Mieszkańca Słopnic nękały duchy. Staroście skarżył się na proboszcza
„Poszkodowany” zrezygnował z nauki, kiedy zaczęły się jego przygody. Wystąpił z Kościoła. Problemem mężczyzny zajęli się urzędnicy. Wezwali nawet na przesłuchania trzy osoby.
W dzisiejszym wydaniu „Tygodnika Ziemia Limanowska” przedstawiona zostanie historia wpływu wiatru halnego na niektórych mieszkańców Limanowszczyzny ponad 70 lat temu.
Gdy wieje halny
O tym, że klimat górski z wiatrem halnym ma wpływ na ludzki organizm, wiedzą wszyscy nie od dzisiaj. Pisał o tym już dawno Stanisław Eliasz Radzikowski (1869 - 1935), lekarz, malarz i miłośnik Tatr.
Wiatr ten pojawia się szczególnie często w górach, w porze od jesieni do wiosny. Gwałtowny, ciepły, południowy, powodujący szybką zmianę ciśnienia atmosferycznego i temperatury. Wpływa też na ludzką psychikę.
Silne porywy wiatru określane są przez górali jako diabelskie harce. Ludzie o pewnych zaburzeniach są wtedy szczególnie aktywni. Obserwuje się nie tylko liczne samobójstwa, akty agresji, przyspieszone porody, ale również pewną ruchliwość, będącą wynikiem zaburzeń psychicznych.
Zdarza się, że niektóre osoby szukają pomocy u przedstawicieli różnych instytucji, próbując znaleźć rozwiązanie na swoje prawdziwe, czy też wyimaginowane problemy. Urzędnicy nawet, gdy mają wątpliwości co do stanu psychicznego petenta, uruchamiają biurokratyczną maszynę. Czasami ślady tych działań pozostają w aktach na dłużej. Zostają zarchiwizowane i trafiają po latach w ręce badacza.
Być może to wiatr halny był przyczyną pewnej sprawy „wyznaniowej” mieszkańca Słopnic. Jego historia została odnotowana w teczce dot. spraw polityczno - wyznaniowych prowadzonych przez Starostwo Powiatowe w Limanowej tuż po zakończeniu II wojny światowej. Warto ją tutaj przytoczyć w całości. Oto jej treść: „Wysokie Starostwo! Niżej podpisany uprasza W. Starostwo o załatwienie następującej sprawy. Podpisany uczęszczał w swoim czasie do szkoły gimnazjalnej, ale proboszcz słopnicki prześladował go chorobami, a później duchami, aż musiał porzucić szkoły. Wskutek tego podpisany musiał wystąpić z Kościoła (zdaje się w roku 1917). Lecz to się okazało bez skutku, ponieważ prześladowanie nie ustało ani na chwilę. Zgłaszał się do starostwa i do proboszcza, ale tam i tu odpowiadano - że wszystko załatwione. Zawiadomił nawet konsystorz biskupi o swem wystąpieniu, lecz wszystko daremne. Widocznie przyjmowano go jako studenta, dlatego wszystko spełzło na niczem. Proboszcz o wystąpieniu wie, bo starostwo posłało jemu metrykę z zawiadomieniem, a proboszcz ją zwrócił piszącemu. A teraz uprasza się o załatwienie rzeczy, jako obywatelowi niezależnemu, ponieważ podpisany teraz posiada parę morgów ziemi”.
Poszkodowany ze Słopnic
Podpisany miał nieco ponad 60 lat. Starostwo zleciło zbadanie sprawy Urzędowi Gminnemu w Tymbarku, gdyż to jemu podlegała wówczas miejscowość Słopnice.
Sprawa wyznaniowa w okresie tuż powojennym była poważną kwestią i nie można jej było zbagatelizować. Urząd Gminy w Tymbarku poprzez sołtysa gromady Słopnice, zawiadomił obywatela, który wszczął sprawę, o konieczności stawiennictwa w urzędzie, w celu złożenia dodatkowych zeznań.
„Poszkodowany” stawił się bez żadnego dowodu osobistego, legitymując się tylko świadectwem ukończenia 4 klasy C.K. Gimnazjum w Nowym Sączu. Zeznał, że jako uczeń gimnazjum uczył się bardzo dobrze, na co przedstawił świadectwo z ocenami bardzo dobrymi i celującymi (łącznie z religią). W trakcie nauki w klasie szóstej, poczuł się ogólnie wyczerpany nerwowo i słaby. Lekarz doradził mu przerwać naukę, odpocząć i odżywiać się lepiej. Do czego się zastosował i nastąpiła poprawa. Jednakże pewnej nocy pojawiły się błyskawice w domu i usłyszał głos duchów „najpierw z dala, a potem coraz bliżej i wyraźnie słyszałem jak mi odgrażały te duchy, że mnie zabiorą, jednak jak się okazało mój anioł stróż ocalił mnie”.
Górale często określają silne, gwałtowne porywy wiatru jako diabelskie harce
Dalej zeznał, że od tego momentu owe duchy nachodziły go i spać nie dały. Po przeczytaniu wielu książek o duchach doszedł do wniosku, że podobnie jak dawnym wieszczom tak i jemu szkodzi miejscowy proboszcz, aby nie mógł kontynuować dalszej nauki. Dlatego w 1917 r. postanowił wystąpić z Kościoła katolickiego, wysłał pisma w tej sprawie do proboszcza, starostwa, kurii biskupiej.
Rozpatrywana sprawa
Po wojnie pisał ponownie do Sejmu, Ministerstwa Oświaty, a ponieważ to nie pomogło, wniósł znów podanie do Starostwa, aby mógł uskutecznić wystąpienie z Kościoła. Uważał, że będąc człowiekiem wolnym, duchy nie będą miały do niego przystępu i przestaną mu dokuczać. Żeby sprawę szczegółowo wyjaśnić, do urzędu wezwano świadków.
W aktach znajdują się 3 zeznania - sołtysa, kierownika szkoły w Słopnicach oraz szwagra wnioskodawcy. Sołtys poinformował, że zna tę osobę od przeszło 20 lat i oświadczył, iż zdradza ona pewne objawy choroby umysłowej. Dodał, że nie jest niebezpieczny dla otoczenia, że uchodzi i rzeczywiście jest człowiekiem wykształconym, często zamyślonym i niechętnym do konwersacji. Jednakże czasem, gdy zacznie rozmowę z kimś, kogo dobrze zna, to sprowadza ją na tematy naukowe i trudne do zrozumienia dla przeciętnego człowieka.
Powszechnie we wsi uważano, że dostał pomieszania zmysłów na skutek zbyt dużego przejęcia się nauką w gimnazjum. Prawdopodobnie przez pewien czas pracował w jakimś urzędzie, gdyż sołtys zeznał, że nie był zdolny do pracy umysłowej, ponieważ pisma jakie sporządzał, choć w treści wydawały się pomysłowe, najczęściej nie miały większego, bądź żadnego znaczenia.
Kierownik szkoły w Słopnicach był bardziej powściągliwy w swoich zeznaniach. Potwierdził, że mężczyzna był dobrym uczniem i bardzo chciał zostać księdzem. Przeszkodą była jednak wada oka, na które nie widział. Przerwał naukę z powodów, o których wspomniano wcześniej.
Szwagier potwierdził wrogi stosunek „poszkodowanego” do księży. Stwierdził, że miał gospodarstwo wielkości podobnej do niego, ale nie potrafił sam go obrobić i nieraz musiał mu pomagać. Opisał chwile krytyczne, gdy rzucał pracę. „Mówi sam do siebie w nocy, gdyż bardzo mało śpi. Posiada u siebie kufer z książkami i różnymi gazetami, które czasem przegląda. Wówczas czuje się jeszcze gorzej i wygaduje na księży. Ogół twierdzi, że nie jest niebezpieczny, przedstawia siebie jako wykształconego i jest chętny do rozmowy na wszelkie tematy. Wieczorem nigdy nie wychodzi poza dom. Wszyscy twierdzą, że ma problem z głową, a to z powodu zbytniego przejęcia się nauką i gdyby nie zajmował się tyle sprawami naukowymi, wróciłby do stanu normalnego”.
Skarga bezpodstawna
Dopiero po takim dochodzeniu i dogłębnym zbadaniu sprawy wójt Tymbarku mógł z czystym sumieniem odpisać do Starostwa Powiatowego w Limanowej. Uznał, że wnioskodawca jest człowiekiem upośledzonym umysłowo, nieszczęśliwym, który na skutek urojeń i wybujałej fantazji, redaguje pisma do różnych instytucji w sprawie uwolnienia go od wpływów oddziałujących na niego duchów.
Na końcu znalazło się stwierdzenie: „wywody jego na temat tych duchów i prześladowań są bezpodstawne i nie mają szerszego znaczenia”.
Rok później nowy mieszkaniec Słopnic ponownie zwrócił się do Starostwa z prośbą o pomoc w tej samej spawie. Jednak tym razem pismo pozostawiono już bez odpowiedzi.