Między torami: Nudziarska debata o budżecie. Ostatnia?
Budżetowa sesja rady Miejskiej nie zakończyła się awanturą, chociaż radny Mateusz Walasek w imieniu klubu PO z mównicy prowokował PiS, mówiąc o „naturze zadymiarzy”, którzy będą rzucać budżetem jak kamieniem. Zadymy nie wywołał nawet radny Włodzimierz Tomaszewski, który przez prawie godzinę usiłował wykazać słabość przyjmowanego budżetu i wyższość rządów Jerzego Kropiwnickiego nad Hanną Zdanowską. W tym czasie na sali obrad przebywało dwunastu radnych. Był moment, że nie było nikogo z wiceprezydentów, a prezydent Łodzi przyszła wcześniej tylko na chwilę, żeby oznajmić,że zaproponowany przez nią budżet Łodzi to nie liczby, tylko spełnienie marzeń mieszkańców.
Spełnieniem marzeń okazały się podwyżki dla kilku grup zawodowych średnio o 200-300 zł. Dobre i to. Spełnieniem marzeń była też decyzja o przebudowie chodników i gruntowych dróg. Nareszcie! Spełnieniem marzeń ma być nadwyżka operacyjna, która powinna pozwolić na inwestycje związane z rewitalizacją obszarową. Na razie wielkie słowa o rewitalizacji nie mają jeszcze odzwierciedlenia w budżecie, bo nie ma podpisanych umów na te inwestycje. Warto zwrócić uwagę, że w budżecie zostały zapisane zadania z literką R, jak rewitalizacja. Gdyby zsumować wydatki z literką R, to wyszłoby zaledwie 172 mln zł. To symboliczna kwota przy łącznych wydatkach budżetowych prawie 4 mld zł.
Radni PiS, jak co roku, próbowali pogmerać w budżecie, ale wiadomo było, że mają za mało szabel, aby pokonać koalicję PO-SLD. Zaproponowali zmiany na łączną kwotę ponad 33 mln zł, ale zostały one odrzucone głosami koalicji. To nie oznacza, że radni PiS niczego nie wepchnęli do budżetu. Dzięki ich staraniom kilka zadań zostało zapisanych w prezydenckiej autopoprawce do projektu budżetu. Radny Sebastian Bulak chwali się, że dzięki PiS są podwyżki dla pracowników domów pomocy społecznej, zawodowych rodzin zastępczych i niemerytorycznych pracowników kultury. Na swoje konto zapisuje też urządzenie terenów rekreacyjnych wokół Stawów Wasiaka. To zadania na łączną kwotę 7,3 mln zł. Być może dlatego radny Bulak nie krzyczał z mównicy, że budżet jest kiepski, bo musiałby przyznać, że jego propozycje nie były dobre. Brak aktywności Bulaka osłabił debatę o kształcie budżetu.
Dynamika w dyskusji pojawiła się, gdy rozważano, ile będzie kosztowała reforma edukacji. W rezerwie budżetowej zaplanowano 4 mln zł na wdrożenie reformy edukacji. Podczas obrad Mateusz Walasek wyjawił, że niewielki Konstantynów Łódzki oszacował zmiany w oświacie na 3 mln zł. Wywołał tym konsternację i wątpliwości, skąd skarbnik miasta weźmie pieniądze na łódzką oświatę.
Nieoczekiwanie wiele dyskusji dotyczyło pieniędzy ze sprzedaży działki między dworcem Łódź Fabryczna i EC1 za 85,2 mln zł. Pieniądze trafiły do budżetu na 2016 rok, a nie do przyszłorocznej kasy. Różnica jest kolosalna. Budżet na przyszły rok tworzy Rada Miejska na podstawie projektu prezydent Łodzi. Zmiany w tegorocznym budżecie są autorstwa prezydent Łodzi, a radni mogą je tylko zaakceptować lub odrzucić. To oznacza, że wpływ radnych na podział 85,2 mln zł jest mniejszy w przypadku zapisania tej kwoty w budżecie na 2016 rok.
Trochę ożywienia w dyskusji budżetowej wprowadził też radny Bartłomiej Dyba-Bojarski, który chciał wykreślić Transatlantyk, uważając go za największy niewidzialny festiwal na świecie, bo nikt o nim nie słyszał, ani nie widział.
Ataki radnych na budżet dotyczyły również partycypacji społecznej. Radny Tomasz Głowacki przypomniał, że prezydent Łodzi deklarowała, że budżet obywatelski sięgnie 100 mln zł, a nie 40 mln zł. Radny Marcin Zalewski przypomniał, że konsultacje społeczne projektu budżetu zgromadziły 10 osób, a ich pomysły zostały zbyte słowami „nie ma pieniędzy”.
Krytyka wyszła też od SLD, a konkretnie od Władysława Skwarki. Nie atakował przyszłorocznego budżetu tylko tegoroczne niewygasy, czyli wydatki niewygasające z upływem roku budżetowego. Zadania, których nie zrealizowano w tym roku i przechodzą na przyszły rok mają łączną wartość 39 mln zł, czyli znacznie więcej niż w 2015 roku, gdy była to kwota 16 mln zł.
W ten sposób streściłem budżetową debatę, która trwała pół dnia. Rewolucji nie było, nikt „pod osłoną nocy” nie wywracał zapisów budżetowych. Było więcej retoryki niż konkretnych propozycji. Gdyby nie podwyżki wynagrodzeń wprowadzone do budżetu w ostatniej chwili, debata byłaby nudna. Ale to już ostatnia nudna dyskusja budżetowa w tej kadencji. Za rok radni będą głosować budżet roku wyborczego, więc emocje sięgną zenitu. Każdy klub będzie chciał wpisać do budżetu swoje zadania, żeby przed wyborami w 2018 roku można było pochwalić się realizacją własnych pomysłów budżetowych.