Michalina Wisłocka dała im radość z seksu. Sztukę kochania czytało się pod kołdrą
„Sztukę kochania” czytały po kryjomu z wypiekami jako młodziutkie mężatki. Dorastały w surowych domach, gdzie seks był tabu. O „pierwszym razie” i antykoncepcji mówią seniorki z Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Bytomiu. Szczerze.
Odważne, mądre i wyzwolone. Na emeryturze cieszą się życiem. Oto studentki Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Bytomiu: Ewa Tyburczyk, Urszula Jaksik, Irena Ołówka i Elżbieta Sokalska. Urodzone w połowie lat 40. i 50. XX wieku. Kiedy w 1976 roku Michalinie Wisłockiej udało się wydać „Sztukę kochania”, czytały ją jednym tchem. Mimo że młode mężatki, w porównaniu z dzisiejszymi nastolatkami, doświadczenia miały niewielkie. Nam mówią o tym szczerze. I o tym, ile zawdzięczają Wisłockiej.
- W moim domu temat seksu był tematem tabu - przyznaje Irena Ołówka, rocznik 53. - Rodzice byli skryci i nie było mowy o żadnym uświadamianiu. Ciemnogród, wiara w bociana. Wszystko było tajemnicą. Ja się dowiadywałam o seksie w rozmowach z koleżankami. Brakowało fachowych książek. A jak były, to nie w oficjalnym obiegu - mówi. Pierwszy raz? - Przed ślubem. Miałam 16 lat. Chłopak był ode mnie 5 lat starszy i on mnie wprowadził w tajniki erotyki. Ale zrobił to w delikatny sposób. I to pierwsze doświadczenie miło wspominam. To było w domu, rodzice byli w pracy. Najpierw była kolacja przy świecach, romantyczny nastrój - opowiada. Przyznaje, że nie obyło się bez niepokoju, jak to będzie? Bo wyobrażenia były zupełnie inne. Jak mówi Ołówka, w ostateczności wszystko zależało od finezji i wyczucia oraz dojrzałości partnera. - Obyło się bez bólu - śmieje się dziś. Dwa lata później była już mężatką. Cztery lata minęły, jak ukazała się książka Wisłockiej. - Czytało się tę książkę z wypiekami na policzkach, trochę z wewnętrznym wstydem - przyznaje pani Irena.
Cztery siostry w domu i żadnej nagości
Co szokowało najbardziej? Różnorodność pozycji na przykład. - No i te detale. Nikt wcześniej tak tego nie opisywał - mówi. Elżbieta Sokalska, rocznik 44, dopiero po rozwodzie sięgnęła po kultową książkę. W domu były cztery siostry, mama i babcia. I tylko jeden mężczyzna, ojciec. Nie było mowy o nagości, nawet w gronie samych kobiet. - Ojca nigdy nawet w samej bieliźnie nie widziałam, zawsze był ubrany. Sprawy damsko-męskie nie istniały, trzeba było czekać do ślubu. To nie było dobrym przygotowaniem do satysfakcjonującego życia erotycznego - przyznaje pani Elżbieta.
Ona też, podobnie jak pani Irena, inicjację przeżyła przed ślubem. - Na obecne czasy to późno, bo miałam już 22 lata. To był bal maskowy. Byłam na nim ze studentem V roku medycyny. Z balu wyszliśmy wcześniej, on zaprosił mnie do siebie. Nie było to planowane - wspomina. Student był przekonany, że ma do czynienia z dziewczyną, która ma już doświadczenie. Kiedy okazało się, że tak nie jest i on ma ją wprowadzić w świat erotyki, był przerażony. Ostatecznie dopiero na kolejnej randce zdecydował się na ten krok. Więcej już jednak się nie spotkali. - Bałam się konsekwencji, tego, że zajdę w ciążę - przyznaje pani Ela. Prezerwatywy, krążki, spirale - o tym czytały dopiero u Wisłockiej, już jako doświadczone mężatki. Wcześniej najbardziej popularny był kalendarzyk i liczenie „bezpiecznych dni”. Albo stosunek przerywany (który Wisłocka uznawała w przypadku doświadczonych partnerów, ale i widziała jego wady). Po pierwszym kontakcie pani Elżbieta postanowiła trzymać się jednak zasady, że jeśli seks - to po ślubie. - Narzeczonemu przyznałam się, że miałam raz doświadczenie seksualne. Zrozumiał, był dżentelmenem i udało nam się utrzymać to jako tajemnicę przed moimi rodzicami. Chociaż mama się jakoś domyślała - wspomina. Zanim przeczytała książkę Wisłockiej, kartkowała „Ars amandi” Owidiusza, ale poezja nie dawała odpowiedzi na wszystkie praktyczne nurtujące pytania. Z mężem nie rozmawiali o seksie i jak przyznaje, nie do końca byli dopasowani temperamentami. Swoją kobiecość odkryła już po rozwodzie, dzięki nowemu partnerowi i... książce Wisłockiej.
Z biblioteki książki nikt nie pożyczał. Czytelnicy ją... kradli
- Wspólnie kartkowaliśmy książkę i nawet mieliśmy zasadę - otwieraliśmy na chybił trafił i… teorię sprawdzaliśmy w praktyce - opowiada pani Elżbieta. Książkę czytał także pan Waldemar, były górnik z Bytomia. Prosi, aby nie podawać jego prawdziwego imienia. - Książka „Sztuka kochania” to było odkrycie. Przede wszystkim autorka pokazała, jak można bawić się seksem, podgrzewać atmosferę, np. poprzez kawiarniany petting, czyli „zaczepianie” i pieszczenie stopą pod kawiarnianym stolikiem, wykorzystywanie zmysłów. To, co pisała, pobudzało wyobraźnię i zachęcało do eksperymentów - przyznaje. Ale najpierw trzeba było książkę zdobyć, przełamując barierę wstydu.
Pani Urszula, rocznik 53, pracowała w latach 70. w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bytomiu. - Dotarły do nas pierwsze egzemplarze „Sztuki kochania”. Kupiliśmy trzy sztuki i najpierw trzymaliśmy pod biurkiem. Ale nikt o nie nawet nie pytał. Nie było odważnych. W końcu dyrekcja wpadła na pomysł, żeby wystawić je na półce w dziale książek medycznych. Problem rozwiązał się połowicznie. Nikt z tą książką nie podszedł, chcąc ją wypożyczyć. Ale książki zniknęły. Wszystkie egzemplarze. Potem wyszły kolejne wydania, znowu je kupiliśmy. Mimo to, czytelnicy nadal się wstydzili je pożyczać. Zauważyłyśmy, że czytają chowając się między regałami. Mało tego, wyrywali kartki! O Wisłockiej bardzo dużo się mówiło, książka znikała z księgarni w ciągu jednego dnia. Co ciekawe, jeśli ktoś już jednak zdecydował się na wypożyczenie „Sztuki kochania”, mieliśmy surowy nakaz sprawdzić na karcie wpisu, czy na pewno ma skończone 18 lat. A najbardziej chciała czytać młodzież, starsi się wstydzili - mówi.
Ewa Tyburczyk, rocznik 45, była nauczycielka, przyznaje, że jako wychowawczyni starała się być otwarta na „te sprawy”. - Prowadziłam lekcje o dojrzewaniu odkrywając, że matki nie powiedziały córkom, czym jest miesiączka. Rodzice sami wstydzili się tematu seksu, a co dopiero rozmawiania o tym z dziećmi - mówi.
400 ginekologów ogląda „Sztukę kochania” z zapartym tchem
Pani Urszula dodaje: - Nawet budowa anatomiczna była mało znana, zwłaszcza nie swojej płci. Jak miałam 15 lat, to krążyła opinia, że dziewczyna może zajść w ciążę, jak usiądzie na krześle, na którym wcześniej długo siedział mężczyzna i jest jeszcze gorące. Wisłockiej za to, co zrobiła dla naszego pokolenia, należy się pomnik - mówi. Zdaniem prof. dr hab. n. med. Violetty Skrzypulec-Plinty, ginekologa-położnika, seksuologa i kierownika Katedry Zdrowia Kobiety ŚUM w Katowicach, książka Wisłockiej była jak ABC życia erotycznego, zupełnie nowym doświadczeniem dla całego pokolenia Polaków. Ona wychowała się w domu bez tabu, ale pamięta, że gdy w 1977 roku zaczynała studia na medycynie, słowa seks, orgazm, aborcja, trudno przechodziły przez gardło. - Ta książka to nadal wyjątkowa literatura. W czasie mojej ostatniej konferencji w Warszawie „Young women - zdrowo w dorosłe życie”, udało mi się zorganizować premierę filmu i proszę sobie wyobrazić ok. 400 ginekologów, którzy z zapartym tchem oglądają „Sztukę kochania”. To jest kawałek naszego życia. Film trafił ze swoją premierą w najlepszy czas. Historia zatoczyła koło pomiędzy sztuką kochania lat 70. a czasem współczesnym, z manifami, czarnym marszem, protestami kobiet. Wiedzę o seksualności trzeba przekazywać, trzeba edukować młodych ludzi, aby to, co wiedzą na temat seksu, nie opierało się na powierzchownej wiedzy z internetu, pornografii i wszystkim tym, co w cyberprzestrzeni. Potrzeba rzetelnej, solidnej wiedzy - mówi. I dodaje: - Edukacja młodego pokolenia poległa i jeśli nic z tym nie zrobimy, nie będziemy mieć wpływu na to, jak będzie wyglądała i czy w ogóle będzie. „Sztuka kochania” z nowym rozdziałem dostosowanym do współczesnej nauki na temat antykoncepcji na nowo może być podręcznikiem dla naszej wiedzy o seksualności. Czasy są bardzo ciężkie dla tematu seksualności, parasole znów szykują się do użycia. Walczymy o coś więcej niż edukacja seksualna, chodzi o prawo do samostanowienia o sobie, prawo do samych siebie. Wywalczyłyśmy prawo do głosowania, do nauki, możliwości rozwoju, antykoncepcji , znowu koło się zatoczyło i znów walczymy - podkreśla.
Rozmowa z profesor dr hab. n. med. Violettą Skrzypulec-Plintą, ginekologiem-położnikiem, seksuologiem i kierownikiem Katedry Zdrowia Kobiety ŚUM w Katowicach
Lata 70. XX wieku, Michalina Wisłocka próbuje wydać swoją "Sztukę kochania", ale napotyka opór , przede wszystkim ze stron partyjnych. Czy to była hipokryzja, zasłanianie się hasłem "nie chcemy walki z kościołem", czy może jednak głębokie tabu wobec seksualności w tamtych czasach?
Film trafił ze swoją premierą w najlepszy czas. Historia zatoczyła koło pomiędzy sztuką kochania lat 70-tych a czasem współczesnym – manify, czarny marsz, protesty kobiet.
Wiedzy o seksualności trzeba uczyć, trzeba edukować młodych ludzi, aby to, co wiedzą na temat seksu nie opierało się na powierzchownej wiedzy z internetu, pornografii i wszystkim tym co w cyberprzestrzeni. Potrzeba rzetelnej, solidnej wiedzy począwszy od nauki higieny, funkcjonowania własnego ciała dopiero potem dopiero wszystkiego co dotyczy kontaktów seksualnych, antykoncepcji, chorób przenoszonych drogą płciową, zachowań seksualnych.
Tymczasem edukacja młodego pokolenia poległa i jeśli nic z tym nie zrobimy nie będziemy mieć wpływu na to, jak będzie wyglądała i czy w ogóle będzie. „Sztuka kochania” z nowym rozdziałem dostosowanym do współczesnej nauki na temat antykoncepcji na nowo może być podręcznikiem dla naszej wiedzy o seksualności.
Seks i seksualność to bardzo ważny element życia każdego człowieka, ale tylko dobre zrozumienie tematu a więc edukacja, daje komfort i narzędzia do tego, aby móc się w tym temacie poruszać.
W tym czasie na Zachodzie panuje (już od lat 60. XX w.) kultura hipisów, promocja wolnej miłości, a w Polsce problem z wydaniem podręcznika dotyczącego seksu. Z jakimi problemami przychodziły wtedy kobiety do ginekologa? Czy były pytania dotyczące inicjacji seksualnej?
Lata 70. XX wieku to czasy mojej szkoły średniej , więc nie miałam szans na poznanie takich pytań kierowanych do ginekologa, a sama miałam to szczęście, że nie musiałam szukać informacji o seksualności ponieważ wychowywałam się w atmosferze otwartości i rozmów na ten temat.
Teraz z perspektywy i doświadczenia w pracy myślę jednak, że problemy zawsze były takie same. Dotyczą one inicjacji seksualnej, orgazmu, komfortu współżycia, niechęci do współżycia gdy pojawiają się problemy w związku. Musimy pamiętać, że problemy się nie zmieniają , ale sposób ich rozwiązywania jest a przynajmniej powinien być inny. Najgorszy sposób to internet i tzw. rozmowy z koleżanką… Na uwagę wśród tych pytań z zakresu seksualności zasługują też męskie problemy, brak wzwodu, przedwczesny wytrysk. Od kiedy istnieje życie seksualne równolegle pojawiają się problemy, choć pewnie tych męskich przybywa.
Czy kobieta zajmująca się seksuologią w latach 70. XX w. była traktowana mniej poważnie, niż mężczyzna ?
Seks i seksuologia zawsze budziły emocje a kobieta seksuolog podwójnie, nawet w dzisiejszych czasach. Kobieta seksuolog lepiej rozumie kobietę pacjentkę z racji fizjologii, ciąży, cyklu miesiączkowego, rozmowy z kobietą są bliższe i łatwiejsze. Niemniej jednak bardzo ważne jest szkolenie lekarzy seksuologów obu płci.
Jak wyglądała kwestia antykoncepcji w czasach, kiedy Wisłocka wydawała swoją "Sztukę kochania"? Co było w aptekach, jakie środki były popularne i czy musiały być przepisywane na receptę?
Rozwój antykoncepcji to lata 60. ubiegłego wieku, wtedy na świecie pojawiła się pierwsza tabletka antykoncepcyjna, która później weszła na rynek polski. Najpopularniejsze były wówczas środki dostępne bez recepty – kapturki, prezerwatywy, globulki dopochwowe. Tylko leki hormonalne, tak jaki i teraz wypisywane były na receptę.
Jak wyglądało wtedy uświadamianie młodego człowieka? Do czego się ograniczało?
Urodziłam się i wychowywałam w Mikołowie, miałam to wyjątkowe w skali kraju szczęście chodzić do mądrego liceum, w którym była przeprowadzana edukacja seksualna. Mój ojciec ginekolog, później ja sama również, po godzinach wyjeżdżaliśmy na takie spotkania organizowane w placówkach oświatowych, po to by edukować a przede wszystkim rozmawiać na tematy związane z seksualnością kobiety i mężczyzny. Dziś mam wrażenie cofamy się. Wiele spraw jest uwarunkowanych przez czasy w których żyjemy ale jeszcze więcej zależy od ludzi, którzy w danym czasie decydują o kształcie edukacji seksualnej.
Biografia Wisłockiej to też skomplikowany trójkąt seksualny, a potem także romans z żonatym mężczyzną, który rozbudza w niej seksualność. Na ile takie historie były szokujące, a może zdarzały się częściej, niż można było się spodziewać?
Wisłocka miała bardzo smutne życie, tragiczne nawet….to tak już jest, że w życiu ludzi tych wielkich i tych małych jest zawsze jakaś tajemnica, która gdy ujrzy światło dzienne budzi rożne emocje, intryguje, bulwersuje. Zastanawianie się nad jej biografią nie jest według mnie celem tego filmu, nie ma wpływu na edukację, jeśli chce się w życiu coś osiągnąć, to często trzeba coś poświęcić.
Jak bardzo zmieniły się problemy seksualne, porównując tamte z 2017 rokiem?
Od kiedy człowiek zna związek pomiędzy stosunkiem seksualnym a zaspokajaniem swoich potrzeb seksualnych, emocjonalnych i bliskości, na rożne sposoby poszukiwał ich realizacji. Seksualność jest jak atlas, każdy wyrusza w swój samotny rejs i potrzebuje kompasu, tym kompasem jest edukacja seksualna. Poznawanie modyfikatorów życia seksualnego, wiedza na temat chorób przenoszonych drogą płciową, na temat antykoncepcji, to bagaż, który jest niezbędny. Seksualność to nie tylko stosunek seksualny, to całe nasze życie i tak będziemy kształtować nasze dzieci, rozmawiać, uczyć je wchodzenia w temat seksualności człowieka, jak sami byliśmy uczeni. Jeżeli nie wytłumaczymy małemu dziecku co to jest zły dotyk to jak pozbędziemy się tematu pedofilii, jeżeli nie wytłumaczymy nastolatce, że nie może zaczynać życia seksualnego bez poznania jego konsekwencji, to jak unikniemy niechcianych ciąż i chorób przenoszonych drogą płciową. Dobra szkoła, dobra literatura, rozmowa, tłumaczenie, to takie proste a jak czasami bardzo trudne.