Między regałami: Prawdziwych wyprzedaży nie ma...
Już słyszę te głosy oburzonych łodzian, którzy zauważą, że przecież właśnie teraz w centrach handlowych w Łodzi jest tanio jak... No właśnie - jak?
Jak nigdy? Jak w całej Europie albo wręcz w całych USA? A może jednak jak zawsze, czyli tak, że nasi właściciele sklepów udają, że organizują prawdziwe wyprzedaże, a my klienci udajemy, że w to wierzymy i rzucamy się kupować?
Rzucać może się i rzucamy, gdyż nie mamy innego wyjścia, a raczej innego wyjścia nie mamy tutaj. Mają je za to ci łodzianie, którzy od lat wybierają się na prawdziwe wyprzedaże do Niemiec, Anglii, na południe Europy. A czasem przypadkiem nawet na sakramencko drogiej północy Europy można kupić wyjątkowo przecenione towary.
Analizowałam w tym tygodniu wyprzedażowe oferty łódzkich centrów handlowych i mimo szumnych zapowiedzi: rabaty aż do 70, 80, a nawet 90 procent uważam, że szału nie ma. W środku zimy, gdy handlowy kalendarz nieubłaganie wieści już wiosnę i lato, a przynajmniej takie kolekcje, zakup szalika czy rękawiczek za 20 czy nawet 10 zł nie powala na kolana. Czy powalić może drugi garnitur za połowę ceny, skoro za pierwszy trzeba zapłacić sto procent? W końcu jeśli pierwotna cena obu była taka sama, to realna zniżka wyniesie 25 procent na każdy z nich. Szału nie ma lub - jak mówią młodzi ludzie - pewnej części ciała nie urywa.
I nie urwie jej temu, kto w Dreźnie mógł kupić trzy torebki za 10 euro, a z Anglii wrócił z T-shirtem lub spodniami za 1- 2 funty. A z podróży za ocean przywiózł bluzę lub spódnicę za dolara. Wie o tym doskonale Agnieszka Radwańska, najlepsza polska tenisistka, która w wywiadzie prasowym przyznała, że gdy wraca z turnieju US Open, to przywozi do kraju dodatkową walizkę, wypełnioną ubraniami upolowanymi na wyprzedażach. Zdradziła, że nie potrafi przejść obojętnie obok ciuchów za kilka dolarów, choć na jej koncie są ich miliony. Tymczasem w łódzkich sklepach...