Między Wschodem a Zachodem. Spór o czwartą władzę
Jeszcze kilkanaście lat temu dzisiejsza opozycja miała w swoich rękach niemal wszystkie media.
Po każdych przegranych wyborach opozycja (a zdążyła już przegrać sześć razy pod rząd i żadnego wniosku z tego wyciągnąć nie umie) podnosi larum, jak to wolność mediów jest zagrożona, ponieważ walec medialny, jakim wcześniej dysponowała, częściowo utracił swój monopol. Jeszcze kilkanaście lat temu dzisiejsza opozycja miała w swoich rękach niemal wszystkie media, a jedyny opór ordynarnej propagandzie stawiały nieliczne i słabe media katolickie (i tak bynajmniej nie wszystkie).
Ile trzeba było protestów, jak liczne demonstracje musiały maszerować przez dziesiątki miast, jak wiele petycji i apeli składano, aby ówczesna władza Platformy i PSL zgodziła się na dopuszczenie TV Trwam do naziemnej telewizji cyfrowej i odbioru w całej Polsce. W 2015 roku rozpoczęła się seria klęsk liberalno-lewicowej ekipy, a telewizja publiczna stopniowo stała się główną przeciwwagą dla zjednoczonego frontu gazet, portali, stacji telewizyjnych i radiowych. Niektóre z nich dopuszczały przynajmniej jakieś pozory pluralizmu, ale większość na wszelkie sposoby starała się zaszkodzić formacji, która wygrała demokratyczne wybory. Bezradność opozycyjnych i sprzyjających opozycji mediów zrodziła frustrację, która dziś wylewa się z wypowiedzi redaktorów i publicystów, gorliwie szukających sposobu, jak zakwestionować demokratyczny wybór i dokonać skutecznego przewrotu. Frustracja zrodziła też falę pogardliwych wypowiedzi wyszydzających tych Polaków, którzy nie dali się oszukać. Motłoch, ciemna masa, prymitywy, które nie rozumieją, kto powinien rządzić - takie opinie powtarzają politycy i celebryci opozycji.
Bolesny dla nich fakt, że medialna przewaga nie wystarcza do zwycięstwa i trzeba jeszcze mieć poważne propozycje dla wyborców, u części powoduje zniechęcenie, u innych nasila agresję. Mnożą się deklaracje opuszczenia „tego kraju” - jak chętnie nazywają Polskę - zwłaszcza wśród tych, którzy regularnie wyciągają ręce po publiczne pieniądze.
Agresja nasila się też w opozycyjnych mediach, a najbardziej irytująca jest dla nich prognoza, że nie zanosi się na powrót informacyjnego monopolu. Stąd szczególnie intensywny atak na telewizję publiczną, chociaż jest oczywiste, że w porównaniu z jedną z prywatnych stacji (wszyscy wiemy, o której tu mowa) może uchodzić za wzór obiektywizmu. Za medialnymi komisarzami, nadającymi ton politycznej narracji, podąża cała armia medialnych sierżantów, nawet jeżeli nie angażujących się w głównym starciu, to przynajmniej dewastujących cywilizacyjne kanony, które jeszcze do niedawna obowiązywały w wolnym świecie Zachodu. Właśnie dlatego propozycje dekoncentracji mediów, chociaż wzorowane na ustawodawstwie Niemiec czy Francji, totalna opozycja przedstawia jako zamach na demokrację.