Michał Znaniecki, reżyser „Pajaców" opowiada wyjątkowej realizacji operowej
11 sierpnia mieszkańców Szczecina czeka duże wydarzenie - premiera „Pajaców”, którą realizuje pan w przestrzeni miejskiej. Szczecinianie po raz pierwszy będą w czymś takim uczestniczyć. Jak to będzie wyglądało?
Spektakl pomyślany jest w wielu miejscach miasta i specjalne mapki pozwolą zbudowac trasę aby spotkać wszystkich artystów. Oczywiście każdy widz myśli swoimi kategoriami i z doświadczenia wiem, że możemy robić bardzo dużo rzeczy, a wierna publiczność operowa stanie w alejce przed bramą spektaklu, żeby znaleźć najlepsze miejsca i nie obejrzy tego, nad czym pracowaliśmy przez miesiące na terenie miasta. Chodzi o spektakle satelitarne w Parku Kasprowicza czy na pl. Lotników. Zadanie promocji i prasy polega na tym, aby tak pokierować publiczność, żeby mogła z tego skorzystać. Żeby mogła zobaczyć spektakl akrobatów, czyli wersję naszych „Pajaców” trochę cyrkową. Cała parada pajaców będzie przejeżdżała przez miasto na zabytkowym Gazie wypożyczonym z Muzeum Techniki. Zanim widzowie dojdą do sceny głównej, spotkają grupy amatorów , którzy próbują opowiedzieć naszą operową historię swoim językiem; posługując się technikami i formami capoeiry, tanga, tańca klasycznego , fotografii a nawet szantów ( przywiezionych przez niemiecki chór w ramach projektu transgranicznego).
To podpowiedź dla widza?
Będą śpiewać i tańczyć o zdradzie, o miłości i śmierci, czyli o wszystkim, co się pojawia w operze. Dopiero wtedy, kiedy widz po drodze zbierze te informacje, spektakl będzie pełny. Nasze grupy amatorskie, które się spotkały w parku, w połowie spektaklu pojawia się na obrzeżach amfiteatru i staną się znowu centrum akcji. Według libretta to za uliczną paradą zampognari wybiega chór i tak połączą się trzy plany czasowe i przestrzenne. Fikcja operowa wymiesza się z prawdziwym miastem.
Dlatego tak ważne jest to, żeby publiczność wiedziała jak poruszać się po mieście śladami Pajaców przed spektaklem. Są mapki i aplikacje aby nikt nic nie stracił, nie musiał się spieszyć. Dopóki te spektakle się nie zakończą nie zaczniemy spektaklu głównego. Sceny są tak wymyślone i tak skoordynowane, że każdy ma szansę wszystko zobaczyć. Współpracujemy z miastem, z instytucjami istniejącymi od lat w Szczecinie i chcieliśmy, żeby one też się czegoś dowiedziały o operze uczestnicząc w jej przygotowaniu. Łączymy siły, ponieważ tylko tak można teraz robić teatr interaktywny. Włączenie 200 osób chóru amatorów do spektaklu daje nam również taką korzyść, że każdy z chórzystów wraca po próbie do domu i opowiada rodzinie i znajomym co się dzieje w świecie operowym na Zamku.
Nie pierwszy raz pracuje pan w Szczecinie z amatorami, bo już przy spektaklu „Szukając Leara” pan włączył amatorów. Wydaje się, że opera to jest taki gatunek sztuki, który wymaga dużych umiejętności. Jak wygląda praca z amatorami?
Najważniejsze jest to, żeby te umiejętności zbudować w krótkim czasie, mając do dyspozycji kilka miesięcy ale nie pójść na łatwiznę. Bo w operze nie można pójść na skróty. Nie można udawać, że się umie śpiewać . Mamy doświadczenia z amatorami w serialach gdzie można ukryć braki. Ale jak naturszczyk pojawia się na scenie teatru nie potrafi zagrać, uwiarygodnić żadnych emocji, nie ma dobrej emisji głosu. W operze nie można nie śpiewać czy źle śpiewać. Dlatego staramy się na tyle ograniczyć udział naszych amatorów, żeby to, co oni robią, mogli zrobić perfekcyjnie. Taki był warunek tego przedsięwzięcia. Mamy dwa fragmenty, w których chór pojawia się na scenie i wykonuje konkretne zadania. Trudne muzycznie, ale nie jest to trzygodzinne przebywanie na scenie, zmiany kostiumów i wszystkie te rzeczy, które muszą robić profesjonaliści. Zresztą sam tytuł opery był wybrany właśnie tak, żeby amatorzy mieli szansę przygotować się tak, żeby współpracować z profesjonalistami, być z na scenie z profesjonalną orkiestrą i profesjonalnym chórem. Amatorzy nie mogą być gorsi. Każda grupa musi być na równym poziomie szczególnie że w naszych Pajacach biorą udział wybitni soliści ze światowej górnej półki. Spektakl „Szukając Leara” z Domami Pomocy Społecznej też polegał na tym, aby tak przygotować wszystkich, żeby mogli nawet podrzucać tekst Wojtkowi Malajkatowi.
Co takiego spektakle plenerowe widzowi dają? Dla realizatorów to jest jednak utrudnienie.
Dla realizatorów to jest wielka frajda. Możemy zrobić rzeczy, których nie da się zrobić na deskach sceny w teatrze. Możemy używać ognia, wielkich przestrzeni, samochodu, który może jechać, tak jak jest w libretcie. Możemy wykorzystać wszystko to, co jest w operze. Dlatego dla nas to jest wielkie wyzwanie. A publiczność ma widowisko operowe. To jest taka wyjściówka, jak ja to nazywam. Dzięki widowiskom operowym publiczność przestaje się bać opery. Widzowie Staja się o wiele bardziej otwarci. To nie jest stricte opera, do której trzeba przyjść przygotowanym, to znaczy przeczytać libretto, wiedzieć coś o kompozytorze, mieć w głowie jakieś daty, historie, fabuły. Widowisko operowe, właśnie przez spektakle satelity, opowiada te same historie, ale w języku bardziej przystępnym jak taniec czy słowo. Widzowie mogą się przygotować chodząc po parku. Mogą usłyszeć tę samą historię kilka razy. Kiedy usiądą już na widowni spektaklu, rozpoznają wątki, wiedzą o czym to jest. Opera przestaje być hermetyczna, elitarna. A przestrzeń, natura, która daje tło i kontekst, pozwala nam być bardziej na luzie. Nawet jak sobie chcemy popłakać, to zupełnie inaczej nam się płacze. Myślę, że to jest ważne spotkanie muzyki klasycznej z mieszkańcami Szczecina w plenerze.
Ale niektóre panie chciałyby się ładnie ubrać, szpilki założyć, a tu trzeba chodzić, czasami marznąć lub moknąć.
Chodzenie do teatru to ceremonia : niech się pięknie ubierają! Ja robię spektakle i na pustyni i na wyspie, która jest zalewana wodą, wiec jest błoto. Wszystkie panie, które przyszły w obcasach, następnego roku wróciły. 90 letnie bywalczynie Metropolitan Opery czy La Scali do dziś do mnie piszą że przeżyły coś, czego nigdy wcześniej nie przeżyły. Bo musiały chodzić, moknąć i poczuły, że naprawdę w tym uczestniczą.Wstanie z fotela sali teatralnej rozbudza percepcję i nagle muzyka nabiera nowych kolorów. To powrót do prawdziwego rytuału, gdzie publiczność była częścią spektaklu. Wielu widzów przyjeżdża do Argentyny na mój festiwal właśnie po to, żeby zmoknąć, żeby wejść w błoto, żeby się zgubić w tropikalnym lesie i nagle usłyszeć Monteverdiego na drzewie. Mam tak pozytywne doświadczenia, że wierzę, że cała publiczność, która ja nazywam tradycyjną, trochę odetchnie. Najważniejsze, że możemy wspólnie przeżyć coś razem.
Realizował pan plenery w różnych miejscach na świecie, co pana przekonało do Szczecina?
Nie mam doświadczenia z plenerami, jeżeli chodzi o spektakle realizowane w Szczecinie, natomiast mam kontakt z widzami i zespołem Opery na Zamku. Po trzech tytułach, które zrobiłem w szczecinie w ciągu ostatnich lat, miałem niesamowity odzew i dialog z publicznością. To bardzo napędza i doładowuje artystę. Bez wahania podjąłem się powrotu z takim spektaklem. Dużym zaskoczeniem było dla mnie zgłoszenie się tylu osób na casting do chóru. Pracowałem niedawno z podobnym projektem we Wrocławiu i pojawiły się dwie osoby, a tutaj 500. To już daje odpowiedź dlaczego tu jestem. Ten dialog jest dla mnie na tyle istotny, że poświęcam inne projekty, żeby tu pokazywać moje realizacje, bo ufam, że to zostanie kupione. Że to będzie zrozumiane, a jeśli nie zrozumiane, to przynajmniej zadowoli czy ucieszy. A jeżeli chodzi o Szczecin, to odkryłem piękne miejsca, prawdziwe sceny gotowe do przyjęcia aktorów i śpiewaków. Mieszkam w al. Jana Pawła II, wychodzę z domu i mam gotową scenografię