Opola, wolontariuszka igrzysk olimpijskich

Pierwszy dzień pobytu Anny w Rio, spacer po uliczkach miasta. Opolanka szybko z zadbanej dzielnicy wchodzi w obszar nędzy - zupełnie inny świat. O takie zmiany otaczającej rzeczywistości w Rio jest szczególnie łatwo. To, co zobaczyła, do tej pory nie daje jej spokoju. Rozłożony na śmieciach elegancki materiał, który przyjął rolę obrusa. Na nim miseczki, butelki po winie. Pozostałość romantycznej kolacji dwojga zakochanych biedaków?


- Raczej nie - mówi opolanka. - Zwłaszcza że widać tam było krew w naczyniu, a obok leżał poćwiartowany kurczak...

Jest środa, dwa dni przed oficjalnym otwarciem igrzysk, w Polsce godz. 17.00, a w Rio przedpołudnie. Anna dwie godziny podróżowała tutejszą komunikacją, z przesiadkami, by dojechać na legendarną plażę. Dziś ma dzień wolny i korzysta z tego, ile się da! Na olimpiadę w Rio pojechała jako wolontariuszka. Miała szczęście, bo taki wyjazd, choć finansowany w większości samodzielnie, to jak wygrana w totka. Anna pojechała tam jako jedna z 50 tysięcy wolontariuszy wytypowanych z grona 300 tysięcy chętnych.

- Dużo rzeczy jest tu budowanych „pod olimpiadę” - mówi o Rio. - Na przykład w niedzielę oddano tu nową linię metra. Igrzyska mają złą prasę z uwagi na sytuację społeczną i polityczną w Brazylii (w maju doszło tym w kraju do impeachmentu, obecny prezydent oskarżany jest o korupcję - dop.aut.). Brazylijczycy powiązani z organizacją starają się zatrzeć to wrażenie, ale nie są w stanie zlikwidować biedy ani uciszyć manifestacji.

Opolanka jest na miejscu niespełna dwa tygodnie, w tym czasie odbyły się co najmniej trzy ogromne manifestacje niezadowolonych Brazylijczyków, mieszkańców Rio. Pierwsza zorganizowana była, by nagłośnić, że służby mundurowe są tu źle opłacane, a część nawet nie dostaje należnego wynagrodzenia. Polka dopiero co dotarła do Rio, a na transparentach manifestantów przeczytała: „Ktokolwiek przyjeżdża teraz do Rio, nie może być bezpieczny!”.

Druga manifestacja miała wydźwięk antyrasistowski. - A w weekend przetoczyła się przez Rio seria manifestacji przeciwko powszechnej korupcji - dodaje Anna. Korupcja toczy Brazylię jak rak, dla którego igrzyska olimpijskie - wraz z rzeką pieniędzy, jaka spływa na kraj w związku z olimpijskimi przedsięwzięciami - są doskonała pożywką. Między innymi dlatego igrzyska w Rio (zresztą nie one pierwsze) kłócą się z olimpijskimi ideami, choćby pierwszej z fundamentalnych zasad olimpizmu zawartych w Karcie olimpijskiej - by hołdować życiu opartemu na „radości z wysiłku, wychowawczych wartościach dobrego przykładu, odpowiedzialności społecznej i poszanowaniu uniwersalnych podstawowych zasad etycznych”. Warto jednak pamiętać, że równie kontrowersyjne były np. igrzyska w Seulu czy w Moskwie.

W mediach wrze z okołoolimpijskiego oburzenia między innymi z powodu czystek w fawelach - czyli w dzielnicach biedoty, które okalają luksusowe fragmenty Rio, a także sąsiadowały z wioską olimpijską. Sąsiadowały, bo zostały wyburzone. Takie wydarzenia sportowe jak niedawny mundial czy obecna olimpiada są okazją dla władz, aby pozbyć się widoku biedoty, a slumsy zrównać z ziemią. Często przy tym padają strzały. Z rąk policji i wojska w minionym roku zginęło 9 tysięcy mieszkańców Rio - zwykle z faweli. Owszem, byli to często drobni złodzieje lub pionki w narkotykowym biznesie, lecz ginęli de facto podczas pozasądowych egzekucji.

W sąsiadującej z parkiem olimpijskim faweli Vila Autodromo z 550 rodzin nie został prawie nikt. Według Committee on the World Cup and Olympics do grudnia ub. roku w całym Rio co najmniej 4,1 tysiąca rodzin zostało przymusowo wysiedlonych w związku z projektami olimpijskimi.

Biedy jednak nie da się zlikwidować czystkami i wywózkami. Ci, którzy stracili dach nad głową w slumsach, zostają w Rio i widać ich na ulicach, także w bogatych dzielnicach. Śpią na chodnikach, żywią się odpadkami, czasem sprzedają skradziony przechodniowi telefon, aparat czy zerwany łańcuszek.

- Wokół jest też cała masa biednych, wychudzonych bezpańskich psów. Wiedziałam, że Rio to miasto kontrastów, podobnie jak cały kraj. Ale wiedzieć to jedno, zobaczyć na własne oczy - to drugie. Ciężkie były pierwsze dni, gdy to najpierw podziwiałam dzielnice niczym z filmów o Miami, potem wchodziłam w zupełnie inne okolice, slumsy. Pamiętam szczególnie pierwszy spacer, kiedy zobaczyłam niezwykły obrazek - w brudzie, pośród walających się śmieci, ktoś rozłożył na ziemi elegancki i czysty kawałek materiału, a na nim postawił miski, butelki z winem i piwem. Wyglądało z pozoru jak odświętny piknik, niemal romantycznie… Ale tylko z pozoru - wspomina Anna.

I znów zwrot akcji i zmiana otoczenia. W Rio, w jednej z zaniedbanych dotąd dzielnic powstało Muzeum Jutra (Museu do Amanhã). Po „wyczyszczeniu” dzielnicy z biedoty i przestępczości widać nowoczesne budynki biurowe, w tym biurowiec Trump Tower i właśnie Muzeum Jutra. Kosmiczny budynek, którego wybudowanie kosztowało 60 mln dolarów, usytuowany jest na płytkim zbiorniku wodnym. Robi niezwykłe wrażenie.

Anna przywykła do takich zaskakujących obrazków i kontrastów, połączenia zapachu ekskluzywnych perfum z - pojawiającym się tuż za rogiem - smrodem rozkładających się odpadów. Blasku złota w witrynach drogich sklepów oraz - kilkadziesiąt metrów dalej - ponurych barw obdartych bram, zdobionych nagle graffiti sławiącym wiarę w Boga.

- Trzeba uważać, gdzie się chodzi. Jesteśmy uczulani, aby nie pokazywać za często aparatu fotograficznego, telefonu komórkowego. Bywa, że nawet przechodnie na ulicy mówią nam, abyśmy schowali na przykład aparat, bo nie brakuje ulicznych złodziei - mówi Anna. - Generalnie jednak czuję się bezpiecznie, nie poddaję się presji strachu.

Wedle informacji rządu brazylijskiego do ochrony igrzysk i wsparcia 47 tysięcy osób obsługujących imprezę wydelegowano m.in. 38 tysięcy żołnierzy.

- Wszędzie widać też policjantów - dodaje Ania.

Wolontariuszom przysługuje jeden ciepły posiłek dziennie, wydawany na koszt organizatorów olimpiady. Pozostałe posiłki trzeba organizować sobie samemu. - Chętnie z tego korzystam, kupując posiłki choćby na straganach, kosztując lokalnych specjałów. Podstawą jest tu kukurydza - podawana i na słodko, i jako dodatek do dań mięsnych. Mięsa je się tu sporo, aż mnie zaskoczyło, że w kraju egzotycznych owoców podstawą diety jest mięso - mówi opolanka.

To też dobra okazja, by porozmawiać z tutejszymi mieszkańcami. - Brazylijczycy, gdy dowiadują się, że jestem Polką, szczerze się cieszą. Sporo wiedzą o naszym kraju i natychmiast mi to mówią: że mieliśmy zawiłą historię, że długo naszego kraju nie było na mapie Europy, że to Polacy rozpoczęli obalanie komunizmu… Wymieniają Jana Pawła II, Kieślowskiego, Polańskiego. Ale najbardziej zaskoczyło mnie, gdy ktoś zaczął powtarzać nazwisko Jaruzelskiego!

Wioska olimpijska to obecnie jedno z piękniejszych osiedli miasta. - Doskonale zagospodarowana, pełno tu parków, placów do rekreacji. Są też pawilony odnowy biologicznej, kluby fitness. Do tego jeszcze boiska do siatkówki i kosza, skate park, basen. Jest tu nawet wybudowana poliklinika! - wymienia Anna.

Ma nielimitowany wstęp na obiekty sportowe, zawody olimpijskie. To ważne, bo nie wszyscy wolontariusze mają takie przywileje, zaś bilety na sportowe wydarzenia olimpijskie kosztują - w przeliczeniu - nawet po kilka tysięcy złotych.

- Cieszę się też, że pracuję w wiosce, mam stały kontakt z naszymi sportowcami. Przypadła mi rola asystenta Komitetu Olimpijskiego przy Misji Polskiej. Jestem szczęśliwa, że ostatecznie dostałam taki przydział - mówi Anna.

Początkowo miała pracować przy Misji Laosu. Już w Rio zmieniono jej przydział. - Pracuję w zespole bardzo doświadczonych działaczy i uczę się od nich. Mamy tu masę rzeczy do ogarnięcia, m.in. dotyczących właśnie kwaterunku polskiej reprezentacji. Rezerwujemy też sesje treningowe, zajmujemy się tłumaczeniami - dodaje.

Wioska wygląda cudownie, ale nie wszystkie apartamenty są wykończone w każdym calu. Zdarzają się usterki hydrauliczne, braki w wyposażeniu.

- Sportowcy z Australii oświadczyli nawet, że się nie wprowadzą do takich apartamentów. Sytuację udało się tamtejszej misji jakoś opanować. Australijczycy mieszkają już u siebie - uśmiecha się Anna. - Generalnie pracownicy wioski bardzo się starają, aby wszystko wypadło jak najlepiej.

Olimpijskie apartamenty ponoć są już wyprzedane. Po igrzyskach zamieszkają w nich nowi właściciele lub będą wynajmowane przez lokalnych biznesmenów od nieruchomości. Raczej nie wrócą tu mieszkańcy biednych dzielnic, które zburzono dla potrzeb budowy wioski olimpijskiej...

- Chłonę i poznaję ten kraj na tyle, na ile obowiązki mi pozwalają. Przeżywam przygodę życia. Od teraz przez dwa tygodnie będę żyć najważniejszym wydarzeniem sportowym na świecie. I jestem pewna, że z Rio przywiozę wspaniałe wspomnienia, a polscy sportowcy - dużo medali - kończy swą opowieść wolontariuszka z Opola.

Ewa Bilicka

Ewa Bilicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.