Mickiewicz w grobie się przewraca. A my "Dziadów" nie rozumiemy
"Dziady", w których nie ma dziadów, mesjanizm, którego nie ma i tajemniczy Mąż 40 i 4. Wokół dramatu Adama Mickiewicza narosło wiele nieporozumień i błędów interpretacyjnych, powtarzanych w szkole i utrwalonych w omówieniach utworu. O „Dziadach” rozmawiamy z prof. Bogusławem Dopartem, literaturoznawcą, historykiem literatury, kierownikiem Katedry Historii Literatury Oświecenia i Romantyzmu Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- Z akademickiego nawyku pierwszy zadam pytanie... pozwoli pani? Co to właściwie są te dziady?
W szkole uczyli, że obrzęd wywodzący się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, poświęcony duchom przodków, ale skoro pan profesor zaczyna takim pytaniem, to czuję, że coś jest na rzeczy...
Dziwna sprawa... w „Dziadach” właściwie w ogóle nie mamy do czynienia z dziadami. Z obrzędu został tylko schemat: uroczystość na cześć zmarłych, modły, biesiada. A dziadowie? Przodkowie? Do "opiewania przodków dziejów" nie dochodzi. Nie ma też dziadów – wędrownych śpiewaków, lirników, bardów, którzy u ludu cieszyli się uwielbieniem, ale i dwuznaczną reputacją. Nie ma, o dziwo, dziadów cmentarnych – żebraków i śpiewaków. Podczas świętowania dziadów – a ta tradycja dotychczas nie zaginęła bez reszty – na groby przynoszono potrawy, którymi karmiono zmarłych, częstowano się wzajemnie, a część oddawano żebrakom. O takich praktykach mówi relacja etnograficzna ogłoszona w "Dzienniku Wileńskim" w roku 1817. Maria Czarnowska dokładnie opisuje wołyńskie dziady wiosenne, nazywane "prewodami" – co się wiąże z Niedzielą Przewodnią, pierwszą po Wielkiejnocy (dziś Niedziela Miłosierdzia Bożego). Mickiewicz wówczas studiował w Wilnie, nie mógł tego nie czytać, bo kto nie czytał "Dziennika Wileńskiego", nie liczył się w kulturalnej społeczności. Zresztą jest prawie niemożliwe, że człowiek z Nowogródczyzny nie widział na własne oczy prawdziwych dziadów, takich, które składały się ze skromnej liturgii zaduszkowej i uczty na grobach. A w poemacie – jakiś kosmiczny teatr duchów, zainscenizowany w kaplicy, guślarz, strwożony lud zamiast szczodrych żałobników… Skąd więc dziady w tytule dzieła? I to nie tylko w roku 1823, gdy poeta był zanurzony po szyję w romantycznej ludowości, ale także 10 lat później, kiedy w Dreźnie powstanie potężny poemat moralny, metafizyczny, historyczny, eschatologiczny...
Części wileńskie i część III łączy bohater. Dzieli tematyka, dziesięć lat życia i doświadczeń Mickiewicza oraz bardzo ważna cezura historyczna – upadek powstania listopadowego. A jednak te, tak różne utwory, spięte tytułem, traktujemy jako całość. W co zatem zagrał z nami Mickiewicz? Gdzie te dziady?
"Dziady" to przede wszystkim rama, w którą poeta postanowił wpisać bardzo złożoną treść symboliczną. Treść odmienną w Wilnie – odmienną, szerszą, w Dreźnie. Ta treść symboliczna obejmuje różne przedstawienia kosmicznej jedności i pełni czasu: od początku do końca. Grób dla Mickiewicza to archaiczne, źródłowe zjawisko kultury, ale i miejsce oczekiwania na kres wszystkich rzeczy. Grób stoi na pograniczu światów żywych i umarłych. Świat duchów istnieje po niewidzialnej stronie świata żyjących – jak w "Romantyczności" i w "Dziadach" wileńskich; Mickiewicz zaadaptował tu wierzenia wschodniosłowiańskie. Po napisaniu części III wyraził się, że ideą "Dziadów" jest wpływ świata niewidzialnego na ten widzialny.
Wileńsko-kowieńskie początki poematu to folklor, ludowość.
Dla romantyków folklor jest kulturą odwieczną, niezmienną od wieków; w gruncie rzeczy można powiedzieć, że lud wiernie przechował to, co przekazała gminna starożytność śródziemnomorska. Mickiewicz był filologiem klasycznym, jego nauczyciel, prof. Groddeck, kształcił się w Getyndze, gdzie w tym czasie narodziło się religioznawstwo porównawcze. Weźmy np. sposoby obcowania żywych z umarłymi: od niepamiętnych czasów goszczono duchy zmarłych, żywiono, ogrzewano, kąpano etc. Mickiewicz wiele o tym wiedział. Jego "Dziady" prawie w ogóle nie przypominają tego obrzędu, o którym pani wspominała na początku, odpowiadając na moje żartem zadane pytanie. Dziady działy się wśród grobów, u Mickiewicza w kaplicy – bo budowla sakralna to w niezliczonych kulturach symbol kosmosu. Kaplica jest zamknięta, zasłonięta, czyli mamy przestrzeń misteriów, świętych wtajemniczeń. Guślarz zachowuje się jak demiurg, stwórca, a co najmniej jako narrator mitu o stworzeniu świata. Obrzęd rozgrywa się na trzech poziomach, bo mityczny kosmos ma taką strukturę: eteryczne niebo – odpowiada mu w „Dziadach” para dzieci; świat podksiężycowy, czyli pasterka Zosia; świat podziemny – tu Widmo złego pana. Kolejność scen też jest zdeterminowana przez opowieść o stworzeniu świata, bo w tej opowieści mamy kolejno: górę, dół i dział środkowy. Wniosek? Mickiewicz inscenizuje widowisko opierając się na najstarszych tradycjach naszej cywilizacji śródziemnomorskiej.
No dobrze, to "Dziady" wileńskie, a jak się ma to do III części, celi Konrada, do widzenia księdza Piotra, Wielkiej Improwizacji, Salonu warszawskiego?
W "Prologu" umiera Gustaw, rodzi się Konrad. W Scenie IX "Dziadów" drezdeńskich ma miejsce – nie do końca przekonująca – próba wytłumaczenia tego przejścia od jednej do drugiej formy bytu bohatera. Kłopot, bo przecież w zakończeniu części IV Gustaw po prostu roztopił się w krainie duchów. To jakim cudem ożywa jako Więzień w "Prologu", po to tylko, żeby zaraz umrzeć i odrodzić się? Gustavus obiit. Hic natus est Conradus. Kiedy opowiadam o tym, jak bardzo słabo rozumiemy "Dziady" i jak źle są one skomentowane w szczegółach, przywołuje taki prosty przykład, jak tajemniczy skrót D.O.M w celi Konrada.
Tajemniczy? Przecież wszyscy chyba się z nim zetknęliśmy i potrafimy rozszyfrować...
Deo Optimo Maximo? Dedykacja Bogu Najlepszemu Najwyższemu pojawiała się na fasadach świątyń Jowisza, króla bogów i bóstwa opatrznościowego Rzymian. Co to ma tutaj do rzeczy? Cela Konrada to miejsce inicjacji, duchowej śmierci i odrodzenia. Cela staje się symbolicznym grobem, tym samym skrót D.O.M należy odczytywać tak, jak znaczy od wieków na polskich nagrobkach: Domus Omnium Mortalium, dom wszystkich śmiertelników. Wszystkich ludzi, całej ludzkości. Gustaw – indywidualista odradza się jako reprezentant rodzaju ludzkiego. Jego misja dotyczy wszystkich ludzi; jego przemiana to zapowiedź wielkiej naprawy natury ludzkiej. D.O.M. to inskrypcja zapowiadająca wspaniałe misterium przemiany świata i człowieka.
Skoro o tajemnicach, to tajemniczy jest chyba i sam bohater. Kim właściwie jest? Upiór, Gustaw, Konrad, Pielgrzym – to ta sama osoba?
O, tak, tajemnicza postać. W punkcie wyjścia jest samobójcą, upiorem; pierwszym ogniwem "Dziadów" wileńskich jest przecież ballada "Upiór". I znów – upiór to symboliczna rama dla romantycznego buntu indywidualisty, dla tragizmu egzystencjalnego, dla romantycznego mitu miłosnego i refleksji nad miejscem człowieka w Uniwersum. Precyzyjnie wytycza Mickiewicz szlak przemian bohatera w części III. Po przemianie Gustawa w Konrada w symbolicznym grobie bohater przechodzi rozmaite koleje. Nie jest świadom swego przeznaczenia, swej godności męża opatrznościowego, ale ma potężne poczucie odpowiedzialności za naród, za świat, za człowieczeństwo. Ma poczucie misji, ale szuka jej na oślep. Zaczyna się to od Małej Improwizacji, od pyszałkowatego monologu wieszcza, wróżbity, odkrywcy tajników Opatrzności, a wówczas interweniuje Kruk, zamaskowany duch opiekuńczy, Anioł Stróż. I następuje wspaniała Wielka Improwizacja z trzema wielkimi mitami nowożytnego świata o misji i mocy człowieka.
Jak dużo w tym bohaterze Mickiewicza?
"Dziady" wileńskie to erupcja twórczej potęgi, ale i egzorcyzmowanie przez Mickiewicza ciemnych stanów duszy. Były rodzajem oczyszczenia z pokus autodestrukcji, może i tej samobójczej, jak dla Goethego "Cierpienia młodego Wertera". Dojdziemy do tego, jak było w części drezdeńskiej.
Zatem Wielka Improwizacja i trzy wielkie mity ludzkości.
Pierwsza faza poematu to mit orficki, najpiękniejsze miejsce w "Dziadach". Nikt na scenie jeszcze nie zaśpiewał nam tego hymnu. Orfeusz, mag, artysta, heros rzucający wyzwanie mocom podziemnym, by odebrać im Eurydykę. Nowożytność połączyła ten mit – z koncepcją mówiącą o wychowawczych możliwościach piękna, o tym, że można człowieczeństwo udoskonalić przez sztukę. "Myśli kłamią głosowi, a głos myślom kłamie" - tu pada najkrótsza i najpiękniejsza formuła romantycznej kreacji. W dwóch wersach mamy zawartą tu całą architektonikę i rozwój dzieła romantycznego. Od idei, która rodzi się w umyśle artysty, potem kształtuje się w wyobrażeniach i uczuciach, a w końcu schodzi na poziom języka werbalnego – i prawie nic z tego początkowego Dzieła-Idei nie ma w zapisanym tekście. Dzieło-Idea trwa tak długo, jak trwa natchnienie, ożywiana natchnieniem improwizacja. To nie jest romantyczna fanaberia Mickiewicza, lecz platońska koncepcja komunikacji symbolicznej. Dzieło służy budowaniu relacji między twórczą a odbiorcą, który ze swej strony musi w sobie odkryć twórcę, by od-tworzyć poemat.
Drugi mit…
...to prometeizm. Tu znowu się zaczynają grube nieporozumienia. Prometeusz występuje w tradycji europejskiej jako rywal Zeusa, kreator człowieka: "Wszystkie człowiecze kunszty z Prometeja". Ale Mickiewicz podjął inny wątek tradycji prometejskiej. Jan Jakub Rousseau w swej słynnej rozprawie o naukach i sztukach nazwał Prometeusza, patrona postępu, burzycielem spokoju bogów i ludzi. Mickiewiczowi to odpowiada, bo prowadzi w Wielkiej Improwizacji (i w "Ustępie" części III) gwałtowny spór z projektem cywilizacyjnym oświeceniowych racjonalistów i utopistów, z ideą samozbawienia człowieka poprzez dzieła cywilizacji. Mędrkowie mówią, Panu Bogu już dziękujemy, mamy teraz parę, elektryczność, powoli usuniemy biedę i wszystkie nieszczęścia tego świata. Skutki tej iluzji przedstawia Mickiewicz w obrazie Rosji petersburskiej. Mickiewicz był obiektywny w stosunku do Rosji i Rosjan, dobrze czuł się w Moskwie, ale Petersburg i caryzm go przerażał. Widział w stolicy imperium triumf nieludzkiej rozumności i totalitarnej woli cara-bożka. Identyczną tendencję cywilizacyjną poeta dostrzegł na racjonalistycznym europejskim Zachodzie! Mickiewicz kompromituje swego bohatera, Konrada, jako prometydę, który również ulega pokusie totalitarnej. Chce on uszczęśliwić naród, świat nim zadziwić, ale za cenę absolutnego posłuchu i niewolniczego podporządkowania.
Trzecia z wielkich idei w Wielkiej Improwizacji to tzw. tytanizm, idea metafizyczna, którą pierwotnie formułuje Duch w "Prologu": "Człowieku! gdybyś wiedział jaka twoja władza!/ Kiedy myśl w twojéj głowie, jako iskra w chmurze/ Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza,/ I tworzy deszcz rodzajny, lub gromy i burze". W myśli człowieka rzeczywiście tkwi na poły boska moc; człowiek może postawić cały byt, cały nasz świat pod znakiem zapytania. Mickiewicz przewidział, że ktoś może za całą ludzkość chcieć decydować, czy chcemy dalej istnieć, czy może wysadzimy sobie planetę w kosmiczny bezkres. Czy nasi rodzice nie żyli w lęku przed zagładą atomową? Czy my nie zmagamy się z jakąś trwogą przed apokalipsą pandemiczną czy ekologiczną?
Dziwna sprawa. W „Dziadach” właściwie nie mamy do czynienia z dziadami. A te Mickiewicz musiał znać
Nie będziemy rozmawiać o najnowszej inscenizacji "Dziadów" ponieważ pan profesor nie widział jej jeszcze, ale powiem tylko, że ten fragment Wielkiej Improwizacji niejako patronuje temu przedstawieniu.
I jest źle odczytany - z tego, co wnoszę po pilnie czytanych recenzjach – źle, czyli prometeistycznie. Nie było dotąd takiej utopii, która nie zawierałaby w sobie błędu strategicznego, skazującego ostatecznie tę utopię na klęskę i przynoszącego niepowetowane straty ludziom poddanym utopijnym eksperymentom. Zdumiewa mnie genialna intuicja Mickiewicza, człowieka pierwszej połowy XIX w., który przeniknął dylematy ludzi naszej epoki, epoki radykalnych ideologii "wolnościowych", sztucznej inteligencji, transhumanizmu, ekologizmu. "Człowieku, gdybyś wiedział, jaka twoja władza"... I ta obłędna determinacja w uszczęśliwianiu ludzi: "A jeżeli się sprzeciwią, niechaj cierpią i przepadną". Albo szczęście na receptę, albo drut kolczasty.
To obraz, który wykorzystał Tadeusz Konwicki w "Lawie" filmie o „Dziadach”, gdy tłem do słów Wielkiej Improwizacji są obozy zagłady, wojna.
Nie mam pewności, czy to wizualny komentarz do utopijnego samozakłamania Konrada, czy katastroficzny kontrapunkt dla jego – dwuznacznych, jak widzimy – nadziei i roszczeń.
Mówił pan, że niewiele o "Dziadach" wiemy, ale pewnie, wyrwani w środku nocy, wiedzielibyśmy, że 40 i 4 to tu. Przejdźmy zatem do tego symbolu, który był odnoszony do postaci historycznych, tak wielu, że wprost się nasuwa myśl, że coś jednak źle zostało zrozumiane. Jak rozwikłać ten symbol?
To subtelna sprawa. Mąż 40 i 4 to symbol liczbowy, który należy czytać na dwa sposoby. Jeden związany jest z tzw. gematrią biblijną - systemem numerologii, gdzie kolejnym literom alfabetu hebrajskiego przypisuje się wartość liczbową. Poprzez zliczanie tych wartości nadbudowuje się nowy sens dla znaczeń wyrażonych literalnie. 40 i 4 w świetle fachowej gematrii odpowiada wyrazowi "dam" – krew. Jednak wszystko wskazuje, że Mickiewicz podkładał pod tę liczbę imię "Adam" – to biblijne imię pierwszego rodzica, autochtona, ale też symbol każdego człowieka, symbol ludzkiej istoty. W korespondencji polskich masonów imię Adam było szyfrowane jako 44 (nie uwzględniano, jak by należało, pierwotnej samogłoski alef i odpowiadającej jej "jedynki") – i tak to przekazał poecie zapewne wolnomularz Oleszkiewicz. Drugi szyfr nawiązuje do symboliki liczbowej francuskiego teozofa Louisa Claude'a de Saint-Martina. Ten myśliciel oznacza liczbą 40 przyszłe wydarzenie, przełomowe, opatrznościowe; a namiestnika Bożego, który wówczas się objawi, opatruje liczbą 4. Ta koncepcja Saint-Martina była znana Mickiewiczowi. Z jednej strony mamy więc Adama-reprezentanta ludzkości, z drugiej Bożego namiestnika na ziemi. Upada z hukiem mit – Polska mesjaszem narodów. I teraz delikatna sprawa – jest oczywiste, że dzieje Konrada, zgodnie z Widzeniem Księdza Piotra przyszłego męża 40 i 4, są oparte na doświadczeniu osobistym Mickiewicza... Czy poeta identyfikuje siebie samego z mężem opatrznościowym? Myślę, że on był stale gotów na jakieś wielkie życiowe zadanie, ale za "naczynie wybrane" raczej siebie nie uważał.
Spekulacjom, kim mógłby być mąż 40 i 4 nie ma końca do dziś.
Mickiewicz wrócił do Widzenia księdza Piotra 12 lat później, w prelekcjach paryskich W tym czasie jest pod wpływem Andrzeja Towiańskiego i wówczas Mickiewicz wskazuje, że tym namiestnikiem 40 i 4 jest ów Mistrz. To fatalny zabieg: poeta wywodzi swojego bohatera poza symbolikę poematu i legitymizuje spekulacjom, które się zaczęły zaraz po opublikowaniu utworu. W ideologicznym zaślepieniu Mickiewicz zrobił ze swojej poetyckiej profecji pospolitą wróżbę.
Kim zatem jest Mąż 40 i 4?
W symbolicznym wymiarze to król, kapłan, prorok. Król "na trzech stoi koronach, sam bez korony". Kapłan, który na sławie zbuduje posady swojego kościoła. Prorok, ślepy starzec, który czyta w księdze tajemniczej. Jeśli dodamy te trzy cechy do siebie - mamy biblijne proroctwo mesjańskie; w starotestamentowych profecjach Mesjasz jest królem, kapłanem i prorokiem. Wizerunek męża 40 i 4 wpisany jest także w krąg obrzędowej symboliki papieskiej, konkretnie obrzędu wielkanocnego błogosławieństwa urbi et orbi. Czy to oznacza to, że mąż 40 i 4 jest istotnie Mesjaszem, właściwym zbawcą, zapowiedzianym przez Chrystusa, tak jak Chrystusa poprzedził i zapowiedział Jan Chrzciciel? Podejmuję ten absurdalny temat, bo zastosowano już wobec "Dziadów" tzw. figuralną interpretację biblijną. Konfrontuje ona Stary i Nowy Testament, wskazuje w Starym Przymierzu postaci, które są "typami" Chrystusa – np. Melchizedech jest kapłańskim "typem", zapowiedzią, a Chrystus "antytypem", wypełnieniem. Gdyby nasz poeta tak "prorokował", to by oznaczało, że był nieźle zaburzony. Chodzi o coś zupełnie innego.
Tak dochodzimy do kolejnego tematu, który pada w kontekście III części "Dziadów", czyli mesjanizmu. Kiedy rozmawialiśmy przed wywiadem, powiedział pan a propos mesjanizmu, że Mickiewicz w grobie się przewraca. Tak się przecież uczy w szkole.
To z powodu bezsensownej wykładni "Polska Mesjaszem narodów". Mesjanizmu w "Dziadach" nie zanegujemy, choć Mickiewiczowi to pojęcie było jeszcze wtedy obce (ono dopiero co powstało na gruncie filozofii). Krótko mówić, mesjanizm to deklaracja wiary w Boskiego Pośrednika, Pomazańca; dla chrześcijan kimś takim jest tylko i wyłącznie Jezus Chrystus. Ale mesjanizm może być pojmowany jak w "Dziadach" – mąż 40 i 4 nie jest mesjaszem jako takim, lecz "namiestnikiem", znakiem udzielonym ludzkości przez Chrystusa – Pana Dziejów. Dla chrześcijan nieortodoksyjne jest nie tylko mesjańskie ubóstwienie kogoś innego niż Chrystus, ale i łączenie mesjanizmu z millenaryzmem – wiarą w tysiącletnie królestwo boże na ziemi. W Widzeniu Księdza Piotra został niejasno, tajemniczo przywołany (w oparciu o proroctwa biblijne i "Objawienie" św. Jana) obraz powszechnego, przełomowego wydarzenia, które nastąpi w przyszłości i które zmieni całkowicie los historyczny człowieka. Rolę mesjańskiego namiestnika odegra mąż 40 i 4, który w całym utworze przebywa drogę nawrócenia.
Wielkiej przemiany duchowej. Jakiej?
Chodzi tu o drogę pokuty, więcej, o drogę stałego nawracania się poprzez naśladowanie Chrystusa, po błędach i upadku w Wielkiej Improwizacji. Symboliczne sceny III-V pokazują nam ten przyszły szlak bohatera. Najpierw mamy egzorcyzmy ks. Piotra, później sąd w niebie, następnie scenę IV – Dom wiejski pod Lwowem (dom, który de facto znajdował się w Machowej między Tarnowem a Pilznem, bo tam właśnie mieszkała Ewa Ankwiczówna). Ta scena jest niesłychanie ważna, bo pokazuje, co się musi dokonać w duszy Konrada, co on musi zrozumieć, żeby wejść na drogę chrystusową. Pojawia się tło symboliczne Wieczernika, Ostatniej Wieczerzy, gdy Chrystus przygotowuje uczniów na to, co wnet nadejdzie: na ofiarę i mękę. Bohater musi więc przyjąć, że nie ma innej skutecznej drogi, żeby unicestwić zło i ustanowić trwałe dobro, niż ofiara. Nie ma innej rady na całe zło historii, niż Krzyż. O tym, że bohater dorośnie do swej misji, upewnia nas Widzenie Księdza Piotra. Ale czeka go nawracanie się na rosyjskim zesłaniu. Tam – według wskazówki Ks. Piotra – ma on spotkać swego mistrza duchowego. Rzeczywiście, w Petersburgu wychodzi na spotkanie Pielgrzymowi (już nie Konradowi: znów symboliczna zmiana nazwy bohatera) Oleszkiewicz. "Ustęp" części III urywa się, zanim do spotkania i rozpoznania się dojdzie; ale przecież my wiemy, dzięki Widzeniu Księdza Piotra, co petersburski prorok ma bohaterowi do powiedzenia. Objawi mu wreszcie jego misję, godność męża opatrznościowego.
Co współcześni Mickiewiczowi z tego rozumieli?
Przede wszystkim traktowali "Dziady" jako dokument cierpień narodowych, jako świadectwo historyczne, dlatego też Mickiewicz, w korespondencji z Niemcewiczem, wyraził chęć kontynuowania "Dziadów" w duchu kroniki cierpień narodowych. Mickiewicz już oddając do druku utwór, miał świadomość, że "Dziady" będą w przyszłości dopełnione i na nowo skomponowane (stąd "część III", a nie np. V). Po upadku powstania listopadowego zrodziła się trwoga o byt narodu polskiego, więc i filozofia historii, oparta na wierze w narody jako Boskie kreacje, mające niezniszczalną rację bytu, na wierze w opatrznościowy plan historii, było wielkim pocieszeniem. Zagadka męża 40 i 4 szybko stała się przedmiotem dociekań – a czasem kpin.
Ale III cz. "Dziadów" ma też bardzo aktualny i polityczny charakter.
Oczywiście, "Dziady" są polityczne i współczesne. W Salonie warszawskim jest opowieść o prześladowaniach patriotów, o Cichowskim. Dama Młoda pyta, czemu literaci o tym nie piszą, ktoś spośród nich odpowiada, że to zbyt świeży temat, że musi się jak "figa ucukrować, jak tytuń uleżeć", że współczesność jest w ogóle trywialna. "Dziady" są współczesne, są walką o literaturę żywych, autentycznych treści i o teatr jako scenę poruszającą, aktywizującą.
To właśnie ten aktualny temat bywa wydobywany w inscenizacjach, mam na myśli zwłaszcza te głośne, które tak bardzo rezonowały społecznie.
Myślę, że dzisiejszy reżyser ma, po pierwsze, kłopot z metafizyką "Dziadów", a nie powinien go mieć, bo dziś scena transmedialna może wszystko zainscenizować. Lista kontrowersyjnych wystawień jest długa, począwszy od tej pierwszej, Wyspiańskiego, dalekiej od entuzjastycznego przyjęcia. Wyspiański m.in. zerwał z mesjanizmem, właśnie z powodów politycznych; paradoksalnie to on, zwalczając nowo powstałą – podkreślam - nowo powstałą, ideę "Polska Chrystusem narodów", przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Oprócz tych sławnych, jak to Dejmkowskie AD 1967, i osławionych wystawień, wspomniałbym o inscenizacji Aleksandra Bardiniego z 1955 roku. W stulecie śmierci Mickiewicza pozwolono po raz pierwszy po wojnie wystawić poemat. Bardini boleśnie przeżył uległość wobec cenzury i wyrzekł się tych "Dziadów", a jednak dla wielu młodych widzów były one wielkim przeżyciem.
Te głośne inscenizacje, nawet bez zabiegów na tekście tak drastycznych jak u Wyspiańskiego, mówione tekstem Mickiewicza przecież – dziś sprzed 200 lat - stawały się jednak bardzo aktualnym głosem.
Inscenizatorzy mają prawo do własnych kreacji scenicznych, do autonomicznych wizji teatralnych. Problem w tym, żeby nie mierzyli siły na zamiary, lecz zamiar podług sił. W konfrontacji z arcydziełem łatwo polec z kretesem i nic tu nie pomogą kadzidła usługowej krytyki. "Dziady" to utwór polityczny, ale w stylu wielkiego dramatu politycznego, spod znaku Szekspira czy Schillera, i nie godzi się robić z niego prostacką agitkę. Utwór współczesny – on znakomicie znosi współczesne dekoracje, ale kompromituje współczesność płaską, publicystyczną. Jest to arcydzieło oparte na sobie właściwych wartościach, których nierespektowanie rujnuję tę "arcydzielność". Jest czymś artystycznie przemyślanym, konsekwentnym, i tej mistrzowskiej całości także trzeba sprostać. Są też w "Dziadach" – jak w każdym dziele miary światowej, uniwersalnej – wartości tak głębokie, fundamentalne, że sumienie automatycznie protestuje przeciwko ich nieuwzględnieniu czy zdeformowaniu. Konrad – jako struktura symboli i wartości to sprawa oczywista. Ale czy istnieją "Dziady" np. bez autentycznego Ks. Piotra? Człowiek z ludu. Mnich, człowiek świętej prostoty. Jego pokora, która w toku walki ze złem staje się bohaterstwem. "Dziady" Wyspiańskiego pouczają nas, że są inscenizacje, w których tekst utworu został mocno "przeczesany", w których "skreślono" kluczową ideę utworu, a są to wystawienia teatralnie znakomite. Ale "Dziady" na miarę Mickiewicza to głęboka lektura tekstu inspirująca wręcz wyjście poza aktualny stan… kultury.
Jak jest rozumiany poza Polską utwór tak bardzo osadzony w polskości?
Mickiewicz wypracował sobie w Europie bardzo wysoką renomę literacką, ale po śmierci poety i wygaśnięciu romantyzmu sława ta musiała ulegać stopniowej entropii. "Dziady" w całości lub w częściach czy fragmentach tłumaczono na wiele języków, ale najlepszą recepcję miały, jak sądzę, we Francji, Niemczech, w Rosji. Puszkin mocno zareagował na "Ustęp" części III. W r. 1839 George Sand opublikowała esej, w którym postawiła "Dziady" ponad "Faustem" Goethego. Echa Wielkiej Improwizacji brzmiały we Francji do końca wieku XIX, fascynował się nią m.in. znakomity poeta Lautréamont. Fryderyk Nietzsche także bardzo cenił Wielką Improwizację. W Niemczech "Dziady" miały bogatą recepcję; np. jedna z najświetniejszych symfonii w dziejach muzyki – II Symfonia c-moll "Zmartwychwstanie" Mahlera jest oparta na "Dziadach". Wspomnę jeszcze o jednym, przejmującym epizodzie. Przekład chiński został wykonany w obozie resocjalizacyjnym przez panią Yi Lijun, która wykładała później polonistykę na Uniwersytecie Pekińskim. "Dziady" były pierwszą w ówczesnych Chinach publikacją literatury obcej zwiastującą schyłek maoistowskiej tzw. rewolucji kulturalnej. To była jaskółka, która czyniła wiosnę…
Mickiewicz wielkim poetą był, a my za mało się nim chwalimy?
Cóż, nie możemy się poszczycić jakąś nieprzerwaną obecnością głównych pozycji z naszej klasyki na Zachodzie. Teraz akurat świetną passę światową ma "Pan Tadeusz". Nasza chata z kraja. Żeby uczestniczyć na partnerskich zasadach w kulturze europejskiej trzeba dwóch rzeczy: bardzo silnej protekcji naszego państwa i pewnego stanu świadomości oraz poziomu kompetencji polskiej elity. Kiedyś miała ona większe poczucie wartości tego, co posiadamy. Zbyt często, wiem, powtarzam słowa Miłosza, ale je powtórzę: "Za trudny dla nas ten Mickiewicz". Za trudny, przykrawano go z potrzeby patriotycznego pocieszenia, upraszczano ad usum Delphini w szkole, wulgaryzowano i zamazywano w imię politycznych ideologii, obijano jak cepem importowanymi metodami literaturoznawstwa i humanistyki, spisywano na straty wraz z całą tradycją romantyczną... Henryk Elzenberg, nasz znakomity myśliciel moralny, napisał równo sto lat temu, w nawiązaniu do postaci i dorobku Mickiewicza, esej "Wielkość i my". Wielkość wskazuje nam wartości i wzywa do ich urzeczywistnienia. W tym urzeczywistnieniu nie wolno nam uchylić się od najbardziej uciążliwych wysiłków – mówi filozof. Ja tylko cytuję słowa sprzed wieku… proszę mnie nie chwytać za słowa.