To iście benedyktyńskie zajęcie, choć prowadzone jest w XXI wieku. Od 18 lat gdańszczanin, Daniel Wolak, pieczołowicie kataloguje polskie płyty rockowe. Opisał już w ten sposób prawie 9 tysięcy pozycji.
Wykonawca, tytuł, wydawnictwo, numer katalogowy, data wydania, nośnik, spis utworów, skład zespołu. Spotkałem się z nim, by zapytać o sens tego przedsięwzięcia.
Ile tego jest?
Pierwsze wydanie „Archiwum Polskiego Rocka” ukazało się w 2005. Drugie w 2008. Pod koniec ub. wyszła trzecia edycja, dwutomowa, jednak wciąż niekompletna.
- Dostałem stypendia od prezydenta Gdańska i marszałka województwa, i tam był wyraźnie określony termin wydania książki. Miałem więcej materiału, ale żal mi było dotacji, więc na końcu drugiego tomu jest zapowiedź, że w lipcu tego roku będzie suplement, w którym znajdzie się jeszcze 1300-1500 płyt, głównie z singli oraz rzeczy, które wyszły przez ostatni rok.
Następne wydanie przewidziane jest na okolice roku 2020. Być może będzie to wspólne dzieło z Leszkiem Gnoińskim, który jest współautorem „Encyklopedii polskiego rocka”. Byłyby to zatem informacje o wykonawcach połączone z drobiazgową dyskografią. Poszerzoną o kasety magnetofonowe.
- To już ostatni nośnik, jaki mi został do opisania - wyjaśnia Wolak. - Były też pojedyncze próby wydawania muzyki na minidyskach oraz na karcie SD do telefonu, ale to się nie przyjęło. Co zaś do pocztówek dźwiękowych, popularnych w latach 60. i 70., to są one praktycznie w komplecie opisane w „Encyklopedii Polskiej Muzyki Rozrywkowej” Wojciecha Zająca.
Co jest rockiem?
Założenie jest takie, że „Archiwum” ma obejmować tylko płyty rockowe. Daniel przyznaje, że czasem decyzje o zakwalifikowaniu jakiejś płyty jako rockowej bywają ciężkie. Na szczęście są jaskrawe przypadki, co rockiem nie jest i tymi płytami nie musi sobie zawracać głowy.
- Rozumiem to pojęcie dość szeroko. Od Bajmu do Behemotha, by pozostać tylko przy literze B - mówi.
To, że w „Archiwum” znalazła się dyskografia Marka Grechuty wynika z tego, że został on uwzględniony w „Encyklopedii Polskiego Rocka” Skaradzińskiego i Gnoińskiego. Za dyskografią Maryli Rodowicz przemawia to, że w jej twórczości jest dużo odwołań do muzyki rockowej. Anna Maria Jopek gra z najlepszymi polskimi muzykami.
Jak się to robi w Polsce?
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Daniel chętnie sięga po albumy Anny Marii Jopek: sposób opracowania informacji dyskograficznych.
- Mam duży szacunek do tego, jak Marcin Kydryński wydaje te płyty - mówi. - To jest światowy poziom. Nikt w Polsce tak dokładnie, tak pieczołowicie nie opisuje poszczególnych utworów. U nas jest z reguły tak, że zaśpiewał ten, zagrał tamten i to jest koniec. Gdyby chociaż połowa polskich kapel wzorowała się na Kydryńskim, byłoby super.
Większość polskich opisów płyt pozostawia jednak bardzo wiele do życzenia. Daniel podaje jako przykład jeden z najbardziej znanych albumów: „Niemen Enigmatic”. Płytę wznawiano trzy czy cztery razy, za każdym razem z innym logo Polskich Nagrań, ale bez podania, jaka jest data wznowienia. W takim wypadku jedynym źródłem informacji jest pamięć ludzi, którzy wiedzą, kiedy daną płytę kupowali.
Duże trudności wiążą się z opisywaniem współczesnych płyt „niezależnych” wykonawców, którzy lubią ukrywać swoją tożsamość pod pseudonimami.
- Te ksywy często się powtarzają, bo są mało inteligentne. - Nawet jak docieram do takiego gościa twarzą w twarz, to on się nie chce przyznać jak ma na nazwisko. A ja się staram, żeby archiwum było trochę encyklopedią. Więc próbuję chociaż ich jakoś porozdzielać, bo jeden gra na perkusji, a inny na gitarze. Albo im się wydaje, że grają - kończy z przekąsem Wolak.
Dla kogo ta praca?
W ciągu pięciu miesięcy rozeszło się około 600 egzemplarzy, czyli niemal cały nakład. Autor myśli nad dodrukiem. Najczęściej nabywcami „Archiwum” są starzy kolekcjonerzy płyt, ludzie, którzy pamiętają jeszcze jak powstawał bigbit. Młodszych trudniej tym zainteresować.
- Na szczęście powraca moda na winyl, może to coś zmieni. Kiedyś miałem nadzieję, że może dziennikarze radiowi będą chcieli mieć wszystkie potrzebne informacje „w kupie”, ale książka nie ma wielkiego powodzenia w tym środowisku.
Być może mogłaby być bardziej przydatna dla radiowców, gdyby zawierała informacje o kompozytorach i autorach tekstów piosenek, bo te dane trzeba każdorazowo podawać do ZAiKS, kiedy wyemituje się dany utwór na antenie. Niestety, w „Archiwum” nie ma tych danych.
- Od początku z tego rezygnowałem, z uwagi na to, że wymagałoby to za dużo pracy. Tu też zresztą panuje ogromny bałagan. Przy wznowieniach bywają inne dane, niż na płycie oryginalnej, bo jak jakiś muzyk wylatuje ze składu, to zdarza się dawni koledzy „wyrzucają” go z opisu na okładce. Nie chciałem się w to bawić, ale kolejna książka, jeśli wyjdzie, będzie już zawierała informacje o autorach piosenek.
Daniel Wolak żartuje, że być może w celu zweryfikowania informacji o kompozytorach będzie musiał zamknąć się na pół roku w archiwach ZAiKS, gdzie zgłaszane są informacje o prawach autorskich.
- Przy okazji może wyjdą na jaw różne smaczki i smrodki. Wiem, że zdarzało się, iż dziennikarze radiowi załatwiali zespołom wejście do studia i nagrania w zamian za dopisanie ich nazwisk jako współautorów i później dostawali tantiemy. Na podobnej zasadzie pewien wydawca, choć nie potrafił złożyć nuty do nuty, przez jakiś czas podpisywany był pod niemal każdą metalową kompozycją w Polsce. W ten sposób zespoły starały się częściowo zwrócić mu koszty produkcji ich płyt.
Na co komu płyta?
Płyt na rynku jest coraz więcej, tyle że sprzedaż spada. Na Zachodzie coś drgnęło dzięki powrotowi mody na winyle, ale w Polsce ten trend nie jest szczególnie widoczny. Tłoczenie jest drogie, zwłaszcza przy niskich nakładach, tysiąc ezgemplarzy, góra dwa. Wytwórnie boją wytłoczyć więcej płyt i mają ku temu powody. Cena detaliczna w sklepie wychodzi co najmniej na poziomie 60 złotych. Kupują tylko ci, którzy winyl kochają. I stać ich, by zainwestować w porządny gramofon, co najmniej za tysiąc złotych, a nie „szlifierkę” z dyskontu za 150. Takich ludzi nie ma za wiele.
- Poza tym ekspozycja winyli w sklepach woła o pomstę do nieba. Pracownicy nieprzeszkoleni, towar rzucony na półki jak kartofle, płyty polskie wymieszane z zagranicznymi, poukładane nawet nie alfabetycznie... To ludzi zniechęca. Bierzesz płytę winylową, a okładka jest pogięta na rogach, bo ktoś nią uderzał, jak przenosił. Dla sprzedawcy to jest nieistotne, a dla klienta tak. Tu nie wymienisz uszkodzonego pudełka na nowe, jak w kompakcie.
Jak można pomóc?
Teraz każdy młodociany zespół, którego nie chce żadna wytwórnia, może wydać się sam. Wystarczy, że zrzucą się na kilka tysięcy złotych - a na ogół są to ludzie pracujący, bo wiadomo, że nie utrzymują się z muzyki - i co roku mogą sobie płytę wydać. Jest tego „od metra”.
By przebrnąć przez ten gąszcz, Daniel korzysta ze wsparcia dziennikarzy muzycznych, m. in. wspomnianego Leszka Gnoińskiego i Kamila Wicika z Radia Gdańsk. Przy okazji zasięga ich opinii, czy dana rzecz zasługuje na umieszczenie w archiwum. I chodzi nie tylko o styl, ale też wartość i zawartość produkcji.
- Omijam zespoły, które śpiewają o niczym, albo gdzie artysta przeklina w co drugim słowie lub skupia się na obrażaniu innych. Jeżeli mam ograniczoną ilość czasu i do wyboru opisać kogoś takiego lub zająć się kimś, kto na to zasługuje, to wybieram tego drugiego. Może kiedyś stworzę możliwość dodawania samemu informacji o płytach w internetowej wersji archiwum. Idę w tym kierunku. Planuję utworzenie giełdy płytowej, miejsca, gdzie każdy będzie mógł udostępnić posiadaną, wzglednie wydaną przez siebie płytę, którą chce sprzedać. W ten sposób będę przy okazji pozyskiwać dane do archiwum. Jeżeli giełda ruszy, to te kapele, które są pokrzywdzone przez moje „lenistwo”, będą się mogły tam ogłaszać. Jak dobrze pójdzie, to giełda ruszy w lipcu.
Na stronie archiwum www.polskirock.art.pl jest formularz kontaktowy. Jeśli ktoś zauważy jakieś błędy lub chce zgłosić na przykład swój zespół i jego płyty, może z niego skorzystać.
Czy z tego da się wyżyć?
Podobnie jak większość muzyków rockowych, których dokonania archiwizuje, Daniel Wolak swoją rockową pasję traktuje bardziej jak hobby, niż źródło dochodów.
- Bardzo bym chciał, żeby archiwum pozwalało żyć i tworzyć. Żeby to mi dawało taki komfort, że wstaję rano i przy kawce zaczynam kwerendę, co też nowego pojawiło się na rynku. Ale tak się nie da.
Oprócz tego, że zajmuje się archiwum, Daniel zarabia jako informatyk, twórca stron internetowych. Przez 13 lat odpowiadał za stronę Budki Suflera. A przez sześć miesięcy w roku pracuje na promie łączącym Świbno z Mikoszewem.
- Przewozimy turystów przez Wisłę albo w stronę Gdańska albo w stronę Krynicy Morskiej. Tam są tylko miejscowości sezonowe, więc zimą prom jest nieczynny, ale wiosną znów ruszy. Zapraszam.