Między dygnitarzem a obywatelem równości brak
Premier Beata Szydło zachowała się ładniej niż inni oficjele, którzy od razu wydali wyrok na chłopaka - uczestnika wypadku rządowej limuzyny w Oświęcimiu. Pani premier napisała list do 21-latka z seicento.
Piękny gest i piękny list, a wyrażona w nim matczyna troska wobec młodego człowieka, który znalazł się w trudnej życiowo sytuacji, wzruszyła mnie do głębi. I byłbym pewnie wzruszony jeszcze do tej pory, gdyby nie użyte w liście sformułowanie dotyczące równości. „Jako obywatele jesteśmy równi” - przeczytałem w liście pani premier i nastrój wzruszenia prysł w jednej chwili. Cóż to, kpiny sobie robi szefowa rządu?
Premier Szydło przebywa w szpitalu już sześć dni. Jaki jest stan jej zdrowia, informuje rzecznik rządu Rafał Bochenek. - Premier spaceruje, rozmawia, uśmiecha się, żartuje - mówił w telewizji rzecznik Bochenek. Słuchając jego pełnych entuzjazmu wypowiedzi, można było odnieść wrażenie, że premier Szydło właściwie jest zdrowa. Złośliwy odbiorca komunikatów rzecznika Bochenka zapytałby wręcz: po co zatem pani premier przebywa w szpitalu, skoro nic jej nie jest?
Ja złośliwy nie jestem, więc nie zapytam. Przed miesiącem byłem jednak świadkiem, jak w państwowym szpitalu została potraktowana moja żona - też kobieta, też obywatelka i też ofiara nieszczęśliwego wypadku - więc to, co napisała pani premier na temat równości obywatela i dygnitarza jest dla mnie po prostu śmieszne.
Obywatelka w państwowym szpitalu pierwszego dnia po operacji (osiem śrub w kręgosłupie) przechodzi trwającą 15 minut rehabilitację, a na drugi dzień - do widzenia, do domu. Obywatelka co prawda płacze z bólu, skarży się, że źle się czuje, ale lament nie zda się na nic. Ordynator w krakowskim Centrum Urazowym Medycyny Ratunkowej i Katastrof ucina wszelkie dyskusje w sposób bezapelacyjny, jak specjalistyczne kleszcze do cięcia kości.- Przecież widzi pani, że ludzie leżą na korytarzu - dodaje na koniec argument z gatunku ważnych względów społecznych.
Z dygnitarką leczoną po nieszczęśliwym wypadku w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie sprawa wygląda inaczej. Spaceruje sobie, rozmawia, uśmiecha się, żartuje, a lekarze diagnozują, analizują, interpretują, kurują i rehabilitują, aż się kurzy. Nic dziwnego, że w tak komfortowych warunkach dygnitarce przychodzi w szpitalu ochota nawet i na to, żeby napisać list na temat powszechnej równości kwitnącej w naszej Rzeczypospolitej.
Piękny gest i piękny list, lecz niestety oderwany od rzeczywistości, jak wyobrażenia dygnitarzy o realnym życiu obywateli.
Życzmy sobie nawzajem, żebyśmy tylko zdrowi byli.