Mieszkaliśmy w lesie deszczowym...
- Dzięki samodzielnym wyprawom możemy poznać miejsca i obyczaje, o których nie wspomina się w przewodnikach - mówią Barbara Kuraszkiewicz-Machniak i Dariusz Machniak.
Muzeum Ziemi Lubuskiej po raz kolejny zorganizowało spotkanie z cyklu ,,Z pamiętnika podróżnika”. Tym razem wrażeniami podzielili się Barbara Kuraszkiewicz-Machniak i Dariusz Machniak, którzy pojechali na koniec świata. A raczej na ,,środek świata”, czyli do Ekwadoru.
Tamtejsze dzieci chętnie do nich przychodziły, wspólnie z nimi rysowały, ale najwięcej frajdy sprawiały im zdjęcia i to, że mogli siebie na nich oglądać
– Wszyscy turyści przybywają pod pomnik Mitad del Mundom, który rzekomo stoi w miejscu linii równika. Tym samym można być jedną nogą na półkuli południowej, a drugą na północnej... – wspomina Barbara Kuraszkiewicz-Mach - To kraj kontrastów. Z jednej strony bogate Quito, z drugiej lasy deszczowe, w których jak przed wiekami, ze starymi zwyczajami i wierzeniami żyją Indianie. Stolica Ekwadoru to harmonia dwóch światów: kolorowego, południowoamerykańskiego i nowoczesnego, na miarę stolic europejskich. Z jednej strony banki, galerie handlowe, zabytki, z drugiej jarmarki, na których można kupić regionalne stroje, biżuterię, torebki i inne wyroby wykonane przez okolicznych mieszkańców – opowiadała Kuraszkiewicz-Machniak. Podróżnicy mieli okazje zamieszkać w lesie deszczowym, z ludźmi, którzy nie znali hiszpańskiego, żyli w drewnianych chatach i zajmowali się głównie polowaniem. Tamtejsze dzieci chętnie do nich przychodziły, wspólnie z nimi rysowały, ale najwięcej frajdy sprawiały im zdjęcia i to, że mogli siebie na nich oglądać.
- Wyzwaniem było chodzenie do toalety. Był to dół na dwóch palach, po którym chodziły czerwone mrówki. Podczas korzystania trzeba było sprawnie tupać nogami, by odganiać insekty – mówi pani Basia.
Podróżnicy mogli zobaczyć broń, którymi posługują się mieszkańcy lasów deszczowych. Typowa dmuchawka jest ciężka i wymaga sprawności, by jedną ręką ją trzymać, wycelować i przedzierać się z nią po gęstych chaszczach. Nieodłącznym elementem kultury są tzw. tsantsa, czyli spreparowane głowy. Wcześniej ludzkie, później zwierzęce. Popyt na te trofea był taki ogromny, że zaczęto robić falsyfikaty, które po dziś służą jako pamiątki dla turystów... Jak wspominało małżeństwo, podczas wędrówek trzeba uważać na każdym kroku. Wiele rzeczy wygląda naprawdę pięknie, ale nie do końca można być pewnym czy roślina lub gąsienice na drzewie nie wyrządzą nam krzywdy.

Podróżnicy nastawili się głównie na poznanie wysp Galapagos i Alei Wulkanów w Ekwadorze (m.in. słynny Cotopaxi). Zdjęcia z wysp utwierdzały w przekonaniu, że jest to prawdziwy raj na ziemi. Oboje byli pod wrażeniem przede wszystkim bogatej fauny, zwłaszcza niebieskonogich głuptaków i lwów morskich. Mogli również podziwiać olbrzymie żółwie, które pasły się na łąkach wraz z okolicznym bydłem.
Pani Barbara w ostatni tydzień pobytu zachorowała na dengę
– Tam sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Lwy morskie były równie ciekawe nas, jak my ich. Były bardzo odważne i same podchodziły do ludzi – podkreślił Dariusz Machniak. Ze zdjęć wynikało również, że zwierzęta te świetnie pozowały do fotografii!
Opowiedzieli o przygotowaniach do takiej podróży. Zwrócili uwagę na obowiązkowe szczepienia na dur brzuszny, wściekliznę czy żółtą febrę. Mimo wszystko z takim wyjazdem wiąże się pewne ryzyko. Pani Barbara w ostatni tydzień pobytu zachorowała na dengę – chorobę, która może doprowadzić do gorączki krwotocznej, a tym samym do śmierci. Musiała leżeć w szpitalu. Jak wspominała, opieka była na bardzo dobrym poziomie i … niestety droga.
Barbara Kuraszkiewicz-Machniak jest dziennikarką telewizyjną, Dariusz Mayprawy pozwalają na odkrycie zupełnie nowych miejsc, ludzi, obyczajów, o których nie czyta się w przewodnikach. Po prostu wtedy czują się naprawdę wolni. Jednak podkreślają, że ważne jest to, by wcześniej zapewnić sobie pierwszy nocleg. A reszta jakoś się ułoży...