Mieliśmy poczucie, że ratujemy Polskę
23 czerwca 1989 r. na pierwszym posiedzeniu zebrał się Obywatelski klub Parlamentarny. Jego posłowie zmienili Polskę. Rozmowa z Edwardem Nowakiem, jednym z posłów OKP, byłym wiceministrem gospodarki, nowohucianinem.
- Na pierwszym posiedzeniu OKP postanowiono o rezygnacji z wysunięcia własnego kandydata na prezydenta. Lech Wałęsa uznał, że nie czas iść na konfrontację z reżimem, także z Kremlem. Jak pamięta Pan tamte dni?
- Cały czas coś się działo. Polityczne negocjacje toczyły się niemal bez przerwy. Tak samo jak dyskusje wewnątrz naszego klubu. Atmosfera była gorąca, ale też podniosła. Czuliśmy, że czas jest niezwykły. Osobiście nie wierzyłem, że reżim odda władzę.
- Czyli?
- Liczyłem się z tym, że niedługo znowu powsadzają nas do więzień.
- Jakie było Pana stanowisko w sprawie utworzenia tzw. wielkiej koalicji, z udziałem „S”, ZSL, SD i PZPR? Ta powstała, zdaniem m.in. prof. Antoniego Dudka, dzięki uporowi trzech ludzi: Jarosława i Lecha Kaczyńskich, którzy prowadzili negocjacje, i Wałęsy, który dał im glejt na nie.
- Byłem przeciw wejściu OKP do rządu, bo uważałem, że nie jesteśmy do tego przygotowani. Byłem też na „nie”, by gen. Wojciech Jaruzelski został prezydentem. Ale nie chciałem zajmować się polityką. Przekonany byłem, że kluczowe znaczenie będzie miało to, co zrobimy w sferze gospodarczej. Od czasów I „S” (1980-1981) należałem do grona ludzi, którzy przygotowywali reformę gospodarki. Miałem świadomość, że państwo znajduje się u progu bankructwa.
- Uważał Pan, że konieczna jest radykalna reforma?
- Nie od razu, ale szybko uznałem, że innej drogi nie ma. Pracowałem w komisji nadzwyczajnej ds. transformacji ustrojowej, której przewodził prof. Andrzej Zawiślak. Pracowaliśmy w niej niemal non stop, bo przygotowywane przez nas regulacje miały wejść w życie od 1 stycznia 1990 r. Na Wigilię w 1989 r. ledwo zdążyłem do domu.
- Czy tzw. ustawa Wilczka z grudnia 1988 r. pomogła?
- Tak, bo pozwoliła na zakładanie firm, wyzwoliła aktywność Polaków. Proszę jednak pamiętać, że gospodarka w skali makro upadała. Rynek RWPG przestawał działać; to tak, jakby dziś zniknęła możliwość uczestniczenia Polski w rynku UE. Inflacja szalała. Chaos był potworny.
- Jak układała się współpraca w ramach komisji Zawiślaka?
- Dobrze. Również niektórzy posłowie PZPR, m.in. Wiesława Ziółkowska i Marek Pol, robili wszystko, by tzw. reforma balcerowi-czowska miała solidne podstawy. Mieliśmy poczucie, że ratujemy kraj. Komisja została podzielona na kilka zespołów, a w ich ramach pracowaliśmy permanentnie, głównie w oparciu o projekty przedstawiane nam przez ludzi, których wokół siebie skupił Leszek Balcerowicz, wicepremier.
- Czy docierały do Pana informacje o aferach, np. alkoholowej czy zakładaniu sieci kantorów przez Gawronika?
- Tak, lecz tak zajęci byliśmy sprawami, które uznawaliśmy za fundamentalne dla państwa, że afery uważaliśmy za sprawy drugorzędne, którymi zajmiemy się, gdy kwestie ustrojowe zakończymy.
- Kto decydował o kształcie gospodarki, a zatem kierunku, w którym poszła Polska?
- Najważniejszy był Leszek Balcerowicz, który potrafił dobrać sobie kreatywnych współpracowników. To oni, jak np. Danuta Demianiuk, Stanisław Gomułka, Marek Dąbrowski, Stefan Kawalec, analizowali, szukali nowych rozwiązań, pisali projekty, a Balcerowicz podejmował decyzje.
- Jaką rolę pełnił u boku Balcerowicza Jeremy Sacks, amerykański ekonomista?
-Przychodził na nasze posiedzenia, cieszył się opinią rzetelnego eksperta, no i był „człowiekiem z Zachodu”, lecz istotnego wpływu na bieg spraw nie miał. Ważniejszą postacią był prof. Andrzej Zawiślak, szef komisji nadzwyczajnej. Ale niemal wszyscy w komisji Zawiślaka pracowaliśmy w przekonaniu, że albo uda nam się dokonać rewolucyjnych zmian ustrojowych w gospodarce, albo nastąpi powrót do starego.
- Miał Pan świadomość, że rewolucja odbywa się kosztem milionów Polaków?
- Przecież żyliśmy wtedy, widzieliśmy, że ludzie tracą pracę, zaciągają kredyty, których nie mogą spłacać... Gdybyśmy jednak zwolnili tempo przemian lub zatrzymali je, doprowadziłoby to Polskę do katastrofy. Nie zrozumie ówczesnej sytuacji ten, kto zapomina, że państwo trzeba było budować od nowa, a nie było na czym. Znajdowaliśmy się w ruinie, kapitału nie było, a zagranicznego nie udawało się przez pierwszych kilka lat pozyskiwać. Nasz PKB z miesiąca na miesiąc malał. To się zmieniło dopiero w 1992 r. Bez reform przygotowanych w 1989 r. Polska nie ruszyłaby do przodu.
- Ekipa „polityków” OKP wtrącała się do drużyny „gospodarczej” OKP?
- Nie, choć niektórzy przestrzegali przed skutkami społecznymi. Swoje stanowisko przedstawiał Ryszard Bugaj. Ale i on nie miał wtedy wątpliwości, że zdecydowana reforma jest konieczna. Kłody starała się nam natomiast rzucać część klubu PZPR. To byli przede wszystkim byli dyrektorzy i aktywiści partyjni.