„Między ciszą a ciszą”...
Jak zauważył poeta, co następnie wyśpiewał kompozytor i solista, niemało się mieści „między ciszą a ciszą”.
Są tam sprawy, które się kołyszą, są też wszystkie nasze emocje, nadzieja, rozpacz, są również sytuacje, kiedy każde słowo jest za słabe. W rozrywającej ciszy można się tylko zatopić stając wobec śmierci dwóch harcerek, nastolatek, dziewczyn w czasie nawałnicy w Suszku na Pomorzu - podczas wakacji, które miały być czasem radości i kumulacji energii, zakończonym powrotem do rodziny. Ciszy nie można zachować zadając przynajmniej kilka pytań o przyczyny tragedii, zastanawiając się, czy można było jej uniknąć, analizując, czego ciągle nie nauczyliśmy się obcując z naturą, planując, jak zabezpieczyć się przed kolejnymi objawami jej potęgi.
Kilkugodzinna cisza była najdłuższym dramatem rodziców jadących nad morze po pierwszych wieściach o katastrofie, nie mających żadnych informacji i nie wiedzących, co zastaną i czego się dowiedzą na miejscu. Cisza, o nieporównywalnie mniejszej sile rażenia, doskwierająca, objęła też kolejne dni, podczas których poszkodowani w najrozmaitszy sposób - chociażby „tylko” brakiem prądu - nie zobaczyli, poza telewizją i małymi zorganizowanymi społecznościami, nikogo przed swoimi drzwiami, kto by im powiedział ile potrwa usuwanie szkód, jak długo będą odcięci od cywilizacji, kiedy wróci „normalność”.
Ciszy, niestety tradycyjnie, nie potrafili zachować obszczekiwacze, nazywający siebie bezczelnie politykami, którzy wykorzystali okazję, by zamiast zakasać rękawy i pracować, poszczypać się po łydkach (ciągle trzeba o tym pamiętać: za nasze pieniądze) i zatruć powietrze. Mimo ciszy, która zapadła na terenie obozowiska w Suszku, życie próbuje wrócić do swego tempa. Obyśmy tylko w ciszy nie uznali, że choć stało się to, co się stało, to następnym razem jakoś to będzie...