Michalina Wisłocka: kobieta, której rady się nie zestarzały [ROZMOWA]
Była barwną osobowością i fajną kobietą. O Michalinie Wisłockiej, bohaterce wchodzącego dziś do kin filmu "Sztuka kochania", opowiada prof. Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog i jej dawny kolega z pracy.
Do kin wchodzi właśnie film Marii Sadowskiej „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”. Kim była Wisłocka dla polskiej seksuologii?
Była popularyzatorką wiedzy i edukatorką. Promowała wiedzę na temat życia seksualnego w wersji przydatnej dla kobiet. Swoją dosadnością, dokładnością i szczegółami trafiała właśnie do nich.
W świecie naukowym była ceniona?
Nie, bo nie dokonała żadnych naukowych odkryć. Choć miała pasję i może gdyby poświęciła się pracy naukowej i gdyby jej sprzyjano, mogłaby odnieść na tym polu sukcesy. Była jednak świetną edukatorką seksualną, zarówno w kontaktach z pacjentkami, jak i dzięki książce, która cieszyła się wielkim uznaniem.
Znał Pan Michalinę Wisłocką osobiście?
Znałem, przez wiele lat. Pracowaliśmy drzwi w drzwi w Towarzystwie Świadomego Macierzyństwa, później Towarzystwie Rozwoju Rodziny. Na pierwszym piętrze przy ul. Karowej w Warszawie ja przyjmowałem jako seksuolog, a ona jako ginekolog-cytolog. Była typem lekarza społecznika. Poświęcała się pacjentom i edukacji. Nie myślała o pieniądzach. Dla niej było to nie do pomyślenia, by wykłócać się o honorarium. Traktowała to jako misję, choć jeśli ktoś jej przy okazji coś zapłacił, była zadowolona. Nigdy też nie wykłócała się o honoraria za książki i publikacje.
W kontaktach prywatnych jaką była osobą?
Pogodną, wesołą, lubiącą życie towarzyskie. Nie stroniła od alkoholu. Lubiła zjeść, wypić. Była bardzo barwną osobowością i fajną kobietą, choć według mojego gustu trochę za bardzo była babochłopem. Świetnie nawiązywała też kontakty z ludźmi. Mówiła zawsze to, co myślała i niektórym nie było to w smak. Ale ja ją za to ceniłem. Potrafiła pochwalić i zwrócić uwagę krytyczną. Wiedziałem, że wszystko mówi szczerze. Mało ludzi wie, że była wyznania ewangelickiego i jej podejście do seksu miało z tym związek. Kościoły ewangelickie w tamtych czasach były bardziej otwarte niż Kościół katolicki. Akceptowały antykoncepcję, którą zajmowała się Wisłocka. A ten temat wzbudzał wtedy w Polsce duże kontrowersje.
Co sądziła o aborcji?
Aborcja była wtedy inaczej traktowana. Była nadużywana i traktowana jako metoda antykoncepcji. Ale nie wzbudzała takich emocji jak teraz. Wisłocka nie kochała aborcji. Ale uważała, że w sytuacjach trudnych powinna być dostępna.
Reżyserka filmu Maria Sadowska mówiła w „Polityce”, że Wisłockiej trudniej było się przebić w świecie naukowym, bo była kobietą. Mogło tak być?
Nie do końca. W tamtych czasach kobiety były profesorami na uczelniach medycznych. Nie było ograniczeń, choć większość lekarzy i studentów stanowili mężczyźni. Z Michaliną problemem nie było to, że była kobietą, tylko poglądy, które mogły jeszcze nie być akceptowane. Ale w filmie jest profesor uczelni medycznej w Białymstoku, który jej sprzyjał. Wiem, kto to jest. Białystok słynął z tego, że się zajmował antykoncepcją, później sztucznym zapłodnieniem. Był pionierski. Natomiast w Warszawie atmosfera była nieprzychylna. Gdy wypłynęła z książką, środowisko ginekologów stało się zazdrosne. W rozmowach ze mną przejmowała się tym. Ale ja jestem mężczyzną i też miałem rzucane pod nogi kłody za tematy, którymi się zajmowałem.
Książka „Sztuka kochania” przez te lata bardzo się zestarzała?
W sensie naukowym ma teraz niewielką wartość, język też się dzisiaj zmienił. Ale wiele rad praktycznych do tej pory jest aktualnych: poduszka pod biodra, różne pozycje, dochodzenie do orgazmu. Oczywiście świat poszedł naprzód. Są lepsze prace popularnonaukowe dla kobiet i dla mężczyzn.
A wiedza Polaków bardzo się zmieniła?
Wtedy nie było internetu. Źródeł informacji poza rówieśnikami było niewiele. W niektórych gazetach wprowadzono nieśmiało kąciki porad, a głód wiedzy był olbrzymi. Teraz w sprawie antykoncepcji można wejść do internetu i w detalach uzyskać informację o metodach, ich wadach i zaletach. W księgarniach może głowa rozboleć od liczby tytułów. Kiedyś tego nie było. Ale nie był to problem tylko polski. Film może sugerować, że byliśmy barbarzyńcami w oświeconej Europie. Tymczasem w latach 60. XX wieku Polska należała do pionierów edukacji seksualnej w Europie. Włochy, Hiszpania, Portugalia były zdecydowanie daleko za nami, choć wyprzedzali nas Czesi, Niemcy, Holendrzy, Szwedzi.
Gdzie była ta edukacja?
W szkołach. W 1956 r. chodziłem do szkoły średniej i miałem zajęcia na temat seksu prowadzone przez lekarza. Później Towarzystwo Rozwoju Rodziny prowadziło zajęcia w szkołach. Nawet przedstawieni w filmie przeciwnicy Michaliny, lekarze, publikowali wiele książek, działali na rzecz edukacji. Nie zdobyli jednak takiej sławy. Oni pisali językiem naukowym. A ona przystępnym.