Michał Drynkowski kupił stary dworzec i otworzył tam Restaurację Carską
Kupili stary dworzec kolejowy Białowieża Towarowa, a wraz z nim - dwa razy dłuższe życie. Michał i Katarzyna Drynkowscy przeprowadzili się z Warszawy do puszczy i znaleźli w niej szczęście.
Dopiero na Podlasiu pokochałem zimę! - podkreśla z entuzjazmem Michał Drynkowski, właściciel Restauracji Carskiej w Białowieży. Bo w miejscu, które sobie wybrał na resztę życia, trudno się nie zakochać.
Pierwszy raz ujrzał je zupełnie przypadkiem, 13 lat temu. Do Białowieży z Warszawy przyjechał na jedną noc. Kolega zaprosił go na Noc Kupały.
- I kiedy tak spacerowaliśmy przez las, w pewnym momencie stanąłem jak wryty i z moich ust wydobyły się jedynie słowa: „O, Boże“ - wspomina Michał. Ten jęk oczarowania wywołał w nim wyłaniający się z puszczańskiej gęstwiny stary, drewniany dworzec Białowieża Towarowa, zbudowany w 1903 roku dla cara Mikołaja II. Ponad sto lat temu Puszcza Białowieska była bowiem ulubionym miejscem polowań władców tej części Europy, m.in. carów Aleksandra III i Mikołaja II. Specjalnie dla nich doprowadzono tu tory kolejowe i wybudowane dworcowe budynki.
- Ten duch architektury schyłku XIX wieku był w ruinie, ale to była miłość od pierwszego wrażenia - przyznaje Drynkowski. - A jako że za miłością trzeba podążać, dzisiaj tu jestem. To moje miejsce na ziemi. Trzynaście lat temu, kiedy po raz pierwszy jechałem do Białowieży, myślałem, że to wycieczka na jedną noc, a zostałem tu, mam nadzieję, na całe życie.
Bo życie jest przewrotne
Michał Drynkowski urodził się w stolicy, a dzieciństwo spędził w podwarszawskim Komorowie, w domu otoczonym pięknymi drzewami i ogrodem. I ta miłość do zieleni została w nim do dzisiaj. Od zawsze wiedział, że swoje dorosłe lata chce spędzać w takim właśnie dużym domu, w starej architekturze rozlokowanej wśród starodrzewia. Kiedy więc zaraz po maturze stanął przed wyborem kierunku studiów, bez większego namysłu swoje kroki skierował do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
- Bo pomyślałem, że skoro wiele PGR-ów mieści się w starych pałacach, to może i ja w przyszłości zajmę taki pałac, będę miał bryczkę, konika... I będę agronomem!- śmieje się.
Jego plany zburzył stan wojenny. Drynkowski wyjechał za granicę. Przez 12 lat mieszkał w Niemczech, przy granicy z Francją, koło Strasburga.
- Reńskie wina, zamki - moje klimaty - uśmiecha się do wspomnień. - Pomyślałem, że będę mieszkał tam, gdzie inni jeżdżą tylko na wakacje, na południu Francji bądź Hiszpanii, by codzienne dni mijały mi w słońcu, pod palmami... Ale życie jest przewrotne i sprawiło mi psikusa - mieszkam na najzimniejszym, ale dla mnie absolutnie najpiękniejszym krańcu Polski.
Michał, Czy Pan Bóg jeszcze da ci taką szansę?
Po powrocie z Niemiec do Polski Drynkowski zaczął rozglądać się za jakimś urokliwym miejscem, gdzie mógłby osiąść. I gdy natknął się na białowieski dworzec, zadał sobie pytanie: Michał, czy ty sądzisz, że pan Bóg jeszcze raz da ci taką szansę, że jeszcze raz pokaże ci taką perłę? I sam sobie odpowiedział, że pewnie już nie.
- Oczywiście, że przy kupnie były rozterki, bo trzeba było od podstaw zmienić swoje życie - przyznaje. - Miałem żonę i trzyletniego syna, musiałem wyzbyć się wszystkich oszczędności, odremontować tę ruinę i przeprowadzić tu swoją rodzinę. Żona podchodzi z Poznania, więc do Polski wschodniej przeprowadzałem ją na dwa takty, najpierw do Warszawy, a potem do Białowieży -śmieje się. - Nie stawiała żadnego sprzeciwu, powiedziała: tam gdzie ty, tam i ja.
Kiedy zaczęli szukać właściciela tego zespołu zabytkowych budynków, okazało się, że są one w posiadaniu jednej z warszawskich firm, której szefowie byli zaskoczeni, że... je mają na stanie posiadania. I oczywiście byli skłonni je sprzedać.
- Po kilku miesiącach, w listopadzie 2003 roku, już byliśmy właścicielami dworca Białowieża Towarowa - podkreśla pan Michał. - I zaledwie rok zajęło mi doprowadzenie tej ruiny do obecnego stanu.
Drynkowski uznał, że siłą tego budynku będzie to, że przywróci mu starą formę, że podczas remontu będzie używał tych samych materiałów, jakich używano niegdyś, że wszystko wykona w tych samych, starych technologiach.
- Budynek jest drewniany, z bala, więc wiele elementów było spróchniałych - podkreśla. - Ale nie szliśmy na łatwiznę! Okna, frezy, zawrotnice okienne, zawiasy, wszystko robiliśmy z tych samych materiałów, co niegdyś.
Zaznacza, że mimo ogromnego nakładu pracy, i oczywiście pieniędzy, nie miał ani chwili zwątpienia, zawahania, czy dobrze zrobił kupując budynek w ruinie.
- Porównałbym to do miłości mężczyzny do kobiety - jeśli się kocha, to nie ma chwili wahania. Było ciężko, ale wiedziałem, że warto - tłumaczy. - Powstawały coraz to nowe problemy, a ja skupiałem się na tym, by je rozwiązywać, a nie rozczulać nad sobą i płakać.
Już na początku 2005 r., w lutym, uruchomił Restaurację Carską. Trzy lata później - wieżę wodną z dwoma apartamentami i budynek bani z pokoikiem w wiejsko-dworkowym stylu. Po kolejnych trzech latach ustawił na torach cztery wagony, stylizowane na carskie salonki, w których mogą mieszkać goście, a później, również w tym celu, wyremontował domek dróżnika. Teraz przyszedł czas na dom dla siebie i swojej rodziny.
Zamieszkają w domu naczelnika
Dworzec Białowieża Towarowa to jedyny w Polsce - zachowany w całości - drewniany kompleks kolejowy. Należy do niego również ogromny, ponad 200-metrowy budynek, w którym niegdyś mieszkał naczelnik stacji. To do niego właśnie wkrótce wprowadzi się rodzina Drynkowskich. Obecnie mieszkają na 50 metrach, w budynku koło dworca, który niegdyś pełnił funkcje magazynowe.
- A w przyszłym roku choinkę ustawimy już w naszym nowym, choć tak naprawdę to bardzo starym, domu - cieszy się Michał.
I oprowadza po kolejnych pomieszczaniach. W salonie, choć nie ma jeszcze podłóg, już dumnie pręży się ogromny fortepian. Przyglądają mu się dwa piękne, białe, kaflowe piece ustawione na przeciwległych ścianach tego przestronnego pomieszczenia. Przez ogromne okna zagląda tu jedynie las.
- Bardzo mi zależy, aby czuć tu było klimat tamtych lat - podkreśla właściciel. - To miejsce oddycha historią. Czuć ją w każdej desce, na każdym progu. I robię wszystko, by tak zostało.
Już wkrótce na podłogach salonu zostaną ułożone stare deski. Nad nimi zawiśnie ogromny, żeliwny żyrandol.
O ścianę kuchni stoją już oparte żeliwne drzwiczki pieca, odlane na wzór tych, jakie niegdyś otwierał naczelnik stacji. Okna też są takie same, jak te sprzed stu lat.
- Kiedy dobierałem przedmioty do wystroju wszystkich wnętrz, zarówno tych restauracyjnych, pokoi dla gości, jak i domowych, inspirowałem się zdjęciami, które zostały z tamtych czasów - przyznaje Drynkowski. - Czerpałem też ze scenografii Teatru Telewizji, bo zależało mi, aby wszystkie wnętrza wyglądały tak, jakby tu mieszkał bogaty mieszczanin z przełomu XIX i XX wieku.
Dbałość o detale widać też w - ustawionych na pobliskich torach - wagonach, w których mogą mieszkać goście. Okna w salonkach otwierają się tylko wtedy, kiedy pociągnie się za specjalny, skórzany pas. Jak za cara. Z każdego kąta wygląda atmosfera luksusu. Ściany obite są mięsistymi tkaninami, a meble - ogromne łoża, fotele, szezlągi - wykonane z orzechowego drewna.
- Było mi dość łatwo to wszystko wymyśleć i zaprojektować, bo pochodzę ze stolarskiej rodziny - podkreśla właściciel. - Mój dziadek miał przed wojną fabrykę mebli w Swarzędzu.
Chichot historii
- Wychowywany byłem w duchu patriotyzmu - zaznacza Drynkowski . - I proszę zobaczyć, jak tu się zakręciła historia. Mój dziadek, urodzony w 1887 r., uciekał za polskością z zaboru rosyjskiego do Prus. A tu taka sprzeczność - ja, patriota, znając historię dziadka, swoją restaurację nazwałem... carską. Co więcej, powiesiłem w niej portret cara! A wynika to właśnie z mojego zainteresowania historią tego regionu. Odkryłem bowiem, że wśród mieszkańców Białowieży car wcale nie był postrzegany jako ciemiężyciel. Wręcz przeciwnie, oni czekali na jego przyjazdy. On im bowiem dawał pracę, wybudował im cerkiew, elektrownię. W każdej z białowieskich rodzin znalazł się ktoś, kto pracował dla cara, bez względu na to, czy była to praca w pałacu, w stajni przy koniach, czy też przy wyrębie drzewa w puszczy. No przecież i tego miejsca, stacji kolejowej Białowieża Towarowa by nie było, gdyby nie mrzonka cara, że jego goście na polowanie muszą przyjeżdżać wygodnie, koleją. Dlatego odważyłem się odwrócić nastawienie Polaków do historii. Ja jej nie nie oceniam, ja jedynie chcę ją pokazywać.
Choć, jak przyznaje, ze społecznością lokalną specjalnie się nie brata. Nazywa siebie wręcz typem aspołecznym.
- Ja jestem samotnym wilkiem, całe życie chodzę swoimi ścieżkami - wyjaśnia z tajemniczym uśmiechem. - Dużo we mnie romantyka, ale jest też i dusza pozytywisty. Lubię pracę od podstaw i parę razy w życiu rozpoczynałem różne przedsięwzięcia, w tym biznesowe, od zera. I w pewnym momencie zawsze zadawałem sobie pytanie: Michał, czy to jest to, co chcesz robić do końca życia? I za każdem razem odpowiadałem sobie: nie. Potrafiłem wtedy wszystko zlikwidować, zmienić miasto, kraj i znowu zaczynać od nowa, od zakupu kubka, talerzyka, widelca. Robiłem tak w życiu już kilka razy.
W Białowieży rozpoczął „życie od nowa“ po raz czwarty i nie ukrywa, że ma nadzieję, że po raz ostatni. Że zostanie tu już na zawsze. Choć życie nauczyło go pokory i wie, że różne rzeczy mogą się zdarzyć. Ale - jak zaznacza - na pewno nie opuści tego miejsca z własnej woli.
Jestem Podlasianinem z wyboru
Drynkowski podkreśla, że jest Podlasianinem z wyboru. Jego rodzinne korzenie sięgają Wielkopolski, urodził się na Mazowszu, ale szczęście znalazł tu, na Podlasiu. Choć przyznaje, że musiał się nauczyć innej, tutejszej mentalności.
- Ja jestem tak ukształtowany, że jak mam jakiś problem, to nie zastanawiam się nad tym, ile kłopotów on dla mnie niesie, tylko myślę, jak go rozwiązać - tłumaczy. - Tutaj zaś dobija mnie podejście typu: to się nie opłaca, bo ileż z tym będzie kłopotów... Podlasianie to trochę tacy Hiszpanie wschodu. W języku hiszpańskim jest słowo „maniana“, które oznacza „jutro“ albo „kiedyś tam“. I z tym się spotkałem tu, na Podlasiu, że majster przyjdzie i coś zrobi dopiero jak znajdzie czas. Może to być dziś, ale może i za tydzień, albo nawet za miesiąc...
I sypie kolejnymi przykładami: -Nie ma miejsca w Polsce, gdzie nieistniejąca już od kilkunastu lat linia kolejowa jeszcze by leżała. Na Pomorzu, Śląsku, w Wielkopolsce, zostałaby już zdewastowana, sprzedana, rozkręcona. A tu? Pociągi z Białowieży już dawno nie odjeżdżają, a.. tory leżą. Maniana! - śmieje się. - Ta podlaska maniana ma również swoje dobre strony. Ludzie są tu mniej znerwicowani, bo nie biegną wszędzie tak szybko, jak w innych częściach Polski. I ja się tego uczę. Już z tym nie walczę.
Zdaniem Drynkowskiego, na Podlasiu czas płynie dwa razy wolniej, niż w innych regionach kraju.
- Przeprowadzając się tu, kupiłem sobie dwa razy dłuższe życie - uśmiecha się sam do siebie. - Same plusy. Minusów mojej przeprowadzki nie widzę.
Obawia się jedynie... rozwoju cywilizacyjnego. Że wtargnie on również w jego ostoję, do Puszczy Białowieskiej. Nie chce w pobliżu dróg ekspresowych ani hipermarketów. Nie chce kolorowych willi przypominających pałace, ani fontann przed luksusowymi domami.
- Podlasie uratowała bieda - kwituje z przekorą. - Kiedy przyjechałem tu kilkanaście lat temu i zobaczyłem te piękne wioski, te śliczne domeczki z takimi samymi dachami, te walące się płotki przy trójwymiarowch łąkach, przypomniało mi się moje dzieciństwo. Na Mazowszu już nie ma takich wsi. Wszystko, co w centralnej Polsce można było zepsuć, zostało już zepsute. Nikt tam nie zwraca uwagi na jakość architektury. Koło domów w kształcie zamków stoją domostwa stylizowane na wiejskie chaty, a obok - domy w stylu art deco. Polacy nie mają w sobie pokory, budują co chcą i jak chcą. I martwię się, że na Podlasiu ten proces również już ruszył . Droga z Białegostoku do Zabłudowa już wygląda jak strefa produkcyjna, dopiero od Narwi jest ślicznie: kolorowe domki, cerkiewki, bociany...
Drynkowski podkreśla, że pod względem biznesowym, biorąc pod uwagę poniesione nakłady, Białowieża to nie był dla niego strzał w dziesiątkę.
- Ale dla nas najważniejsze jest to, że znaleźliśmy swoje miejsce na ziemi, miejsce, w którym czujemy się szczęśliwi i żyjemy bez jakichś większych problemów - mówi głaszcząc stare drzewa przy torach, które pamiętają czasy cara Mikołaja II.